Wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza. W korku utknąłem dwa tygodnie temu. Wracałem z pracy i okazało się, że spłonął most którym zwykle jeżdżę. Chciałem jechać inną drogą, ale zablokowali ją rolnicy. Starałem się ich ominąć, ale ulicę którą jechałem zamieniono w buspas. Utknąłem jak tysiące innych kierowców. Na początku nie było tak źle, bo z okolicznych stacji donoszono nam paliwo, a nawet coś do jedzenia. Pomyślałem, że w aucie odpocznę trochę od codziennych trosk, a po kilku dniach i tak stąd wyjadę.
Pierwszy kryzys przyszedł dopiero, gdy usłyszałem w radiu, że druga linia metra ma być otwarta 14 marca. To czwarta miesięcznica piątej poważnej zapowiedzi otwarcia – szybko policzyłem w myślach. Wpadłem w depresję, ale po kryzysie przeszedł czas na heroiczną walkę: – Muszę się stąd wydostać – powtarzałem patrząc na doniczki, które zastąpiły miejsca parkingowe. Wtedy samochody przede mną zaczęły się poruszać. Początkowo myślałem, że to złudzenie optyczne, ale nie… Rzeczywiście jadą! Ruszyłem i ja! Gdy zauważyłem, że po raz pierwszy od tygodnia zbliżam się do skrzyżowania poczułem się, jak król życia. Teraz ruszę, jak petarda! Wtedy drogę zajechała mi masa krytyczna. Stałem i patrzyłem na kolejnych rowerzystów. Po kilku godzinach już ich nie było, a ja mogłem nacisnąć gaz, ale tylko na sekundę. Przed moim autem wyrósł policjant, który przejął kontrolę nad ruchem. Patrzyłem, jak wydaje rozkazy kolejnym samochodom. Wtedy dopadł mnie sen.
Gdy się obudziłem ruchem kierował już inny policjant, ale niewiele się zmieniło. Wszyscy stali na swoich miejscach. Zaczęło się już ściemniać. To napełniło moje serce nadzieją. W nocy może przesunę się o kilka metrów. Jeśli w tym czasie nie spłonie żaden most, to są szanse, że rano przejadę na drugą stronę Wisły. To może się udać! – myślałem, a moje serce zaczęło bić mocniej. Tak dawno nie widziałem już swoich bliskich.
Noc, która nadeszła była nerwowa. Gdy zniknęli policjanci pojawili się ludzie, którzy malowali nowe buspasy. Nie było mowy o ruchu. Nad ranem coś jednak zaczęło się dziać. Malujący zniknęli, a ja przejechałem na drugą stronę skrzyżowania. W oddali dostrzegłem most. Choć stałem teraz w miejscu, to miałem wrażenie, że jest coraz bliżej. Było widać, że coś się na nim dzieje. Coś się porusza! a to znaczy, że i ja w końcu pojadę. I rzeczywiście samochody przede mną jakby drgnęły. Zbliżałem się do mostu na którym był ruch! W kącikach oczu poczułem spływające łzy. Tak dawno nie widziałem swojej rodziny. To był moment na który czekałem od dawna. Przetarłem oczy i ze wzruszeniem popatrzyłem na most. Był piękny. Wtedy zauważyłem, że ten ruch na nim, to nie samochody tylko biegacze. To był maraton. Popatrzyłem dookoła. Byłem otoczony barierkami. Nie mogłem tylko zrozumieć dlaczego. Moja droga była odcięta od świata. Najwidoczniej musiała kolidować z trasą biegu. Znów nie mogłem jechać do przodu, ani zawrócić.
I wtedy zrozumiałem, że zostanę tu już pewnie na zawsze. Czas urządzić sobie tu życie- pomyślałem i dzięki temu poczułem się naprawdę wolny. Nie ma co rozpaczać. Czas zapomnieć o bliskich i potraktować samochód, jak drugi dom. Zostanę kronikarzem i następne pokolenia dowiedzą się dzięki mnie, jak wyglądało życie w aucie. Tu jestem bezpieczny. Przynajmniej do chwili, gdy władze miasta nie wezmą się za zwijanie asfaltu.
fot. FB Hanny Gronkiewicz-Waltz