Informacja o możliwej nominacji Adama Andruszkiewicza na stanowisko wiceministra cyfryzacji czy zamieszanie z nowelizacją ustawy o SN tylko potwierdzają zadyszkę w obozie dobrej zmiany, na którą składa się naturalnie więcej elementów. PiS, mimo ostatniej próby przejścia do ofensywy, wchodzi w 2019 rok na zdecydowanie innej pozycji, niż wchodził w 2018. Małe rzeczy – jak ostatnie publikacje o ławkach niepodległości – stopniowo się zbierają i tworzą większą całość.

Jak wynika z naszych rozmów, prawdopodobne wejście Andruszkiewicza w skład rządu nie spotkało się z ciepłym przyjęciem nawet w samym obozie rządzącym. Jeden z polityków bliskich PiS-owi dostrzega wręcz niekonsekwencję: z jednej strony marginalizuje się, przynajmniej na czas kampanii, Krystynę Pawłowicz, a z drugiej przyjmuje Andruszkiewicza. To kłóci się z nową taktyką PiS-u, zaprezentowaną na ostatnich grudniowych konwencjach.

Trudno nawet zrozumieć jakie polityczne racje stoją za takim ruchem. 5 posłów z klubu Wolni i solidarni to nie jest siła polityczna, która decydowałaby o wyniku wyborów. PiS mając 237 posłów w Sejmie nie ma problemów z uchwalaniem ustaw. Praktycznie wszystkie kluczowe projekty zostały przegłosowane bez problemów. Taki transfer byłby do przyjęcia może na początku kadencji, ale nie w przededniu kampanii – teraz opozycja z pewnością będzie wypominać sprawę kilometrówek czy zwoływania nielegalnych zgromadzeń za pośrednictwem social media, powrócą też porównania do Misiewicza. Inaczej mówiąc, minusy przeważają nad plusami (jeżeli takie w ogóle istnieją).

Podobne niekonsekwentne działania widać ws. ostatniej nowelizacji ustawy o SN. Po co 21 listopada w trybie ekspresowym wycofano się z usunięcia Małgorzaty Gersdorf, skoro po ponad miesiącu nowela w dalszym ciągu nie została opublikowana? Temat sądownictwa w ten sposób znów wraca na czołówki serwisów, choć sprawę można było zamknąć już dawno. W dobie portali internetowych i 24-godzinnych telewizji publikacja ustawy w dogodnym dla rządu terminie – nawet w Sylwestra – nie sprawi, że tematu nie będzie.

Spore poruszanie wywołały także wysokie płace współpracowniczek prezesa NBP Adama Glapińskiego czy zamieszanie z cenami energii – ostatecznie parlament na dodatkowym posiedzeniu uchwalił stosowną ustawę, która zresztą została błyskawicznie podpisana i tak samo szybko zostanie opublikowana, ale ten temat ciągnął się przez dobrych kilka tygodni, a opinia publiczna widziała wręcz publiczne konsultacje wewnątrzrządowe. Przypomina się tutaj sytuacja z wolnym 12 listopada – intencje były szlachetne, ale wykonanie takie sobie.

Nadwyżka w budżecie – która oczywiście na koniec roku zamieni się w deficyt – czy szerzej dobre wyniki gospodarcze nie przekładają się aż tak bardzo na emocje społeczne. Mijający rok może i był dla Polaków najlepszy od 1989, ale PiS nie jest aż takim hegemonem sondażowym, jakim była swego czasu Platforma. Nawet przełożenie głosowania budżetu na 2019 rok na połowę stycznia dało tylko paliwo do dyskusji o przedterminowych wyborach, choć taki scenariusz wydaje się mało realny. Trochę przypomina się sytuacja z 2007 – zachowując wszystkie proporcje – kiedy gospodarka też była w dobrym stanie, a PiS jednak przegrało.

Obóz rządzący tworzy problemy, które następnie sam rozwiązuje. O poprzednie problemy – m.in. o wniosek do TK, który miał stworzyć pole do zarzutów o Polexit – był oskarżany Zbigniew Ziobro, choć opublikował go sam Trybunał, ale teraz trudno oskarżać o cokolwiek koalicjanta z Solidarnej Polski. Nic więc dziwnego, że choć PiS utrzymuje w dalszym ciągu przewagę, to nie jest ona tak spektakularna, jak kiedyś. Nawet ostatnie badania CBOS-u pokazują pewien spadek notowań obozu rządzącego.

PiS zrealizowało dużą część swoich zobowiązań i teraz – trochę paradoksalnie – potyka się w gruncie rzeczy na małych rzeczach. W styczniu mają zostać zaprezentowane nowe propozycje – przede wszystkim podatkowe – i faktycznie, po szybkim wdrożeniu 500+ czy obniżeniu wieku emerytalnego, Polacy mogą kolejny raz zaufać ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego. Ale prawie roczna kampania dopiero przed nami, a PiS wchodzi w nią na innej pozycji, niż wydawało się jeszcze 4-5 miesięcy temu.

Fot. 300POLITYKA