Od 1989 r. powstało 20 projektów ustaw, które miały uregulować kwestię reprywatyzacji. Projekty składali posłowie i senatorowie większości ugrupowań, kolejne rządy i raz prezydent. Analizuje je MamPrawoWiedziec.pl.

Z wszystkich tych projektów osiem przepadło w sejmowych komisjach, siedem zostało odrzuconych w parlamencie, a dwa zostały z niego wycofane. Uchwalono trzy ustawy, z czego jedną zawetował prezydent. Obywatele i grupy posłów czterokrotnie próbowali zorganizować referendum w sprawie reprywatyzacji. Za każdym razem bezskutecznie.

Dylemat był jeden: jak i komu zwracać mienie. Pierwsze propozycje środowisk postsolidarnościowych przewidywały zwroty w naturze, czyli oddawanie utraconej własności. Gdyby się nie dało, byli właściciele mieli otrzymywać odszkodowania w formie bonów i akcji, czasem też mienia zastępczego, np. innego budynku. Późniejsze projekty SLD ograniczały prawa właścicieli do rekompensat pieniężnych sięgających 15-20 proc. wartości utraconego majątku, bez zwracania znacjonalizowanych nieruchomości.

Dyskusje wywoływało pytanie, kto powinien mieć prawo do rekompensat za utracony majątek – osoby fizyczne czy również spółki? Tylko obywatele polscy (oraz: czy warunkiem odszkodowania powinno być mieszkanie w Polsce?) czy także cudzoziemcy?

Początki III RP – zabrakło czasu

W Sejmach kontraktowym (1989-1991) i pierwszej kadencji (1991-1993) próby przeprowadzenia ustawowej reprywatyzacji podejmowały wyłącznie środowiska postsolidarnościowe. Zakładały zwrot mienia w naturze i dopiero w dalszej kolejności – rekompensaty czy mienie zastępcze.

Do Sejmu kontraktowego projekty zgłosiły kolejno: grupa senatorów (Obywatelski Klub Parlamentarny), grupa posłów (OKP) oraz Rada Ministrów pod kierownictwem Jana Krzysztofa Bieleckiego. Propozycje różniły się listą obiektów, które miały być zreprywatyzowane oraz określeniem, komu przysługuje odszkodowanie: senatorowie i rząd chcieli rekompensaty wyłącznie dla obywateli polskich mieszkających w kraju. Posłowie proponowali reprywatyzację dla wszystkich, którzy posiadali polskie obywatelstwo w momencie utraty majątku. W przypadku, gdy zwrot mienia w naturze był niemożliwy (np. gdy budynek został sprzedany nowym właścicielom), autorzy wszystkich trzech propozycji chcieli wprowadzić rekompensaty w bonach kapitałowych. Można było za nie kupić m.in. akcje i udziały (np. w spółkach) sprzedawane przez Skarb Państwa.

Projekty nigdy nie wyszły poza komisje sejmowe – skrócenie kadencji Sejmu kontraktowego przerwało prace nad ustawą reprywatyzacyjną. Parlamentarzyści nie zdążyli również rozpatrzyć wniosku o przeprowadzenie referendum w sprawie reprywatyzacji i prywatyzacji majątku.

W nowej, pierwszej kadencji Sejmu posłowie zgłosili trzy projekty reprywatyzacyjne. Sejm odrzucił w pierwszym czytaniu propozycję Unii Polityki Realnej, która przewidywała zwrot mienia w naturze, mienia zamiennego lub rekompensat w formie bonów kapitałowych dla wszystkich osób, które w momencie utraty własności posiadały polskie obywatelstwo, a także dla osób prawnych działających w Polsce. Projekt UPR obejmował też tzw. mienie zabużańskie, pozostawione po przesunięciu granic kraju na zachód. Drugi projekt poselski parlamentarzyści odrzucili jako zbyt ogólnikowy. Trzeci, autorstwa Kongresu Liberalno-Demokratycznego, Unii Demokratycznej i Polskiego Programu Gospodarczego trafił do komisji przekształceń własnościowych oraz komisji ustawodawczej. Nowością była zapisana w projekcie możliwość wypłaty rekompensat w formie akcji i udziałów w spółkach, a nie tylko w formie bonów. Do drugiego czytania nie doszło z powodu przedterminowego rozwiązania Sejmu.

