Za kilka dni ukształtuje się ostatecznie grupa tych, którzy ubiegać się będą o prezydenturę Rzeczpospolitej. Każdy, komu uda się zebrać ponad 100 tysięcy podpisów, będzie mógł marzyć o tym, że to właśnie on przez następne pięć lat będzie głową naszego państwa. Ale prawda jest taka, że realne szanse ma jedynie dwóch kandydatów – Bronisław Komorowski i Andrzej Duda. Wybory mogą więc skończyć się w następujący sposób:
1. Wygraną w drugiej turze Andrzeja Dudy
2. Wygraną w pierwszej turze Bronisława Komorowskiego
3. Wygraną w drugiej turze Bronisława Komorowskiego
Inne scenariusze są absolutnie nierealne. A te wymienione powyżej zostały przeze mnie zaprezentowane w porządku odwrotnym od prawdopodobnego: najmniej z owych trzech ewentualności realny jest sukces Dudy, najbardziej zwycięstwo Komorowskiego, ale dopiero w drugiej turze (wygraną Dudy w pierwszej turze uznaję za political fiction).
Zastanówmy się zatem, co byłoby w interesie Ewy Kopacz i Platformy. Na pewno nie chcieliby oni wariantu pierwszego. Najchętniej chyba zaakceptowaliby natomiast drugi – czyli pokonanie kandydata PiS już 10 maja. Wariant trzeci też nie byłby zły, ale jednak pozwalałby partii Jarosława Kaczyńskiego na prowadzenie dłuższej kampanii i przekonanie do siebie nowych wyborców. Lepiej więc dla PO byłoby, gdyby jej kandydat wygrał już w pierwszej turze. To stosunkowo oczywiste i jasne.
A jak wygląda sprawa w przypadku interesów PiS i jego prezesa. Na pewno nie chciałby on wariantu drugiego – oznaczałby on poważne perturbacje i kłopoty wewnętrzne i zewnętrzne. Porażka Dudy w pierwszej turze dałaby wiatru w żagle Platformy i odebrała ochotę do walki milionom wyborców PiS, którzy byliby upokorzeni taką sytuacją. Ale – wbrew pozorom – Kaczyński wcale nie chce urzeczywistnienia się scenariusza pierwszego, czyli wiktorii Dudy. Przecież gdyby to się stało, oznaczałoby to, iż gdy tylko na czele obozu PiS stanął ktoś inny, niż prezes, to od razu ów obóz odniósł zwycięstwo. Czy nie byłby to jasny sygnał dla wyborców i dla części aparatu, na kogo należy obstawiać i kto może zapewnić im zwycięstwo nad znienawidzoną Platformą? Czy nie świadczyłoby to o tym, że należy zastanowić się nad odsunięciem Kaczyńskiego od władzy, choćby w aksamitnej formie, jaką zaproponował prof. Andrzej Nowak?
Wygrana Dudy byłaby dla Kaczyńskiego także w jeszcze inny sposób kłopotliwa – w naturalny sposób powodowałaby, że duża (większa?) część obozu PiS zaczęłaby orientować się na urzędującego prezydenta, a nie na prezesa PiS. I działoby się to nawet wówczas, gdyby Kaczyński został premierem, co wcale nie musi być takie oczywiste, bowiem po majowym zwycięstwie nie miałoby się w kieszeni wiktorii w elekcji jesiennej i przyszły rząd mógłby być sformowany przez przegraną nawet PO, z PSL i SLD. Byłoby całkowicie zrozumiałe, że pewna (wcale niemała) grupa polityków i jeszcze większa grupa wyborców to w prezydencie Dudzie, a nie w prezesie Kaczyńskim, upatrywałaby ojca narodu i obrońcy polskości. I nawet gdyby ten pierwszy zapewniał tego drugiego o swej lojalności i posłuszeństwie, to jednak dynamika procesów społecznych i politycznych pchałaby oba środowiska co najmniej do napięć, jeśli nie do otwartego konfliktu. Zwłaszcza, że wszyscy by wiedzieli, że ze względów metrykalnych, przyszłością obozu prawicowego byłby za cztery lata nie 70-letni Kaczyński, ale 47-letni Duda.
Dlatego w interesie prezesa PiS jest ziszczenie się scenariusza trzeciego – wygranej Komorowskiego, ale dopiero w drugiej turze. Duda musi w niej wziąć ponad 40% i taki wynik otwierałby PiS na jesienne wybory i uprawdopodabniał jego zwycięstwo. Jednocześnie nikt w takiej sytuacji nie kwestionowałby przywództwa Kaczyńskiego w partii i, szerzej, na prawicy – wszak to on wymyślił Dudę i to on poprowadzi prawicowe hufce do parlamentarnej wiktorii. Na szczęście dla prezesa PiS, wszystko wskazuje na to, że właśnie tak to się wszystko zakończy: przegraną Dudy, ale dopiero w drugiej turze i to na honorowych warunkach.
Fot. FB PiS