„JKB. Jan Krzysztof Bielecki” to kolejny tom serii wydawniczej „Wybitni Pomorzanie”. Z byłym premierem wywiad rzekę przeprowadził dziennikarz TOK FM Maciej Głogowski. Premiera książki odbędzie się w sobotę, 23 marca, w Ratuszu Staromiejskim. Fragmenty przeczyta aktor Zbigniew Jankowski. Transmisja na gdansk.pl w sobotę 23 marca o od godz. 18.00.

300POLITYKA publikuje fragment książki.

***

 

Jest kilka spraw, które moim zdaniem, nadają się na początek tej rozmowy, ale jak wiadomo początek może być tylko jeden. Wybieram zatem na początek obserwację. Trochę mieliśmy okazji do rozmów. Jak ktoś dzwoni, odbiera Pan – to zwróciło moją uwagę – i przedstawia słowami Krzysztof Bielecki. Szykując się do naszego wywiadu, jak się Pan zapewne domyśla, odbyłem wiele rozmów z wieloma osobami, które Pan zna i które twierdzą, że znają Pana. Wszyscy mówili o Panu: Krzysztof. A z kolei jak Pan czasem coś do mnie pisał to zazwyczaj z podpisem „JKB”. To w końcu jak jest, Panie premierze? Jan Krzysztof? Krzysztof?

Dziś mogę powiedzieć, używając stwierdzenia „do pewnego czasu”, a kiedyś powiedziałbym, że „zawsze”. Zawsze byłem Krzysztofem. Tak się przedstawiałem: Krzysztof Bielecki. A jak milicja mnie przesłuchiwała, to byłem Janem Bieleckim. Aż do chwili tego Sejmu wybranego w 1989 roku. Wybrano dwóch Bieleckich, dwóch Krzysztofów. No to musiałem jakoś się odróżnić i używałem – Jan Krzysztof, ale ci, o których pan wspomniał, którzy mnie znają, dla nich raczej – Krzysztof.

I w rodzinnym domu też Krzysztof?

Też. A jestem Janem Krzysztofem, bo moja Mama świetnie znała język francuski i uwielbiała powieść Romaina Rollanda Jean-Christophe. I chyba dlatego właśnie jestem Janem Krzysztofem.

Do pytań o Pana Mamę, rodziców, rodzinę jeszcze wrócimy. Ogromne wrażenie robi opublikowany w „Karcie”, jak to nazwano, „Szczególny dwugłos czasu opresji. Wybór z dziennika, przechowywanego od trzydziestu lat w archiwum”. Chodzi o dzienniki, notatki Pana Mamy z grudnia 1981 roku. A dwugłos, bo do owych zapisków Pan dodał swoje wspomnienia. Wiedział Pan wtedy, w stanie wojennym, że Mama pisze?

Wtedy nie wiedziałem. Ale zapiski z tego dziennika, Mama w odpowiednim czasie mi przekazała. Są u mnie w domu.

„Zimno mi, trzęsę się, mój mały wnuczek zmusza mnie jednak do panowania nad sobą. Gdzie jest mój syn?” albo „Do 3.00 nie zmrużyłam oka – patrzyłam na ukochanego wnuczka, śpiącego blisko mnie – i myślałam o synu” – to wpisy z 13 grudnia. Wzruszające i przejmujące. Będę później pytał, o czym myślało się wtedy, gdy nie było się w domu.

To jak wrócimy do tego, będę mówił, ale mogę też od razu powiedzieć, że po prostu się działało.

Spróbujmy zrobić drugi początek. Czyli zaczynamy jeszcze raz, bo trudno o Krzysztofie Bieleckim mówić od czasu stanu wojennego. Mieszka Pan w Warszawie, był Pan w czołówce ludzi, których zaliczano do tych z „pociągu z Gdańska”, a urodził się Pan w Bydgoszczy. Gdzie jest Pana miejsce, Panie premierze?

Jeszcze długo, bo dziesięć lat, mieszkałem w Londynie – to też może Pan dodać. Wszystko to dobre miejsca, ale chętnie będę mówił o Gdańsku, Gdyni i Sopocie.

To które z miast? Gdańsk, Sopot, Gdynia?

Każde. W jednym się mieszka, w drugim pracuje. Mieszkałem przez trzydzieści lat w różnych miejscach. We Wrzeszczu na przykład. To ważne, jak Pan jest stamtąd – to ważne skąd Pan naprawdę jest. Mieszkałem we Wrzeszczu, później na Morenie.

Dobrze, to skoro początek, i to drugi, to niech będzie chronologicznie, od początku. A na początku była Bydgoszcz.

No tak. Urodziłem się w Bydgoszczy.

W 1951 roku.

Tak.

I to wszystko o Bydgoszczy?

Nie, mogę powiedzieć więcej, ale też mógłby Pan redaktor zadać ciekawe pytanie o tę Bydgoszcz.

 

Fakt, nie było konkretnego pytania. Skoro, z tego co wiem, już w drugiej połowie lat pięćdziesiątych rodzice przeprowadzają się do Trójmiasta, to czy Pan coś z tej Bydgoszczy pamięta?

Poprawka. Tylko ja z Mamą jestem na Wybrzeżu. Ojciec jeszcze chyba dwa lata, był w Bydgoszczy, bo akurat jemu tam było łatwiej o pracę. A Mama musiała wyjechać z Bydgoszczy, właśnie by pracę znaleźć. Po tym jak straciła tę w Polskim Radiu. Gdzie, co ciekawe, dzieliła biurko z Jeremim Przyborą. I teraz pytał Pan, czy coś pamiętam. Jakieś epizody. Przebłyski. To na przykład, że opiekował się mną doktor Latos, jego syn został wiele lat później posłem. A ja byłem pod opieką tego doktora. To jakoś zapamiętałem, bo Mama miała coś w rodzaju obsesji na punkcie mojego zdrowia, opieki takiej właśnie zdrowotnej dla mnie. Straciłem dwie siostry. Krystyna Maria i Ewa Maria umarły bardzo szybko po urodzeniu. Stąd ta szczególna troska o mnie. Pamiętam, że doktor Latos musiał ratować mnie, gdy opiłem się wody z proszkiem do prania. Mały byłem. Sąsiadka robiła pranie i ja jakoś pragnienie chciałem zaspokoić wodą przeznaczoną do tego prania. To było na podwórku, przed domem. Prane były chyba dywany. Takie rzeczy pamiętam. I to, że mieszkaliśmy na Ogińskiego, blisko stadionu Polonii.

Stadion się pojawił. To możemy od razu zacząć mówić o piłce nożnej.

Na piłkę przyjdzie czas. Możemy pomówić o balecie.

O balecie? Zamieniam się w słuch.

To też Bydgoszcz. Byłem w grupie baletu dziecięcego. To był balet przy Operze Bydgoskiej. Mama mnie zapisała. Dlatego, że w Operze śpiewał Ojciec. Można powiedzieć, że był chórzystą. W Operze miał solówkę. Baron Cygański. To już nie były żarty. Ja też się nauczyłem. Chodziłem z Ojcem to się nasłuchałem. I potem śpiewałem razem z nim. No oczywiście w domu, tak dla siebie, dla nas. I pamiętam, że na te moje występy chłopięce w grupie baletowej miałem piękne dwa kostiumy. Jeden jasnoniebieski. To jednak coś pamiętam?

***