Nie jesteśmy wyjątkiem. Mylą się niemal wszyscy. Także zawodowcy – politologowie, socjologowie – których oglądamy w mediach. Oni też polityków opisują jak otwartą książkę. Wiedzą, co myślą, czego chcą, co zrobią. Wszystkie sytuacje są dla nich przejrzyste, wszystkie pytania mają odpowiedź. Nad polityką pochylają się jak nauczyciel nad zeszytem ucznia, pewnymi ruchami pióra poprawiając w nim błędy. Wiedzą, co powinna zrobić władza, aby przetrwać, co opozycja, aby władzę obalić. Od nich dowiedzieliśmy się wszystkich rzeczy, które stać się miały, a nigdy się nie stały. Albo stać się nie miały, a jednak się stały. Oni zapewniali, że Kaczyński do władzy nie wróci, brexitu nie będzie, a Trump przegra wybory. Gdy rodził się PiS, dawali mu kilka miesięcy życia, gdy tworzyła się Platforma, dawali jej rok – pisze Robert Krasowski w swojej najnowszej książce „O demokracji w Polsce”, która nakładem wydawnictwa „Czerwone i czarne” w środę ukaże się w księgarniach. 300POLITYKA jako pierwsza publikuje fragment.

*****

Jest wreszcie ostatnia grupa fałszywych wyobrażeń o polityce. Niepochodzących ani od polityków, ani od ideologii, ani od mediów, ani od obywateli. Lecz od nas samych. Od każdego z nas, bez względu na to, kim jesteśmy i co myślimy. Mnogość politycznych informacji, właściwa dzisiejszej epoce, zrodziła w nas poczucie łatwości zrozumienia polityki. Butną wiarę we własne zdolności poznawcze. Możliwość codziennego podglądania władzy, często na żywo, zbudowała wrażenie, że politycy niczego przed nami ukryć nie mogą. Że uważny odbiorca powszechnie dostępnych informacji jest w stanie ich przejrzeć na wylot. Jednak nic bardziej mylnego. Mieszkaniec dzisiejszej epoki zna plany premiera w podobnym stopniu, co mieszkaniec Rzymu znał plany Juliusza Cezara. Czyli nie zna ich wcale. Interesuje nas teraz polityka w sensie ścisłym, czyli walka o władzę. Weźmy prostą sytuację. Premier podjął ważną decyzję. Od razu zaczynamy ją interpretować. Z kilku podejrzeń budujemy mocną tezę. Mówimy: premier zrobił A, bo zmierza do B. Przy czym B stanowi jakiś konkretny plan – chęć skrócenia kadencji, pozbycie się rywala z partii, rekonstrukcję rządu. Plan, o którym premier ani słowa nie powiedział. A jednak przypisujemy mu go. Nie znamy premiera, nigdy z nim nie rozmawialiśmy, a jednak znamy jego intencje. Z kilku zdań wypowiedzianych publicznie rekonstruujemy jego sekretne plany.

Co ciekawe, wiemy, że politycy manipulują, że dezinformują, że zwodzą przeciwników, media i społeczeństwo. Wiemy, że sprawnie ukrywają swoje myśli, że są zagadką nawet dla najbliższych doradców. Ale wiedząc to wszystko, nadal mówimy, że znamy rzeczywiste plany premiera. Że polityka jest dla nas przejrzysta. Nie tylko wiemy, co polityk robi, wiemy również, co mógłby zrobić lepiej. Znamy błędy, jakie popełnia premier, znamy błędy, jakie popełnia lider opozycji. Gdy Tusk rządzenie zamienia w bierność, wszyscy wiemy, że błądzi. Że musi coś zrobić, nawet nie dla Polski, ale dla siebie. Bo leniwa władza utrzymać się nie może. Wiemy nawet, co premier powinien zrobić, od jakich decyzji rozpocząć. Gdy Kaczyński sięga po radykalizm – od walki z układem po smoleńską histerię – dobrze wiemy, że to błąd. Że go skompromituje. Że musi iść w stronę centrum. Jednak gdy Tusk nadal robi swoje, a mimo to bije rekordy długości rządzenia, gdy Kaczyński raz za razem władzę zdobywa, nie mamy poczucia porażki. Nadal lepiej od nich wiemy, jak powinni politykę uprawiać. Krytykujemy ich błędy taktyczne, personalne, programowe. Jesteśmy tak pewni swoich racji, że potrafimy się o nie pokłócić. Dziwi nas, czemu inni nie widzą oczywistości. Tego, że Kaczyński musi zrobić A i B, a wycofać się z C. Dziwi nas, czemu sam Kaczyński tego nie widzi. Ale nie dziwi nas, skąd my to wszystko wiemy.

