Podstawową formą dokonywania wyboru w starożytnych demokracjach było losowanie, a nie głosowanie. Uważam, że należy powrócić do tej tradycji i zwyczaju. I to najlepiej już w najbliższych wyborach prezydenckich.

Starożytni Grecy i Rzymianie ufali Fatum czy też Ananke, chętnie więc oddawali w ich ręce swój los oraz los Polis i Respubliki. Wierzyli, że bogowie lepiej rozstrzygną dylematy władzy, niż grzeszni i ograniczeni w swej mądrości ludzie. Uważali także, że losowanie, zamiast głosowania, daje większe szanse każdemu z obywateli do sprawowania, chociażby przez krótki okres, jakichś urzędów publicznych. Wreszcie, sądzili że w ten sposób mogą uniknąć korupcji i nieczystej gry zawsze towarzyszących głosowaniom. Uważam, że – z innych nieco powodów – powinniśmy powrócić do tradycji losowania i zastosować ją do wyborów prezydenckich.

Jeśli komuś wydaje się ten pomysł ekstrawaganckim, to niech weźmie pod uwagę, że wybór poprzez losowanie…już jest obecny w polskim prawodawstwie. Ustawa wyraźnie mówi o tym, że w wypadku równej liczby głosów oddanych na radnego, wójta, burmistrza czy prezydenta o tym, kto ostatecznie obejmuje mandat czy też urząd decyduje…losowanie! Ustawodawca dopuścił więc sytuację, że – w pewnych okolicznościach – o wyborze rozstrzyga ślepy los. Dlaczego więc nie rozszerzyć tej metody na inne wybory i inne przypadki?

Jeśli mówimy o wyborach głowy państwa, to zachowany powinien być wymóg zebrania odpowiedniej liczby podpisów, by móc wziąć udział w losowaniu – nie byłoby bowiem sensowne, by wyboru dokonywano spośród 30 milionów dorosłych Polaków. Ale jeśli podnieślibyśmy próg wymaganych podpisów do, powiedzmy, 300 tysięcy, to wówczas wyeliminowalibyśmy wariatów, frustratów, ludzi całkowicie nieodpowiedzialnych. Można byłoby także zmienić ustawę i wprowadzić możliwość złożenia podpisu tylko na jednej liście poparcia – znacząco ograniczyłoby to liczbę tych, którym sztuka zebrania wymaganych 300 tysięcy podpisów udałaby się. I to właśnie spośród nich dopiero dokonywalibyśmy wyboru poprzez losowanie.

Można założyć, że ci, którym udałoby się pokonać ten wstępny próg 300 tysięcy podpisów, są znanymi postaciami życia publicznego i są na tyle sprawni intelektualnie, że podołaliby zadaniu sprawowania urzędu prezydenta. Oczywiście, warto byłoby w takim wypadku zastanowić się nad ograniczeniem kompetencji głowy państwa wybieranej losowo, ale to już sprawa drugorzędna. Zasadniczą kwestią byłoby bowiem to, że ostateczny wybór byłby dokonywany właśnie tak, jak robili to Starożytni – czyli poprzez losowanie.

Jakie byłby z tego korzyści? Po pierwsze finansowe – warto zastanowić się ile państwo polskie zaoszczędziłoby na tej modyfikacji. Przecież tu gra udzie o grube miliony złotych, które mogłyby być przeznaczone na inne, bardzie społecznie nośne, potrzeby. Ileż żłobków, szkół i szpitali można by było wybudować za zaoszczędzone w ten sposób środki?

Po drugie, zwiększałoby to ducha obywatelskiego. O ile dziś szansę na zostanie głową państwa mają tylko nominaci największych i najbogatszych partii politycznych, o tyle w przypadku losowania taką możliwość mieliby także inny kandydaci – działacze społeczni, ludzie angażujący się w trzeci sektor, członkowie znanych i lubianych NGO-sów. W ten sposób znacząco zwiększyłaby się partycypacja społeczna w procesie politycznym. Praktycznie każdy znany i lubiany miałby szansę na zebranie owych 300 tysięcy głosów (czas na ich zgromadzenie mógłby być odpowiednio wydłużony, by demos mógł się w ten sposób organizować i debatować). To uatrakcyjniłoby życie publiczne i zachęciło do udziału w nim tych, którzy dziś wybierają absencję wyborczą i ucieczkę w wewnętrzną emigrację.

Po trzecie, jeśli wierzymy w przejawianie się w historii ludzkości Boga, a przecież 95% z nas jest katolikami i jest przekonana o czymś takim, to czy nie byłoby rozsądne, by o losach naszej Ojczyzny decydował bezpośrednio Bóg, a nie ułomni i błądzący w swych wyborach ludzie? Czyż nie jest to ostateczny argument na rzecz wyboru metody losowania i przedłożenia jej ponad metodę głosowania?

I wreszcie po czwarte, tego typu modyfikacja prawa wyborczego byłaby czymś absolutnie nowatorskim we współczesnym świecie i na pewno byłaby żywo debatowana na wszelakich forach dyskusyjnych i we wszystkich centrach decyzyjnych. To dałoby naszemu krajowi tak potrzebną nam reklamę, która mogłaby zachęcać inwestorów do lokowania właśnie nad Wisłą swoich firm i biznesów. Gdzież bowiem lepiej byłoby inwestować, jeśli nie w kraju, którego polityków i obywateli stać na tak nowatorskie podejście do problemów zarządzania? Dałoby to ogromny impuls rozwojowy i finansowy naszej gospodarce.

Zdaję sobie sprawę, że to pomysł szokujący i zaskakujący, trudny do akceptacji, skłaniający do natychmiastowego i automatycznego odrzucenia. Ale namawiam jednak do tego, by się nad nim głębiej zastanowić. Zwłaszcza w obecnych czasach. Zwłaszcza dzisiaj.

fot. tvn24