– W normalnej, profesjonalnej dyplomacji powinno być tak: trafia list z Białego Domu do polskiej ambasady, jest nadawany pocztą dyplomatyczną, a jednocześnie skan tego listu, jeśli już go pan kierownik Klich przeczytał, to powinien wysłać w trybie pilnym do kancelarii – powiedział Marcin Przydacz w TVN24.

– A pan kierownik Klich według mojej wiedzy zrobił dokładnie odwrotnie. Przeczytał, wyszedł do mediów, zaczął opowiadać, że ma ten list, położył go na biurku, poszedł spać […] obudzili go wcześnie rano urzędnicy MSZ-u z uwagi na dyskusję medialną – kontynuował.