Zbliżające się wybory parlamentarne będą z pewnością testem przywództwa dla szefów dwóch największych partii politycznych w Wielkiej Brytanii – Theresy May i Jeremy’ego Corbyna. Jednak dla mniejszych partii mogą stać się zarówno kołem ratunkowym, jak i gwoździem do trumny.
Pomimo wielkich nadziei, ten drugi scenariusz wydaje się być bardziej prawdopodobnym dla Liberalnych Demokratów – partii, które jeszcze dwa lata temu tworzyła wraz z Konserwatystami pierwszy od dekad rząd koalicyjny w UK.
Tim Farron, który zastąpił Nicka Clegga na stanowisku szefa LibDemów po przegranych wyborach w 2015 roku, liczył na wielkie “odbicie” w poparciu dla partii. Po ostatnich wyborach Liberalnym Demokratom z ponad 50 posłów w Westminsterze zostało zaledwie 8. Jednak w ciągu dwóch lat partia z nowym szefem zdołała zwiększyć liczbę członków o ⅔ i w kwietniu miała ich już ponad 100 tysięcy w całym kraju.
Po negatywnym wyniku referendum ws. Brexitu Liberalni Demokracji jako jedyni byli otwarcie proeuropejscy, zapowiadając podjęcie działań przeciwdziałających wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. W manifeście programowym przed czwartkowymi wyborami zobowiązali się do przeprowadzenia drugiego referendum ws. Brexitu, by dać Brytyjczykom szansę pozostania w Unii.
.@LibDems want you to have your choice over your future. You should have your say on the Brexit deal in a referendum #BBCDebate #VoteLibDem
— Lib Dem Press Office (@LibDemPress) June 6, 2017
Jednak poparcie w sondażach dla LibDemów nie tylko nie wzrosło znacząco, ale od czasu ogłoszenia przedterminowych wyborów powoli, ale ciągle spada. Obecnie partia oscyluje wokół 8% poparcia i utrzymanie liczby posłów z poprzedniej kadencji parlamentu będzie dla nich prawdziwym wyzwaniem. Utrata choćby kilku istotnych okręgów wyborczych (np. Północne Norfolk, gdzie posłem od 16 lat jest LibDemowiec Norman Lamb) może być dla partii zabójcza.
Dziennikarze brytyjskich mediów od kilku tygodni wskazują na dwie główne przyczyny dlaczego Liberalni Demokraci zamiast rosnąć w siłę jeszcze bardziej zbliżają się do krawędzi sceny politycznej. Po pierwsze, spora część wyborców na Wyspach którzy głosowali przeciwko wyjściu z UE zdążyła się już pogodzić z faktem, że Brexit nastąpi. Proponowane przez LibDemów próby jego zatrzymania nie tylko ich nie przyciągają, ale wręcz odstraszają. Po drugie, złamane obietnice wyborcze w czasie udziału Liberalnych Demokratów w rządzie Davida Camerona (przede wszystkim głosowanie za trzykrotnym podniesieniem opłat za studia, mimo jasnej obietnicy głosowania przeciw) są wciąż blokadą dla wielu wyborców, którzy w 2015 roku odsunęli się od partii. Zaledwie 15% z nich ponownie rozważa oddanie głosu na partię Tima Farrona. Wczoraj Nick Clegg wykluczył, by jego partia mogła ponownie wejść w koalicję z Konserwatystami.
Czwartkowe wybory mają więc bardziej szansę przypieczętować marginalizację Liberalnych Demokratów na scenie politycznej, niż ponownie wynieść ich do pozycji trzeciej siły w brytyjskim parlamencie.