Obama uratował polityczny los Camerona i zdemolował kampanię zwolenników wyjścia z UE. Przynajmniej na razie tak to wygląda a Downing Street trudno ukryć, że jest wniebowzięte.
Obama, w starannie wyreżyserowanej z doradcami Camerona akcji, doprowadził do całkowitego załamania kampanii za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Tylko cud, skandal po stronie Camerona, lub silniejsze niż wskazują sondaże emocje antyimigranckie, mogą uratować kampanię za Brexitem.
PO PIERWSZE: Ostentacja w życzliwym przyjęciu Obamów przez rodzinę królewską sugeruje, że Królowa zgadza się z prezydentem USA.
Podczas tej – ostatniej jako prezydenta USA – wizyty Obamy w Wielkiej Brytanii wydarzyło się coś bez precedensu. Rodzina królewska nikomu ze świata polityki nie okazała dotąd tak ostentacyjnej życzliwości.
Zaczęło się od lądowania Marine One na polu golfowym zamku Windsor. Królowa i książę Filip powitali Obamów przy stopniach helikoptera, a mąż Elżbiety II zaprosił ich do prowadzonego przez siebie Range Rovera. To z pewnością nie był wyreżyserowany moment, bo Obama odruchowo chciał zająć miejsce z tyłu i dopiero po interwencji ochrony królowej usiadł z przodu, obok Filipa.
Także wieczorne spotkanie Obamów z książętami wykraczało poza przyjęte formy, bo na Obamę wraz z rodzicami oczekiwał synek Williama i Kate – książę George, a wspólne zdjęcie z księciem na podarowanym przez Amerykanów drewnianym koniu na biegunach obiegło cały świat.
Na konferencji prasowej z Cameronem, Obama mówił o przyjaźni z królową, którą nazwał „klejnotem nie tylko dla Brytyjczyków, ale i całego świata”.
To wszystko sprawiło, że wizyta Obamy i jego słowa o tym, że Brytyjczycy powinni zagłosować za pozostaniem w Unii nabrały nowego kontekstu.
PO DRUGIE: Obama bardzo starannie wybrał argumentację, a argument gospodarczy może okazać się „killerem”.
Zaczęło się od tekstu Obamy w Daily Telegraph, o tym, że Wielka Brytania w UE jest bardziej wielka. Tekst był głównie o wartościach i wykładał polityczne argumenty za pozostaniem w Unii. Był ważny, ale argument gospodarczy okazał się w zasadzie – przynajmniej na razie- kończyć kampanię “Out”.
Zwolennicy wyjścia przekonują, że po opuszczeniu Unii, Wielka Brytania rozwiąże sobie ręce w wymianie międzynarodowej i będzie miała odrębne, bardziej korzystne umowy handlowe.
Obama, na briefingu z Cameronem ten argument zabił.
“Wielka Brytania wskoczyłaby na koniec kolejki, chcąc negocjować odrębny układ handlowy, bo USA stawiają teraz na porozumienia z gospodarczymi blokami państw” – stwierdził Obama.
Koniec historii opowiadanej przez zwolenników opuszczenia Unii o odrębnych układach handlowych. Ich brak oznaczałby prostą drogę do gospodarczej katastrofy od pierwszego dnia poza Unią.
Co, ciekawe Times, zwraca uwagę, że Obama, mówiąc o tym, że UK spadnie na koniec kolejki, użył angielskiego słowa “queue”, a nie amerykańskiego “line”, co zdaniem dziennika, może świadczyć, o tym, że ta wypowiedź została podsuflowana prezydentowi USA przez spin doktorów brytyjskiego premiera.
PO TRZECIE: Boris Johnson wychodzi na małostkowego, niepoczytalnego polityka, któremu brakuje formatu lidera.
Sir Nicholas Soames, wnuk Winstona Churchilla i poseł konserwatystów zareagował na absurdalne stwierdzenia Borisa Johnsona z jego tekstu dla The Sun, jakoby Obama pozbył się popiersia Sir Winstona z Białego Domu, jako potomek Kenijczyków, którzy nienawidzili imperium brytyjskiego:
– Boris nie ma formatu lidera. Nie wierzę, że mógł zrobić coś tak głupiego. To idiotyczna i obraźliwa wypowiedź. To sprawi, że nigdy nie zostanie premierem.
Sam Obama odniósł się do zarzutów z tekstu odchodzącego burmistrza Londynu:
– Kocham Winstona Churchilla, jego popiersie zostało przeniesione do mojego prywatnego apartamentu, patrze na nie codziennie. W gabinecie owalnym ustawiłem figurę Martina Luthera Kinga, jako pierwszy afroamerykański prezydent USA mam do tego pełne prawo.
Na Johnsona spadła lawina krytyki, także od symbolicznych postaci własnej partii. Prasa pisze o “rasistowskiej” uwadze Borisa. Dodatkowo, pełna luzu i dystansu reakcja Obamy sprowadziła Johnsona na poziom niepoważnego, niepoczytalnego polityka, który desperacko sięga po rasowe argumenty.