300POLITYKA drukuje fragment książki Pawła Reszki wydanej nakładem wydawnictwa Wielka Litera. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa.
„Ta książka nie jest reportażem, chociaż wszystko, co w niej opisałem, zdarzyło się naprawdę. Dzieje się przy kawiarnianym stoliku w Moskwie i na wojnach, które Rosja toczy przez ostatnie lata. Opisywałem je jako dziennikarz. Oglądałem z bliska. Na wojnach giną ludzie, a równie często ginie przyjaźń. Stolik z widokiem na Kreml to też historia grupy przyjaciół, którzy przestali nimi być. Ktoś z nich zapytał, dlaczego właściwie piszę książkę o Rosji. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Może po prostu chciałem się pożegnać” – pisze o swojej książce Paweł Reszka.
***
„Nasza” ulica to Kutuzowka. Opowiem o niej. Ale najpierw o tym, że Moskwa w latach dziewięćdziesiątych i na początku lat dwutysięcznych nie wydawała się posępna. Nie przypominała gułagu. Śmiała się, była bardzo crazy.
***
Wyróżnik nowej rzeczywistości stanowiły budy, kioski, stragany, podobne do szop biedadomki. Zapełniały miejską przestrzeń. Rozsadzały sterylny ład, charakterystyczny dla totalitarnych stolic. Sklejka. Plastik. Blacha falista. Folia. Papa. Pastelowe kolory. Migające lampki choinkowe. Napisy „Rajtuzy z Czech”, „Piwo”, „Wymiana waluty”, „Night club”. Ogłuszająca muzyka. Szał pomysłowości, która zerwała pęta.
***
Moja ulubiona buda stała przy metrze Arbacka. Pokazał mi ją Flora. Sprzedawano w niej głównie ciepłe piwo i wódkę w plastiku na pięćdziesiątki.
On pamiętał to miejsce z początku lat dziewięćdziesiątych. Jako nastoletni punk przyjeżdżał tu na giganty ze swojego Riazania. Budę uznał za dobry punkt obserwacyjny. Rankiem samochody sunęły w rytm świateł. Ludzie spieszyli do pracy. Przed południem robiło się luźniej. Fale ludzi zastępowały strumyczki wędrowców krążących między straganami. Emeryt z pasiastą torbą. Złodziej o rozbieganych oczach. Uczennica – plecaczek, kokardki. Prostytutka Wiera. Flora przygarbiony, w wojskowej kurtce, oglądał spektakl codzienności z podziwem, jak w teatrze. Wiera złapała klienta. Złodziej skubnął portfel. Emeryt zatrzymał się na piwo. Gdy na horyzoncie pojawiała się milicja, Flora kurczył się w sobie. Nawet z legitymacją weterana wojennego w kieszeni wolał omijać ich z daleka.
– Na początku dziewięćdziesiątych było inaczej – mówił, taszcząc nową porcję wódki w plastiku. – Siedzieliśmy tu z gitarami. Śpiewaliśmy o tym, o czym nasi rodzice bali się nawet myśleć.
***
Pięćdziesiątka za pięćdziesiątką Flora pogrążał się we wspomnieniach:
– Nieustanny haj. Koncerty, bójki z faszystami, spanie na dworcu, włóczęga po mieście. Dookoła lunapark, otwarty przez szaloną załogę po godzinach. Karuzele, rollercoastery, diabelskie młyny. W głowie kręciło się od najtańszej wódki. Tamta Rosja była wolnością.
Tamta Rosja bawiła się, płakała, tańczyła na urwisku wieków. Nie wiedziała jeszcze, jaka jest ani jaka chce być. W przejściu podziemnym żebrali beznodzy weterani wojny w Afganistanie w pasiastych podkoszulkach desantu. Obok nich spały dzieci – sieroty zapomniane przez państwo.
***
Flora śmiał się, że dziś świat dookoła budy jest tylko wspomnieniem, bladym odbiciem tamtego:
– Bobby Watson umarł.
