Gary Johnson kandydatem Partii Libertariańskiej na prezydenta. Zabierze głosy Trumpowi?
Były gubernator Nowego Meksyku Gary Johnson został na niedzielnej konwencji w Orlando kandydatem Partii Libertariańskiej na prezydenta. Jego kandydatem na wiceprezydenta będzie Bill Weld – podobnie jak Johnson, były Republikanin i gubernator. Dwóch byłych gubernatorów zapowiedziało, że dzięki tej kampanii partia – która jest teraz na obrzeżach amerykańskiej polityki – stanie się „jedną z głównych sił politycznych”. Johnson – jako jedyny z mniej znanych kandydatów – będzie na kartach do głosowania na terenie wszystkich stanów. Nie oznacza to oczywiście, że stanie do debat z Trumpem i Clinton (nie udał się to żadnemu niezależnemu kandydatowi od 1992 roku). Aby tak się stało, Johnson musi przekroczyć 15% w sondażach, co wydaje się mało prawdopodobne – w 2012 zdobył 1%.
The vote count at #LPC16 pic.twitter.com/8wgH18mZbL
— daveweigel (@daveweigel) 29 maja 2016
Na co liczą liberatianie? Głównym celem strategicznym jest przyciągniecie Republikanów, którzy są rozczarowani skrajnym populizmem Donalda Trumpa. To oczywiście tylko plan, bo Partia Libertariańska jest głęboko podzielona (na konwencji Johnson zdobył 55.8%, Weld miał zaledwie 50.6%), a Johnsona mało kto poza jego własnym środowiskiem rozpoznaje.
Ale to bardzo nietypowy cykl wyborczy, i liberatianie liczą na to, że uda im się sprawić w tych warunkach niespodziankę, wykorzystując przede wszystkim powszechne zniechęcenie i zmęczenie Demokratami oraz Republikanami. W 2012 roku na konwencję Partii Liberatiańskie było akredytowanych 24 dziennikarzy, teraz – 250. W kwietniu udało się zebrać 200,000 dolarów głównemu komitetowi partii. Jak podaje POLITICO, to najwięcej od 10 lat. To najlepiej pokazuje, że zainteresowanie alternatywą dla Trumpa rzeczywiście istnieje.