Nad własnym projektem pracował także rząd, jednak ostatecznie nie skierował go do parlamentu. Posłowie zaproponowali jeszcze przeprowadzenie referendum w sprawie reprywatyzacji i prywatyzacji, jednak komisje sejmowe nie rozpatrzyły ich wniosku.

– Jedne ugrupowania chciały przeprowadzić reprywatyzację, inne, głównie postkomunistyczne, były przeciwne, stosowały obstrukcję w czasie prac komisji: a to nie było kworum, a to posłowie kłócili się o każdy szczegół, zamawiali masę różnych ekspertyz, by przedłużyć prace. Kończyła się kadencja, a że w Polsce obowiązuje zasada dyskontynuacji, projekty przepadały – podsumowuje prace nad ustawą reprywatyzacyjną w pierwszych latach III RP Krzysztof Łaszkiewicz, autor projektów ustaw, były przewodniczący rady konsultacyjnej ds. reprywatyzacji, były wiceminister skarbu państwa.

Radę konsultacyjną ds. reprywatyzacji powołał minister przekształceń własnościowych Janusz Lewandowski w 1993 r. Tworzyli ją przedstawiciele 11 zrzeszeń byłych właścicieli, eksperci, posłowie-twórcy wcześniejszych projektów oraz przedstawiciele ministerstwa. Zadaniem rady było opracowanie kolejnego projektu prawa reprywatyzacyjnego. Udało się to osiągnąć w krótkim zakresie. We współpracy z radą rząd wydał dwie uchwały, które umożliwiały realizację roszczeń byłych właścicieli. Członkowie rady przygotowali też projekt ustawy o reprywatyzacji i rekompensatach, który w drugiej kadencji Sejmu (1993-1997) wnieśli posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego. Rada działała przez cztery miesiące.

Rządy SLD-PSL – nie było zgody czy w ogóle zwracać

W drugiej kadencji Sejmu (1993-1997, rząd SLD-PSL) zgłoszono najwięcej, bo aż 7 projektów ustaw. Żaden jednak nie doszedł do drugiego czytania.

– Za każdym razem osią sporu był dylemat, czy zwracać mienie w naturze. Projektodawcy, którzy chcieli zwracać mienie, napotykali na opór tych, którzy rozumieli, że po 50, 60 czy 70 latach nie da się tego zrobić. Ci, którzy chcieli zwrotów częściowo w naturze, częściowo w rekompensatach, napotykali na opór, często we własnych środowiskach, ze względu na wysokie koszty tej propozycji – wyjaśnia senator Marek Borowski, poseł I, II, III, IV i senator VII, VIII, VIII i IX kadencji, w 2015 r. sprawozdawca tzw. małej ustawy reprywatyzacyjnej.

Posłowie PSL złożyli projekt przygotowany przez radę konsultacyjną. Autorzy wzorowali się na wcześniejszych projektach: proponowali zwrot nieruchomości, mienia zastępczego, akcji lub bonów. Reprywatyzacją chcieli objąć wyłącznie osoby, które miały polskie obywatelstwo. Podobne rozwiązania zawierał projekt ustawy o reprywatyzacji i rekompensatach podpisany przez członków opozycyjnych klubów (Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform, Unii Demokratycznej, Konfederacji Polski Niepodległej i mniejszości niemieckiej), rozszerzając krąg uprawnionych o osoby prawne.

Autorzy obu projektów zabezpieczyli przed zwrotem prywatnym właścicielom m.in. zabytki, obiekty położone w rezerwatach, kompleksach leśnych, oraz, podobnie jak poprzednicy, mienie sprzedane osobom prywatnym.

