Nic tak bardzo, jak spór o uchodźców, nie obnażył żenującego poziomu polskiej debaty publicznej. Mamy bowiem do czynienia z festiwalem moralnych deklaracji, fobii, manifestów etycznych i wzajemnych połajanek, a nie z dyskusją o tym, jak stawić czoła poważnemu problemowi społecznemu i politycznemu. Zasmucający ten obraz zdekodował w istocie zarówno prawdziwe oblicze lewicy, które okazało się twarzą uśmiechniętego i naiwnego idioty, jak i prawicy, które zostało oświetlone w szowinistycznym i rasistowskim grymasie.

Zacznijmy od lewicy – jej przedstawiciele okazali się ludźmi zupełnie głuchymi na argumenty o poważnych zagrożeniach, jakie niekontrolowany napływ imigrantów może przynieść naszemu krajowi i całemu kontynentowi. Uniesieni moralnym oburzeniem, podkręcający się coraz bardziej szokującymi obrazami ukazującymi cierpienie uchodźców, całkowicie oddali się rytualnemu zapewnianiu o swojej tolerancji i na gwałt szukali tych, którym mogliby pod nos podstawić świadectwo swojej europejskości. Nagle zaczęli mówić o świętości życia ludzkiego, nagle odkryli mądrość papieża, nagle prześcigali się w cytowaniu stanowiska polskiego episkopatu w inkryminowanej materii.

Nic dla nich nie stanowiło problemu – ani potencjalne zagrożenie aktami terroru, ani społeczne konsekwencje nagłego napływu cudzoziemców do naszego kraju, ani kwestie zderzenia kultury islamu z ukochanymi wszak przez nich wartościami laickiego Zachodu. Z uśmiechniętą twarzą bagatelizowali wszelkie potencjalne problemy, zadowalając się powtarzaniem jak mantry słów o konieczności pomocy poszkodowanym. Twarz lewicy okazała się więc twarzą radosnego idioty, który nie widzi żadnych zagrożeń i na wszelkie zasadne wątpliwości odpowiada moralnymi wezwaniami do coraz większej tolerancji i współczucia.

Jeszcze gorzej sprawa ma się z prawicową relacją na problem imigrancki – tu z kolei zabrzmiały wszelkie szowinistyczne i rasistowskie nuty. Papież okazał się być nic nie rozumiejącym kretynem, a stanowisko episkopatu potraktowano jako bełkot zacnych staruszków. Prawicowi publicyści w każdym syryjskim dziecku widzieli potencjalnego zamachowca, lub co najmniej gwałciciela ich żon. Na nic zdały się informacje, że obecnie w UE żyje kilkadziesiąt milionów muzułmanów – dla prawicy każdy uchodźca to wróg ich boga i niszczyciel ich wartości. W twarzach zmęczonych Libijczyków polska prawica nie dostrzegła cierpiącego Chrystusa, a jedynie przyszłych samobójców – zamachowców. Każdy incydent z udziałem zdesperowanych imigrantów był nagłaśniany i pokazywany jako kolejny dowód na to, że są oni dziczą i zagrożeniem europejskich wartości. Prawicowi liderzy opinii wyspecjalizowali się w upublicznianiu każdego przejawu negatywnych zachowań uchodźców i, na zasadzie pars pro toto, udowadnianiu, że tak oto wygląda nadciągający Armagedon.

Z ustami wypełnionymi chrześcijańskimi frazesami, polska prawica uderzała w cierpiących ludzi – tylko dlatego, że wyznają inną wiarę. Bredzono coś o tym, że przybysze naruszą to, co nasi spece od moralności uznali za wzór Europy. Przaśne, polskie, homogeniczne podwórko uznali oni bowiem za to, czym winien być nasz kontynent. Nie ma znaczenia, że Europa właśnie dlatego jest Europą, że bywała barbarzyńska, katolicka, laicka, islamska, ateistyczna – oni uznali, że Europą jest to, co oni uchwycili w jedynym z historycznych momentów jej twórczego rozwoju i uznali za jedyny obowiązujący model. Nie docierały do nich argumenty, że taka Europa, jaką oni sobie imaginują jako jedyną, była i jest jedynie jedną z twarzy naszego kontynentu na przestrzeni wieków. Że Europa się zmieniała i zmieniać się będzie – jak wszystko w naszym życiu. Nie, oni zapragnęli unieruchomić ją w bursztynie i powiesić na ścianie – obok Matki Boskiej Częstochowskiej i polskiej flagi. Nie mając chyba nawet świadomości, że Europa była na długo przed tym, nim Matka Boska się narodziła, a jeszcze wcześniej, niż powstało coś takiego, jak Polska.

Nasza rodzima prawica po raz pierwszy chyba przestała kryć się z tym, jaka potrafi być – wprost ksenofobiczna, rasistowska, wulgarnie chamska wobec obcego. Zaprzestano krępacji – wielu prawicowych komentatorów wprost ujawniało swoją nietolerancją, lekko jedynie ją kryjąc pod maską troski o nasze bezpieczeństwo, losy kontynentu czy wiarę chrystusową. Nigdy chyba język debaty publicznej nie był w wykonaniu jej niemarginalnych uczestników tak bardzo szowinistyczny.

„Dyskusja” imigrancka w Polsce obnażyła całą słabość naszych elit intelektualnych. O ile na Zachodzie prowadzono poważne spory o tym, jak konkretnie rozwiązać problem uchodźców, o tyle nad Wisłą debatowano o tym, czy w ogóle ich przyjmować. Czyli poświęcano czas na spór już dawno rozstrzygnięty. Dlatego też to z Brukseli i Berlina przyszły projekty gotowych i szczegółowych rozstrzygnięć – zastały one polskie elity w środku talmudycznej dyskusji o tym, czy Europa powinna przyjmować muzułmanów, czy nie godzi to w ducha naszego kontynentu i czy aby islam nie jest immanentnie związany z przemocą. Po raz kolejny więc okazało się, jak bardzo nasza debata zapóźniona jest względem naszych zachodnich partnerów i jak bardzo zarówno lewica, jak i prawica, są do niej nieprzygotowane. I nie mam tu na myśli polityków, którzy zwykli odpowiadać w ostatniej chwili na bieżące potrzeby, ale całą naszą klasę intelektualną, która okazała się zupełnie bezradna wobec pierwszego od lat, poza kryzysem ukraińskim, poważnego wyzwania dla naszego bezpieczeństwa. Spór uśmiechniętego kretyna z posępnym rasistą – oto na co skazali nas nasi intelektualiści.

fot. UNHCR