To, co PiS wyprawia z Trybunałem Konstytucyjnym, służbą cywilną, mediami publicznymi, służbami specjalnymi, spółkami skarbu państwa itp., jest dlatego możliwe i dlatego nie spotyka się z masowym oporem społecznym, że prawie dokładnie to samo robiła przed nim PO. Obecne zawłaszczanie państwa i jego agend byłoby niedopuszczalne, gdyby wcześniej nie zostały one zdeprawowane i upartyjnione przez poprzedników partii Jarosława Kaczyńskiego.

Oczywiście, obecne działania rządu muszą spotykać się z głęboką krytyką każdego, komu bliskie są ideały państwa przyjaznego wszystkim obywatelom, pluralizmu w życiu społecznym i odpartyjnienia urzędów publicznych. Działania prowadzone przez gabinet Beaty Szydło są pisowskim zawłaszczaniem wszystkiego co się da. Bez litości i bez wahań. Sprzyja temu działalność prezydenta Andrzeja Dudy.

Ale nie można zapominać, że aktywność ta nie byłaby możliwa, gdyby wcześniejsze ekipy rządowe (ze szczególnym uwzględnieniem PO), nie robiły prawie dokładnie tego samego. Atak na TK byłby bardzo utrudniony, gdyby nie pretekst w postaci bezprawnego (co orzekł już TK) wyboru dwóch jego sędziów przez koalicję PO-PSL w poprzedniej kadencji. Objęcie funkcji prezesa TVP przez Jacka Kurskiego byłoby być może niedopuszczalne, gdyby wcześniej telewizja publiczna przypominała BBC, a nie słup ogłoszeniowy Platformy i Bronisława Komorowskiego. Nominacje partyjne w spółkach skarbu państwa na pewno bardziej by nas oburzały, gdyby wcześniej nie zasiadali w nich pociotkowie i kumple polityków PO i PSL. Mianowanie Antoniego Macierewicza szefem MON byłoby zapewne dużym skandalem, gdyby w poprzedniej kadencji Platforma nie uczyniła przewodniczącym sejmowej Komisji Obrony Narodowej… Stefana Niesiołowskiego. Szykowanie nam nowej fali inwigilacji przez resort Mariusza Błaszczaka z całą pewnością wprawiałoby nas w drżenie, gdybyśmy zapomnieli, że jego poprzednicy zwiększyli liczbę podsłuchów. I tak dalej…

Przykłady można by mnożyć – przykłady zawłaszczania państwa i jego deprawowania oraz wykorzystywania do celów partyjnych przez poprzedników PiS. Wszystkie one tłumaczą jednak jedno – brak bardzo znaczącego oporu wobec poczynań nowego rządu. Owszem, demonstracje KOD zaskoczyły wszystkich (chyba nawet organizatorów) swą liczebnością, ale nie świadczą one o tym, że już wkrótce ekipa Beaty Szydło zostanie zmieciona przez gniew społeczny. Dzieje się tak dlatego, że ludzie wiedzą, iż politycy PiS to nie jacyś krwawi barbarzyńcy, którzy najechali wysoce cywilizowany Rzym. Że to nie hordy dzikusów, które zaatakowały miłujące pokój i przestrzegające zasad fair play państwo.

Większość wyborców rozumie, że jedna ekipa konkwistadorów napadła na inną i że w zasadzie nie różnią się one co do istoty i jakości, a jedynie tym, że jedni głośniej krzyczą i mniej ładnie pachnie im z ust, a ci drudzy są lepiej ubrani i mniej brutalni. Ale w istocie obie bandy są do siebie podobne co do celów – łupienia ludności tubylczej. I zwiększania swego (konkwistadorów) dobrostanu.

Dlatego właśnie dzisiejsza opozycja nie ma za bardzo co liczyć na masowy bunt społeczny. Bo wielokrotnie w przeszłości pokazywała, że jest ulepiona z tej samej gliny, co pisowcy. Może pewne rzeczy jej politycy robili z większą gracją i z mniejszą brutalnością, ale jest to jedynie kwestia skali i ilości, a nie istoty i jakości. Fatalne dla państwa rządy PiS nie byłyby możliwe bez fatalnych rządów jego poprzedników w przeszłości.