Członkowie BBWR wnieśli jeszcze propozycję dotyczącą warszawskich nieruchomości. Były właściciel (obywatel polski lub osoba prawna) miał otrzymać możliwość wyboru między zwrotem w naturze a bonami reprywatyzacyjnymi. Wyjątkiem miała być sytuacja, w której nowa osoba zyskała prawo własności do nieruchomości, np. ją kupiła.

Wszystkie trzy projekty poselskie zostały odrzucone w pierwszym czytaniu.

Również prezydent Lech Wałęsa skierował do Sejmu ogólny projekt regulujący kwestię reprywatyzacji oraz projekt dotyczący roszczeń do nieruchomości na terenie Warszawy. Projekty zawierały rozwiązania podobne jak w projektach poselskich. Pierwszy odrzucili posłowie, drugi wycofał autor po pięciu miesiącach oczekiwania na pierwsze czytanie.

Lewica krytykowała projekty, których głównym założeniem było zaspokojenie roszczeń właścicieli. – Politycy nie mieli odwagi zaproponować niskich rekompensat. Obawiali się opinii publicznej, wśród której dominowało przekonanie, że trzeba zwracać całe ukradzione mienie – mówi Borowski.

Sejm z większością SDL-PSL zaczął prace nad projektami lewicy, które miały wygaszać roszczenia. Propozycje posłów SLD i Rady Ministrów zostały skierowane do komisji. Projekt rządowy uprawniał do rekompensat jedynie osoby, których majątek został znacjonalizowany niezgodnie z ówczesnym prawem PRL. Miały one otrzymać zadośćuczynienie w bonach rekompensacyjnych, za które można było nabywać niektóre akcje, grunty, a także utraconą nieruchomość (z pierwszeństwem zakupu). Autorzy przewidywali ok. 100 tys. wniosków reprywatyzacyjnych za majątek utracony na terenie kraju oraz drugie tyle dotyczących mienia zabużańskiego. Ich wartość oszacowali na około 18 mld zł, a wysokość rekompensat na 6,5 mld zł.

Posłowie SLD, Unii Pracy, PSL i UD planowali zaspokoić roszczenia właścicieli (obywateli polskich) jedynie w bonach reprywatyzacyjnych, w wysokości maksymalnie 30 tys. zł. Oba projekty do końca kadencji były opiniowane przez komisje sejmowe i ze względu na rozbieżność stanowisk, nie doczekały drugiego czytania.

Rok 2001 – prezydenckie weto, bo za drogo

Klub SLD, jako opozycja w trzeciej kadencji (1997-2001), również próbował doprowadzić do uchwalenia ustawy o wygaszeniu roszczeń, ale propozycja została odrzucona w pierwszym czytaniu. Swoją wersję przepisów zaproponowali posłowie rządzącej Akcji Wyborczej Solidarność, wycofali się jednak, gdy propozycje regulacji przedstawiła Rada Ministrów.

Projekt ustawy przygotowany przez rząd AWS-UW był pierwszym w historii III RP, który udało się uchwalić w parlamencie. Wzorowany na propozycjach wypracowanych w 1993 r. przez radę konsultacyjną ds. reprywatyzacji, zakładał zwrot nieruchomości w naturze, a w przypadku, gdy nieruchomość została zakupiona przez nowych właścicieli lub stanowi wysoką wartość dla kultury polskiej – proponował mienie zastępcze lub bony. Odszkodowania miały wynosić połowę wartości utraconego mienia. Komisja nadzwyczajna zaleciła, by reprywatyzacją objąć wyłącznie osoby, które posiadały obywatelstwo w 1999 r., a nie w momencie utraty majątku. Projekt z poprawkami został przyjęty głosami AWS, UW, ROP-PC oraz części posłów niezrzeszonych, a następnie skierowany do podpisu prezydenta. Przeciwni byli parlamentarzyści SLD, którzy opowiadali się za ograniczeniem reprywatyzacji do wypłaty niewielkich odszkodowań lub za całkowitym wygaszeniem roszczeń.

