W jakim politycznym celu Jarosław Kaczyński miałby zmierzać do wysadzenia w powietrze sejmowej większości rządu, ze starannie przez siebie wyselekcjonowanym premierem na czele? Otóż w żadnym. Celem prezesa PiS jest nieodwracalność zmian, przygotowanie kolejnego wyborczego zwycięstwa i nowa konstrukcja prawicy, która ma do niego prowadzić. Skoro zdecydowanie odrzucił akces Solidarnej Polski do PiS, to znaczy, że nie w środowisku Ziobry widzi przyszłość swojej formacji. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale dlaczego miałby dla atrakcyjnych czołówek mediów wywracać większościowy układ?

Dlaczego mało kto odgaduje, jak politykę uprawia Jarosław Kaczyński? Bo nie da się jej zrozumieć, będąc przyklejonym do którejś ze newsowych stacji, wróżąc z tego, kto i w jakim ordynku podjeżdża na Nowogrodzką. Z punktu widzenia Kaczyńskiego kompletnie wtórne są medialne wrażenia, czyja pozycja niknie, a czyja rośnie i w ogóle nie to znajduje się w centrum jego uwagi. 

W środku politycznego rozedrgania i pospiesznych tez, które zresztą się w mediach zmieniają z dnia na dzień, bez żadnego wytłumaczenia, w jaki sposób coś miałoby się zmienić o 180 stopni w ciągu doby – zdaniem naszych rozmówców – kompletnie ginie to, że Jarosław Kaczyński prowadzi jak najbardziej klasyczną, staromodną – w czasach rozedrganych “lajwów” i tweetów – grę polityczną. Jej cele w ogóle się nie zmieniają tak, jak można byłoby sądzić po tempie relacji internetowego tumultu.

Jarosław Kaczyński praktycznie nie ogląda polityki w telewizji. Nie do końca go to nawet interesuje. Może poza jakimiś smaczkami, jak ostatnio pohukiwania młodych koalicyjnych polityków. Miało to wywołać w nim uczucie pomiędzy żenadą (“absmakiem”-  jak mówi Kaczyński) a irytacją. Kiedy trzeba coś przeciąć, nadać odpowiedniego wymiaru jakiemuś przekazowi, to udzieli wywiadu, albo da krótką wypowiedź. Czasem – cały czas bardzo poważnie i znów staromodnie traktując partyjne struktury – w formie przekazanego potem mediom listu apostolskiego do członków swojej partii. Polityka w tempie „kto i gdzie podjechał, i kiedy, i co z tego wynika” i Jarosław Kaczyński to dwa osobne światy.

Wiele politycznych tajemnic odkrywa ponowna lektura “Alfabetu Braci Kaczyńskich” – wywiadu rzeki o polityce, jaki w 2006 przeprowadzili wspólnie Piotr Zaremba i Michał Karnowski. W jednym, dość niepozornie ulokowanym miejscu książki, Jarosław Kaczyński przedstawia wywód na temat swojego wyobrażenia o idealnym premierostwie.

“Są dwa modele premierostwa. Szefa rządu, który jest politycznym liderem i zapewnia osłonę własnemu rządowi, obecnością w mediach, podróżami po kraju, wygłaszaniem dobrych przemówień; ci, którzy pracują, administrują są za jego plecami. I może być premier pracujący od rana do wieczora, wchodzący w szczegóły, nie mający realnego zastępcy. Takim premierem była choćby Margaret Thatcher. W Polsce lat 90-tych ideałem byłby premier z pamięcią szachisty, pamiętający, jaka jest sytuacja każdego przedsiębiorstwa. Znam wszystkich polskich polityków i nikogo takiego nie potrafiłbym wskazać. A może tylko to chroniłoby polskie państwo przed sypaniem się. Unikniętoby wielu kłopotów. Na przykład z nieprawidłowymi prywatyzacjami. Podobno taką komputerową głową odznaczał się polityk Unii Wolności Tadeusz Syryjczyk. Ale nie łączyła się ona ze szczególną polityczną mądrością”.  

Mówiąc te słowa w 2006 roku, Kaczyński być może już znał Morawieckiego, ale wówczas do głowy nikomu nie przyszło, że mógłby on być premierem w większościowym rządzie PiS. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że decyzję prezesa PiS, o której sam zresztą publicznie mówił, choćby w długiej rozmowie z Małgorzatą Raczyńską Polskim Radiu i to w lipcu, należy wywodzić ze słów sprzed 15 lat.

“Na pewno będą zmiany personalne, to nie chodzi o premiera, bo o tym niektórzy próbowali mówić. Premier zostaje” – mówił w upalną lipcową niedzielę w radiowej Jedynce prezes PiS.

Jarosław Kaczyński wielokrotnie pokazał, że jest zdolny do dużej elastyczności, ale z kalkulacją, by cele jego polityki pozostały niezagrożone. Celem Kaczyńskiego, o którym zresztą sam wielokrotnie mówił, jest zapewnienie pewnej, możliwie jak najtrwalszej, nieodwracalności zmian po 2015 r. Do realizacji tego uznał, że potrzebne jest „ogarniające” państwo premierostwo, którego wizję wypowiedział już w 2006 r. w rozmowie z Zarembą i Karnowskim. I do tej wizji najbardziej pasują mu zdolności, pracowitość i osobowość Morawieckiego.

Kaczyński wie wszakże, że to wszystko anuluje brak większości sejmowej, co nie oznacza oczywiście, że będzie o nią zabiegał za wszelką cenę. Realnie brał i bierze pod uwagę rząd mniejszościowy, mimo, że go nie chce, co też wydaje się dość oczywiste dlaczego. 

Kaczyński przedstawił swojemu koalicjantowi wyraźne – jak stwierdził nasz rozmówca znający bieg spraw – wręcz zaporowe warunki trwania koalicji w tym: przegłosowanie klauzuli dotyczącej wyższej konieczności w ustawie covidowej i zapewnienie wejścia w życie ustawy o ochronie zwierząt. I wszystko wskazuje, że zostaną one zaakceptowane. Ale jak nie, to Kaczyński – zdaniem osób relacjonujących nam bieg spraw – się nie cofnie. Pamięta, w jakich okolicznościach działali urzędnicy w szczycie pandemii, jakich działań od nich oczekiwał i uważa to za po ludzku niesprawiedliwe, by mieli ponosić kiedyś hipotetyczne ryzyko prawne, występując na wiosnę w sytuacji nadzwyczajnej pod presją całej opinii publicznej. 

Inną sprawą oczywiście jest długofalowa rozgrywka na prawicy i ona także się dla Kaczyńskiego nie zmienia, bez względu na to, kto w jakiej kolejności podjeżdża w naszych telewizorach na Nowogrodzką. Skoro zdecydowanie odrzucił akces Solidarnej Polski do PiS, to znaczy, że nie w środowisku Ziobry widzi przyszłość swojej formacji. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale dlaczego miałby dla atrakcyjnych czołówek mediów wywracać większościowy układ? Nie ten styl i nie ten poziom rozgrywki.

W rozmowie Karnowskiego i Zaremby sprzed 15 lat pojawia się jeszcze jeden element układanki – Kaczyński już wtedy mówił, że jako lider partii był gotowy wejść do rządu jako wicepremier. To tylko dopełnia obrazu, że przy obecnym politycznym kryzysie nie działał pod niczyją presją, tylko realizował przemyślane od lat warianty.