Jeśli potwierdzą się doniesienia medialne, to już wkrótce otrzymamy jeden z najmocniejszych rządów po 1989 roku. I nie mam tu na myśli siły kompetencji ministrów (choć większości z nich nie można odmówić znajomości resortów, które obejmą), ale raczej idzie mi o siłę polityczną. Będą to bowiem albo liderzy współpracujących z PiS partii, czyli Solidarnej Polski oraz Polski Razem, albo ludzie znacząco umocowani w samym PiS-ie. W tym pierwszym przypadku mam na myśli, co oczywiste, Zbigniewa Ziobro i Jarosława Gowina, a w tym drugim takich polityków, jak Antoni Macierewicz czy Mariusz Błaszczak. Swoje miejsce w rządzie znajdą też ludzie o ustabilizowanej ( i bliskiej) relacji wobec Jarosława Kaczyńskiego, tacy jak Krzysztof Jurgiel, Witold Waszczykowski, prof. Gliński czy Mariusz Kamiński.
Widać więc, że co najmniej połowa nowego gabinetu będzie miała pozycję polityczną o kilka pięter wyższą, niż jego szefowa. To naprawdę dziwna sytuacja, która może rodzić niebezpieczeństwa w postaci „omijania” Beaty Szydło w procesie podejmowania decyzji politycznych. I nie chodzi już tylko o to, że w najważniejszych kwestiach władny do ich podejmowania będzie pozostający poza rządem Jarosław Kaczyński, ale że poszczególni ministrowie będą prowadzić samodzielną polityką nie zawsze konsultowaną z panią premier. Trudno sobie wyobrazić, by jej władztwo nad sobą zaakceptowali realni, a nie malowani, wiceprezesi PiS (Macierewicz/Kamiński), czy też liderzy sojuszniczych partii (Gowin/Ziobro). Nie sposób też łatwo zaakceptować obraz ministrów Naimskiego czy Szałamachy, którzy po instrukcje biegną do swojej formalnej szefowej, a nie do faktycznego lidera, czyli Kaczyńskiego.
Wszystko to skłania do sformułowania jednej nieco przesadzonej opinii i jednej nieco na wyrost poczynionej prognozy. Owa opinia brzmi następująco: najsłabszym ogniwem politycznym i najsłabszym podmiotem w nowym rządzie będzie jego szefowa. I po to właśnie była cała heca urządzana na zimno przez Nowogrodzką przez ostatnie dwa tygodnie. By wszyscy – Szydło, politycy obozu PiS oraz liderzy opinii – uświadomili sobie tę prawdę. Prawdę o trwałej, a nie tylko temporalnej, słabości szefowej gabinetu.
A prognoza związana z tym brzmi zaś następująco: premier będzie mógł być zmieniony w każdym momencie, bez żadnej straty dla całego obozu PiS oraz bez naruszenia jego funkcjonowania. Także bez naruszenia ustalonej właśnie zasady, że prawdziwy ośrodek decyzyjny polskiej polityki w najbliższych kilku latach znajduje się nie w KPRM, nie w Belwederze, ale na Nowogrodzkiej. I tak należy prawidłowo odczytywać zarówno skład rządu, jak i proces jego formowania – jako utworzenie rządu z permanentnie słabym premierem (słabszym nawet względem swoich ministrów), zależnym od szefa partii zapewniającej większość sejmową, i łatwo wymienialnym. To konstytucyjna rewolucja PiS. Pierwsza z nich.
fot. PiS