Prezydent Aleksander Kwaśniewski, podzielał sceptyczny stosunek swojej partii do zwrotu znacjonalizowanych majątków i zawetował nowe prawo. Koalicji nie udało się odrzucić prezydenckiego weta, zabrakło wymaganej większości. Posłowie SLD, PSL i kilku mniejszych ugrupowań skutecznie zablokowali ponowne przyjęcie ustawy przez parlament. Najważniejsze argumenty prezydenta przeciwko projektowi to zbyt wysoki koszt jego realizacji, uprawnienie do odzyskania majątku jedynie polskich obywateli, zmuszenie samorządów do zwrotu byłym właścicielom mienia komunalnego.

Prezydent zaakceptował inne prawo – zmianę ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z 1996 r. Autorzy noweli zawarli w niej przepis, zgodnie z którym 5 proc. dochodów z prywatyzacji miało być przeznaczane na zaspokajanie roszczeń byłych właścicieli. Z tych środków utworzono kilka lat później Fundusz Reprywatyzacji, który funkcjonuje do dziś.

W 1999 r. grupa posłów zrzeszonych w klubie PSL proponowała referendum, w którym obywatele mieliby zdecydować, czy należy przeprowadzić powszechną reprywatyzację. Wniosku, który ostatecznie został odrzucony, bronili członkowie PSL i SLD oraz pojedynczy posłowie innych ugrupowań, m.in. Jacek Kuroń (UW), Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz (niezrzeszeni). Rok po odrzuceniu wniosku poselskiego wpłynął wniosek obywatelski, również z inicjatywy członków PSL. Głosowanie nad nim przebiegło podobnie – poparli go parlamentarzyści PSL, SLD, Koalicja dla Polski oraz kilku członków innych ugrupowań.

Druga kadencja SLD – uchwalona ustawa o mieniu zabużańskim

Po kolejnych wyborach (2001 rok), w których do władzy doszła koalicja SLD-UP-PSL, temat reprywatyzacji powrócił dwukrotnie w postaci projektów rządowych. Pierwszy projekt dotyczył rekompensat dla osób, „które pozostawiły nieruchomości poza obecnymi granicami państwa polskiego w związku z II wojną światową, w wyniku ewakuacji na obszar państwa polskiego (tzw. uprawnienia zabużańskie)”. Projekt został przyjęty niemal jednogłośnie – przeciwny był tylko jeden poseł, Konstanty Miodowicz (PO), nikt się nie wstrzymał od głosu. Była to pierwsza ustawa, która regulowała choć niewielki wycinek problematyki reprywatyzacji, wciąż jednak nie rozstrzygała problemu roszczeń byłych właścicieli nieruchomości znajdujących się w Polsce.

Ustawa przyznała rekompensaty w wysokości 20 proc. mienia, osobom, których własność została poza granicami Polski po ich przesunięciu na zachód. Uchwalone prawo dotyczyło wyłącznie obywateli polskich, którzy w dniu rozpoczęcia II wojny światowej mieszkali na terenach zabużańskich. Osoby, które posiadały tam majątek, ale 1 września 1939 r. mieszkały w innej części kraju lub za granicą, nie były uprawnione do odszkodowania. Ten ostatni warunek został kilka lat później uznany za niekonstytucyjny. Sejm VII kadencji zmienił ustawę (nowelizacja z 2013 r.) przyznając prawo do ubiegania się o odszkodowania niezależnie od miejsca zamieszkania.

Drugi projekt przewidywał jedynie rekompensaty za utracone mienie, bez możliwości jego zwrotu. Nowością w stosunku do wcześniejszych propozycji ustawodawczych był pomysł, by wypłacać rekompensaty finansowe, a nie w bonach. Miały wynosić 15 proc. wartości utraconego majątku. Projekt nie dotyczył Warszawy, dla której zdaniem autorów należało opracować odrębne przepisy.

Do końca kadencji projekt nie wyszedł z komisji skarbu państwa. Dlaczego tam utknął? – W SLD był wtedy silny nurt, żeby w ogóle nie zwracać – odpowiada Borowski. – Spór trwał, a czas biegł. Potem SLD straciło większość, podzieliło się i nie było już szans na uchwalenie ustawy.

