W wyniku wyborów europejskich z konstytucyjnego składu rządu odejdą cztery kobiety. Jeśli brać pod uwagę także rzeczniczkę rządu, to w sumie pięć, a jeśli odejść miałaby też minister finansów, to w sumie sześć. Jedyna kobietą w składzie RM po takiej rekonstrukcji pozostałaby Jadwiga Emilewicz.
Dotąd, PiS starał się dbać o szerszą reprezentację kobiet w składzie rządu, nie tylko ze względu na wymóg politycznej poprawności (bo przecież portfolio praw kobiet znajduje się u Adama Lipińskiego) ale przede wszystkim zapewnienie tego, żeby – zwłaszcza w sprawach społecznych – potężny żeński elektorat czuł reprezentację swoich wrażliwości. Dodatkowo, jest znanym obserwatorom kulisów polityki faktem, że obaj bracia Kaczyńscy woleli zawsze pracować z kobietami.
To kobiety były dotąd “społeczną twarzą” rządu. Beata Szydło, Elżbieta Rafalska i do pewnego momentu szefowa MEN Anna Zalewska były tymi, które miały się kojarzyć ze sztandarowymi projektami prawicowej administracji – 500+, odwrócenia dłuższego wieku emerytalnego, czy odejścia od obowiązku szkolnego sześciolatków.
Potężny wynik wyborczy Beaty Szydło i nieoczekiwany sukces wyborczy kandydującej w zasadzie pro forma Elżbiety Rafalskiej potwierdza intuicję, że wyborcy lubią popierać kobiety zajmujące się polityką społeczną. Co ciekawe, mimo usilnych starań podejmowanych wokół “kosiniakowego” wyborcy nie obdarzyli aż taką sympatią pełniącego funkcję ministra pracy dzisiejszego lidera PSL. Być może właśnie dlatego, że jest mężczyzną i trudniej mu było zbudować taki wizerunek, jaki stał się autentycznym skojarzeniem z premier Szydło czy minister Rafalską.
Utrzymanie licznej kobiecej obecności w rządzie będzie zatem wyzwaniem politycznym powyborczego przetasowania ale też da obozowi rządzącemu możliwość awansowania postaci z dalszego szeregu, które mogą wyborców zaciekawić przed najważniejszym testem na jesieni.