W Polsce nie mamy do czynienia z konfliktem dobrych ze złymi. To starcie równoprawnych, choć całkowicie odmiennych, toposów.
Politycy PiS chcieliby widzieć w demonstrantach KOD „świnie siłą odrywane od koryta”, beneficjentów starego układu, którzy kurczowo trzymają się swoich stołków, histerycznych obrońców patologii III RP. Z kolei politycy opozycji określają tych, którzy opowiadają się za rządem Beaty Szydło, jako zamanipulowanych i biednych ludzi, ofiary wielkiego oszustwa, autorytarystów dążących do wprowadzenia w Polsce dyktatury. Oba opisy są nieprawdziwe i służą diabolizacji i/lub ośmieszeniu swych politycznych przeciwników. Nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością.

Oczywiście, że w tłumie demonstrujących pod hasłami KOD widać było beneficjentów ancien regime’u, czołowe postaci III RP, celebrytów i polityków zwianych z poprzednimi ekipami rządzącymi, dziennikarzy, którym kończy się dolce vitae. I oczywiście w marszach PiS także uczestniczą spoceni faceci goniący za rządami twardej ręki, zwolennicy autorytaryzmu i publicyści przebierający nóżkami do stanowisk w nowych „narodowych” mediach. Ale zdecydowaną, przytłaczająca, lwią część zwolenników i przeciwników obecnej władzy stanowią normalni, dobrzy i kochający swoją ojczyznę obywatele.

To, co ich różni, nie jest to, że jedni są dobrzy, a drudzy są źli. To idiotyczny podział, suflowany przez polityków dla swoich partyjnych korzyści. Tym, co naprawdę odróżnia popierających i krytykujących obecną ekipę, są całkowicie odmienne toposy. Od razu dodajmy – toposy równorzędne i równoprawne. Ten pierwszy zasadza się na afirmacji wspólnoty, na podkreślaniu wagi rodziny w życiu człowieka, a także narodu jako najbardziej oczywistej i naturalnej autoidentyfikacji jednostki, na podkreślaniu roli kościoła i religii w formowaniu ludzi, a także na hołdowaniu takim wartościom, jak równość czy sprawiedliwość. Taki topos można by określić mianem „wspólnotowego”.

Drugi zasadza się na podkreślaniu wagi wolności w życiu człowieka, na uznaniu fundamentalnej jej roli w naszej egzystencji, na afirmacji różnorodności i odmienności oraz wyeksponowaniu ich znaczenia dla właściwego rozwoju człowieka, a także na poszanowaniu praw każdego z nas do dokonywania swobodnych wyborów moralnych i życiowych, oraz na walce o możliwość samorealizacji jednostki nawet w opozycji do poglądów i opinii większości. Ten topos hołduje takim wartościom, jak wolność i niezależność. Moglibyśmy go określić jako „indywidualistyczny”.
Żaden z tych dwóch toposów nie jest lepszy, ani gorszy. One są po prostu odmienne, czasami całkowicie przeciwstawne, czasami współegzystujące, a czasami wobec siebie wrogie.

Ale żaden z nich nie jest w naturalny sposób dobry, a drugi zły. Według tego pierwszego najważniejszymi wartościami są rodzina, naród, wspólnota, bezpieczeństwo, sprawiedliwość, równość itp. Według drugiego wolność, indywidualizm, swoboda wyboru, prawa mniejszości, samorozwój itp. Nikt nikomu nie dał prawa do tego, by powiedzieć, który z tych dwóch toposów jest lepszy. Każdemu z nas jest bliżej do jednego lub drugiego, ale nie oznacza to, że ktoś znalazł niepodważalne przez innych narzędzie poznawcze, które pozwoliłoby mu ocenić wartość jednego lub drugiego toposu. Ich osąd zawsze będzie uzależniony od wcześniej, i niezależnych bardzo często od nas, przyjętych aksjomatów.