Nieco inaczej wspomina prace nad ustawami Marek Suski (PiS), poseł od 2001 r., w IV kadencji przewodniczący podkomisji nadzwyczajnej powołanej do rozpatrzenia projektów ustaw reprywatyzacyjnych, wieloletni członek komisji skarbu państwa: – SLD złożyło projekty pod koniec kadencji. Zdaniem rządu należało pilnie zająć się w pierwszej kolejności projektem rekompensat dla Zabużan. Prace zostały uwieńczone sukcesem i przyjęciem rekompensat na poziomie 20 proc. W związku z końcem kadencji Sejmu drugi projekt nie został rozpatrzony. Wielu ekspertów sejmowych uważało, że ze względu na jesienne wybory i przerwę wakacyjną prace nad żadną z tych ustaw nie mają szans powodzenia). Z tego też względu SLD zgodziło się na moje przewodnictwo w tej podkomisji. A jednak udało się przyjąć ustawę o realizacji prawa do rekompensaty z tytułu pozostawienia nieruchomości poza granicami państwa polskiego. Jako były przewodniczący tej podkomisji, uważam przyjęcie ustawy zabużańskiej za jeden z największych, po części także moich, sukcesów parlamentarnych.

PiS – do debaty nie doszło

Po wyborach w 2005 r., w których najwięcej mandatów uzyskały PiS i PO, ustępujący rząd Marka Belki ostatniego dnia urzędowania skierował do nowego Sejmu piątej kadencji szereg projektów, m.in. o rekompensatach za przejęte przez państwo nieruchomości oraz niektóre inne składniki mienia – o takich samych założeniach jak opisany wcześniej projekt rządowy, nad którym pracował Sejm czwartej kadencji. Niemal rok później propozycja została skierowana do komisji nadzwyczajnej.

Do debaty w ogóle nie doszło, ponieważ nowy rząd zapowiedział autopoprawkę projektu, zmieniającą jego filozofię i członkowie komisji zdecydowali nie rozpoczynać prac do tego czasu. W skróconej kadencji parlamentu nie została jednak złożona ani poprawka, ani żaden projekt ustawy reprywatyzacyjnej.

– W piątej kadencji Sejmu trwały prace nad ustawą reprywatyzacyjną w Ministerstwie Skarbu. Ze względu na utratę większości przez stronę rządową i prowadzenie totalnej destrukcji prac parlamentu przez opozycję, co w konsekwencji doprowadziło do skrócenia kadencji Sejmu, nie było szans na uchwalenie wielu potrzebnych ustaw w tym również ustawy reprywatyzacyjnej – uważa Suski.

PO-PSL – tylko „mała” ustawa, bo kryzys gospodarczy

W szóstej kadencji, zdominowanej przez koalicję PO-PSL, projekty regulujące kwestię reprywatyzacji do Sejmu nie dotarły. Prace nad takimi przepisami prowadził rząd (ustawa o świadczeniach pieniężnych przyznawanych niektórym osobom, których dotyczyły procesy nacjonalizacji) oraz urząd miasta st. Warszawy (o reprywatyzacji nieruchomości warszawskich oraz o rekompensatach i odszkodowaniach za niektóre nieruchomości warszawskie przejęte przez państwo).

– Za rządu Donalda Tuska przygotowałem ustawę rekompensacyjną. Przeszła przez komitet stały rady ministrów, odbyła się dogłębna dyskusja. Potem jednak premier Tusk publicznie ogłosił, że ustawa nie będzie uchwalona ze względu na kryzys gospodarczy – wspomina Łaszkiewicz. – Koszt tej ustawy był wtedy szacowany na 20 mld zł, a minister finansów przekonywał, że Eurostat doliczy to do polskiego długu publicznego – dodaje. Również w związku z kryzysem, parlament znowelizował inną ustawę, przekazując część wpływów Funduszu Reprywatyzacji na rzecz budżetu państwa, a więc zabierając pieniądze przeznaczone na rekompensaty.

W drugiej kadencji rządów PO-PSL (2011-2015) inicjatywa wychodziła z Senatu i stolicy oraz posłów Twojego Ruchu.