Nigdy nie pochylamy się nad naszym poczuciem pewności. Nie wracamy do tego, co myśleliśmy tydzień temu, rok temu, dziesięć lat temu. I co z tamtych diagnoz okazało się prawdą. A przecież baliśmy się tego, co straszne się nie okazało. Wyczekiwaliśmy tego, co nie nastąpiło. Głosowaliśmy na polityków, których sami z czasem uznaliśmy za fatalnych. Cenimy zaś tych, na których nigdy nie chcieliśmy głosować. Wielokrotnie wierzyliśmy, że wybory zmienią wszystko, rzadko zmieniły cokolwiek. Przed każdymi wyborami wiedzieliśmy, kto wygra. Ale niemal zawsze wygrywał kto inny. Politycy, którym wróżyliśmy wielkie kariery, z polityki odpadli, ci zaś, którym nie dawaliśmy szans, wdarli się na szczyty. Nasze poczucie rozumienia polityki było równie silne, jak bezpodstawne. Jego rewersem było pasmo pomyłek.

Nie jesteśmy wyjątkiem. Mylą się niemal wszyscy. Także zawodowcy – politologowie, socjologowie – których oglądamy w mediach. Oni też polityków opisują jak otwartą książkę. Wiedzą, co myślą, czego chcą, co zrobią. Wszystkie sytuacje są dla nich przejrzyste, wszystkie pytania mają odpowiedź. Nad polityką pochylają się jak nauczyciel nad zeszytem ucznia, pewnymi ruchami pióra poprawiając w nim błędy. Wiedzą, co powinna zrobić władza, aby przetrwać, co opozycja, aby władzę obalić. Od nich dowiedzieliśmy się wszystkich rzeczy, które stać się miały, a nigdy się nie stały. Albo stać się nie miały, a jednak się stały. Oni zapewniali, że Kaczyński do władzy nie wróci, brexitu nie będzie, a Trump przegra wybory. Gdy rodził się PiS, dawali mu kilka miesięcy życia, gdy tworzyła się Platforma, dawali jej rok.

W opisie polityki błędów unika grupa bardzo wąska i bardzo szczególna. To gatunek, który opinia publiczna zna słabo, bo rzadko gości w popularnych mediach. Na pytania odpowiadają: „nie wiem”, „być może”, „jest wiele możliwości”. Odpowiadają nie dlatego, że o polityce wiedzą mniej, ale ponieważ wiedzą więcej. To niektórzy dziennikarze polityczni, dziennikarze śledczy oraz garść ludzi pracujących na zapleczu polityki – doradcy, spin doktorzy, lobbyści. Mają oni bezpośredni dostęp do polityków, znają ich zachowania od kulis, blisko współpracują z nimi. Patrzą na nich okiem chłodnym, bo od trafnej oceny polityki zależą ich dochody, ich reputacja, ich sukces. Stanowią grupę większej wiedzy. Mają bezpośredni dostęp do faktów. Nie do ich publicznych zastępników, czyli do informacji, ale do faktów samych. Widzą je na własne oczy, słyszą na własne uszy, poznają bez pośredników. To ich oduczyło pewności. Zrozumieli, że powszechna wiedza niewiele jest warta. Że wiedzą jedynie to, co sami sprawdzili. A sprawdzić mogą niewiele. Mogą poznać treść kilku narad w gabinecie premiera. Kulisy kilku decyzji, kilku intryg. Większej wiedzy jedna osoba zdobyć nie może. Mając sporo twardych danych, wiedzą zarazem, jak wiele im brakuje, aby zdobyć pełen obraz. Aby na bieżąco śledzić przebieg całości. W politycznych szachach mogą przejrzeć jedną czy drugą figurę, jednego czy drugiego piona. Ale to za mało, aby objąć wzrokiem całą szachownicę. Ich sceptycyzm nie jest programowy, ale techniczny. Politykę uważają za możliwą do poznania. Problemem jest zebranie kompletu faktów. Masy krytycznej tworzącej wiedzę. Polityka zbyt wartko się toczy i zbyt wielu ma graczy, aby na bieżąco ją śledzić. Niemal każde wydarzenie jest poznawalne, ale poznanie każdego zabiera czas. 