Z tego zaś wynika, że nie mamy obecnie w Polsce do czynienia z walką dobrych ludzi ze złymi. Mamy raczej okazję do śledzenia charakterystycznego dla całego świata starcia dwóch równoprawnych światopoglądów, ze zderzeniem dwóch moralnych i epistemologicznych „cywilizacji”, z walką „wspólnotowego” z „indywidualistycznym”. Do tego pierwszego bliżej wyborcom PiS, Kukiz15 czy PSL; do tego drugiego bliżej elektoratowi PO, Nowoczesnej i lewicy. Nie jest to zatem wojna dobrych ze złymi, ale jednego toposu z drugim.
Co z tego wynika? Po pierwsze, że nie powinniśmy pozwolić politykom narzucić na ten konflikt kategorii dobra i zła. W ich partykularnym interesie jest to, byśmy wyznawców odmiennego od naszego toposu uważali nie za inaczej myślących, ale za po prostu złych (w najlepszym wariancie – głupich). Ale to, co dobre dla polityków (podział moralny, przywiązanie do siebie wyborców, przedstawienie swych przeciwników jako „złych” ludzi), nie jest dobre dla nas. A także dla państwa.

I z tym wiąże się drugi wniosek – wiara w to, że po drugiej stronie sporu politycznego są źli ludzie, prowadzić musi do rozpadu wspólnoty państwowej jako zapewniającej nam wszystkim możliwość dążenia do szczęścia. Dlatego nie powinniśmy dostrzegać w obywatelach wyznających odmienny topos kogoś od nas gorszego, czy wprost złego. To – po prostu – jednostki wyznające inne wartości. Nic więcej.
Po trzecie – zwolennicy obu toposów muszą uznać prawo do ich istnienia. I prawo obywateli do hołdowaniu odmiennym wartościom. Tylko akceptacja odmienności aksjologicznej może uratować nasz kraj przed popadnięciem w rodzaj politycznej wojny domowej, która musi zakończyć się fatalnie dla wszystkich z nas. Oddanie się jej z lubością zaprowadzi nasze państwo na skraj przepaści i zrujnuje jej pozycję w Europie i świecie.

Po czwarte – liderzy opinii nie mogą uczestniczyć w tej wojnie. Mają prawo do wyznawania jednego lub drugiego toposu ( co oczywiste), ale nie mogą pozwalać politykom na jego „moralizację”. Muszą zawczasu dekodować próby polityków do zaostrzania konfliktu ideowego i do przedstawiania swoich oponentów nie jako ludzi inaczej myślących, ale jako ludzi z natury złych.
Po piąte – musimy nauczyć się żyć w ramach starcia „wspólnotowości” z „indywidualizmem”. Zderzenie tych toposów jest doświadczeniem prawie wszystkich demokracji na świecie i wszędzie państwa, gorzej czy lepiej, radzą sobie z jego akceptacją. Nie sposób wyeliminować całkowicie ten fundamentalny spór ideowy.

Po szóste – należy szukać takich rozwiązań instytucjonalnych i ustrojowych, które pozwoliłby odnaleźć się w jednym państwie wyznawcom obu toposów. Tak, by wszyscy obywatele mieli poczucie, że realizowane są, przynajmniej na podstawowym poziomie, ich wartości i ideały. Dążenie do zwycięstwa jednej strony nad drugą jest najgorszym z rozwiązań, bowiem dla dużej części społeczeństwa musi oznaczać emigrację wewnętrzną i kontestowanie legalności działania wspólnoty.

Pamiętajmy – przedstawianie swoich oponentów jako złych i/lub głupich ludzi jest w interesie polityków. Naszym zadaniem, zadaniem liderów opinii, ale także zwykłych obywateli, jest zaakceptowanie współistnienia toposu „wspólnotowego” z „indywidualistycznym”. I uznanie ich konfliktu jako naturalnego, dobrego, koniecznego i nigdy nie rozstrzygniętego sporu równoprawnych opcji.