W Warszawie tymczasem narastały problemy związane z tzw. dziką reprywatyzacją. – Były dwa dobre momenty, kiedy wydawało się, że ustawa zostanie uchwalona. W 2007 r., po wyborach, padła taka zapowiedź, jednak nic się nie działo. I potem, w latach 2010-2011 r. Inicjatywę zapowiedziała pani prezydent Warszawy, jednak jej nie podjęła. Utarła się taka prawidłowość, że w kampanii wyborczej mówiło się o konieczności uchwalenia takiej ustawy, a potem temat cichł. Aż przed wyborami samorządowymi w 2015 r. była to jedna z głównych kwestii – mówi radny opozycyjnego w stolicy klubu PiS Dariusz Figura.

Na zlecenie Hanny Gronkiewicz-Waltz urzędnicy przygotowali projekt ustawy o uregulowaniu praw do niektórych nieruchomości na terenie Warszawy, jednak nie został skierowany do Sejmu. W kampanii samorządowej kandydat Twojego Ruchu na prezydenta Warszawy Andrzej Rozenek ogłosił, że w związku z tym, jego klub sam skieruje projekt PO do Sejmu.

– Rzeczywiście, to ten sam dokument. Został przygotowany, ale nigdy nie trafił do laski marszałkowskiej – potwierdził w rozmowie z tvnwarszawa.pl Grzegorz Walkiewicz, radny Śródmieścia i polityk Twojego Ruchu. – Dopisaliśmy uzasadnienie, którego projekt pani prezydent nie zawierał oraz opisaliśmy skutki finansowe tej ustawy – dodał.

Dokument wpłynął do Sejmu w październiku 2014 r. jako inicjatywa posłów Twojego Ruchu. Kancelaria Sejmu trzykrotnie wzywała klub do uzupełnień uzasadnienia, a ostatecznie dokument został wycofany.

Senatorowie PO i PSL we współpracy z władzami Warszawy przygotowali dwa projekty. Pierwszy zmieniał ustawę o komercjalizacji i prywatyzacji tak, by umożliwić spłatę roszczeń właścicieli warszawskich nieruchomości z Funduszu Reprywatyzacji. Nowelizacja została przyjęta.

Drugi projekt, tzw. „mała ustawa reprywatyzacyjna”, miał rozwiązywać część problemów w samej Warszawie. – Zaczęło się od wywiadu „Gazety Wyborczej” w 2014 r. z Marcinem Bajko o patologiach przy reprywatyzacji. Wcześniej znałem poszczególne przypadki problemów, ale ta rozmowa pokazała całokształt problemów prawnych. Przygotowałem więc założenia projektu ustawy i poszedłem z nim do ratusza – mówi sprawozdawca, senator Borowski. – Rozmawiałem z dyrektorem Bajko, okazało się, że oni też o myślą o takiej ustawie. Zgłosiliśmy wspólny projekt z senatorami PO.

Projekt dawał władzom miasta m.in. możliwość odmówienia zwrotu nieruchomości, przewidywał wygaszanie roszczeń, ograniczał możliwości ustanawiania kuratorów i handlu roszczeniami. Ustawa została przyjęta głosami większości ugrupowań. Przeciwny był tylko jeden poseł – Jarosław Gromadzki, wstrzymała się większość członków PiS, Zjednoczonej Prawicy i Ruchu Palikota. – Pozwala na to regulamin Sejmu, a opozycja nie ma obowiązku popierania wszystkiego co proponuje rząd. Jednakże wstrzymanie się podczas głosowania nad rządowym projektem ustawy jest w zasadzie w naszym porządku prawnym wsparciem projektu – wyjaśnia Suski. Prezydent Bronisław Komorowski skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.

W lipcu 2016 r. Trybunał orzekł, że ustawa jest zgodna z konstytucją, a 16 sierpnia br. podpisał ją prezydent Andrzej Duda. Przeciwko nowym przepisom protestują stowarzyszenia właścicieli, którzy zapowiadają odwołanie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Nowe prawo wchodzi w życie 15 września.

fot. sejm.gov.pl