Mam wrażenie, że rok 2015 był w Polsce rokiem sukcesów mimowolnych. Dajmy na to – pod koniec 2014 planujesz, że 2015 będzie tym rokiem, w którym regularnie będziesz biegać 10 km, ale rehabilitant mówi „nie” i sugeruje inną aktywność fizyczną. W rezultacie pod koniec 2015 uświadamiasz sobie, że nadal dreptasz sobie te 5k od czasu do czasu, ale przy okazji zaprzyjaźniania się ze sztangą dorabiasz się kaloryfera na brzuchu. Ot, niby sukces mimo woli, ale radość wciąż niemała.

W polskiej polityce też sporo sukcesów przy okazji. Ot, startujesz sobie w wyborach prezydenckich, a tu najważniejszy konkurent postanawia raz za razem strzelać sobie a to w kolano, a to w stopę (najwyraźniej polowania z aparatem fotograficznym zamiast broni palnej nie pomagają na celność), więc ku zaskoczeniu własnemu i najbliższej rodziny wygrywasz obie tury i zmieniasz miejsce zamieszkania.

Albo weźmy prezydencką kandydatkę SLD – Magdalena Ogórek nie była pierwszą osobą, której Leszek Miller zaproponował start w wyborach prezydenckich pod sztandarem SLD. Ba, nie była nawet pierwszą osobą płci żeńskiej, której to zaproponowano. Niby było wiadomo, że w tej rozgrywce nie ma szans, i pewnie ktoś inny uzyskał(a)by przynajmniej kilka punktów procentowych więcej, ale nie da się ukryć, że i tak kandydatka Magdalena Ogórek to jeden z największych sukcesów politycznych 2015. Tylko chyba mimo woli. Ale warto to podkreślić – młoda kobieta bez większego doświadczenia politycznego wyprowadziła w pole starego wyjadacza. Tylu próbowało zatopić Leszka Millera, a dopiero Magdalenie Ogórek się to udało, choć chyba tego nie planowała. A przy okazji za partyjne pieniądze zafundowała sobie całkiem poważną kampanię promującą. Choć nie jestem pewna, czy to była skuteczna kampania wizerunkowa, ale nie da się ukryć, że jeśli chodzi o największy wzrost rozpoznawalności w Polsce, to nazwisko „Magdalena Ogórek” jest na czele listy.

Natomiast jeśli chodzi o budowanie polskiej lewicy bez Leszka Millera, to na przykład Partia Razem wcale nie ukrywa, że taki był jej cel. I są tacy, co twierdzą, że te nieco ponad 3% w wyborach, jakie uzyskała Partia Razem, kosztowało Leszka Millera i Zjednoczoną Lewicę obecność w Sejmie. Ale sukcesem mimo woli Adriana Zandebrga było przywrócenie wiary w debatę polityczną. Lider Razem pokazał, że jednym dobrym występem można umieścić własną formację na politycznej mapie i przy okazji wywalczyć dotację budżetową. Choć jedna dobra debata to za mało, by wprowadzić niewielkie ugrupowanie do Sejmu, to 14 milionów złotych piechotą nie chodzi. No i nowy efekt z własnym nazwiskiem, o którym mówią politolodzy, to całkiem niezły bonus.

Oby 2016 rok był dla Was rokiem sukcesów. I tych zaplanowanych, i tych nie.