Weźmy dowolny przykład. Poszukiwacz wiedzy dowiaduje się, że Kaczyński chce się pozbyć bardzo ważnego ministra. Informację potwierdza mu kilku ludzi z najbliższego otoczenia Kaczyńskiego. Ale to nie jest dowód. Być może Kaczyński ten scenariusz dopiero testuje. Chce sprawdzić, jak zareaguje minister, jego zwolennicy, koalicjant. Ale nie tylko. Sam poszukiwacz wiedzy też jest potencjalnym narzędziem kolportowania informacji. Nie wie, czy sam nie jest obiektem manipulacji. Szuka więc dalej. Sprawdza w otoczeniu ministra. Dowiaduje się, że pogłoski o dymisji już doszły do niego. Zareagował twardo. Odgraża się, że wtedy stworzy własną partię. Czy to prawdziwe plany? Czy jedynie sonduje swoje zaplecze? A może chce, aby wieści o jego buńczucznych zamiarach dotarły do Kaczyńskiego i odmieniły jego decyzję? Poszukiwacz prawdy zrobił wszystko, co w praktyce możliwe. Ale nadal nie ma pewności. Nawet gdy dymisja stała się faktem, pozostają pytania. Czy to odsunięcie na zawsze? Czy test lojalności przed wielkim awansem? Co ciekawe, prawdą może być jedno i drugie. Decyzja, której intencją była polityczna śmierć, może się zamienić w decyzję o wielkim powrocie. Politycy nie rozumują w kategoriach albo-albo. Lubią sytuacje, z których mogą wyjść na różne sposoby. Poszukiwacz wiedzy nadal nie ma pewności, co jest celem gry Kaczyńskiego. Prawdę zrekonstruuje dopiero po latach, kiedy pozna kolejne fakty. Być może raz jeszcze będzie musiał dotrzeć do uczestników wydarzeń. Ale nawet wtedy nie będzie miał pewności, czy poznał pełną prawdę. Gdy polityka zastygnie w historię, odtworzy wszystkie wydarzenia, ale politycznego planu może nigdy nie odnaleźć. 

W ten sposób wygląda poznawanie wydarzeń z obszaru walki o władzę – zmagań między opozycją a rządem, roszad gabinetowych, walki o przywództwo w partii, rozłamów, wojen politycznych między premierem i prezydentem. To skomplikowane gry, które na bieżąco nie są przejrzyste. A i po latach zostawiają margines niepewności. Oczywiście im bardziej rośnie stawka, im gracze są silniejsi, tym bardziej obraz się komplikuje. A gdy zdarzy się tak, że naprzeciw siebie stoją dwaj przewrotni gracze, jak Kaczyński i Tusk, nic nie jest jasne. Każda zdobyta wiedza jest punktowa, każde ustalenie może być podważone przez kolejne wydarzenia.

Fot. Czerwone i czarne