– Szkoda.
– Najładniejszy nieboszczyk w Wielkiej Brytanii. Nie wyglądał wcale na swoje lata. Biedny Bobby. Już od czterech lat nie żył, a jeszcze był ciepły. Prawdziwy żywy trup. I jaki wesoły.
***
Z Arbackiej na Kutuzowkę można jechać rozklekotanym trolejbusem. Ale w letnią noc najlepiej iść spacerem wzdłuż Nowego Arbatu. Szeroki Nowy Arbat nie pasuje do otoczenia. Rozpłatał filigranowe zaułki. Podzielił świat kamienic, cerkiewek, ciemnych podwórek na dwa równoległe byty. Dla jednych jest jak rana po cięciu szablą. Dla innych to dom. Wysokościowce – pięć po prawej, cztery po lewej. W nich mieszkania kiedyś najmodniejsze w mieście. Nowy Arbat to odbicie wizyty sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w Stanach Zjednoczonych. Architektura centrów amerykańskich miast zrobiła na sekretarzu wielkie wrażenie. W Moskwie odtworzono więc amerykański kapitalizm, ale w „lepszej” wersji, z ludzką twarzą i za państwową kasę. Stare socjalistyczne przewodniki opisują Nowy Arbat jako nowoczesną krainę szczęśliwych robotników, zaangażowanych działaczy partyjnych, sprzedawczyń miłych dla moskwian i gości stolicy.
Lata dziewięćdziesiąte skonfrontowały wizję z rzeczywistością. Rozebrały z propagandowego picu. Przeliczyły na pieniądze. Nowy Arbat rozbłysnął tandetną iluminacją. Między biurowcami postawały fast foody, drogie restauracje, kasyna, kluby ze striptizem. Czarne limuzyny otoczone mercedesami klasy G parkowały na środku chodnika. Limuzynami przyjeżdżali urzędnicy, przedsiębiorcy albo bandyci. Mercedesami ich ochroniarze. Nosili długą broń, nie kryjąc się z tym. Stali poza prawem. Pewni siebie.
***
W jednym z klubów na Nowym Arbacie pracował Denis, kiedyś oficer kadrowy Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB). Od kilku lat mierzył się tu z nową rzeczywistością. Praca nieskomplikowana. Stał w drzwiach salki bilardowej. Wieczorami grywał w niej urzędnik moskiewskiego magistratu odpowiedzialny za nieruchomości. Jeśli ktoś chciał z nim zagrać partyjkę, musiał odpalić Denisowi od tysiąca do kilku tysięcy dolarów. Podczas gry można było poruszyć jakąś interesującą sprawę. Zapytać o radę. Umówić się na bardziej formalne spotkanie. Zastanawiałem się, co można podczas takiej partyjki załatwić. Pozwolenie na postawienie kilku bud w dobrym miejscu czy grubsze sprawy? Budowę wieżowca? Przymknięcie oczu na rozwalenie jakiejś zabytkowej kamienicy, by zrobić miejsce na biura ze szkła?
– Nie wnikam – ucinał Denis.
Chociaż większość pieniędzy z bramki oddawał, żył sobie całkiem nieźle z tego, co mu zostało. Tę mało absorbującą, nieźle płatną robotę dostał po resortowej linii. Przystojny. Niewysoki. Był KGB-istą natchnionym i doskonale zdawał sobie sprawę z absurdalności obecnego położenia.
– Kiedyś o coś nam chodziło, chcieliśmy zmieniać świat – mówił. – A teraz? Jesteśmy, kurwa, drobnymi kanciarzami.
Humor wracał mu późnym wieczorem, po robocie. Wtedy Denis żegnał Nowy Arbat, przez bulwar Twerski koło Massolitu przebijał się ku Patriarszym. Znał wszystkie bramy pachnące wilgocią, przejścia przez podwórka. Pewnie tu zdawał egzaminy resortowe ze śledzenia i z bycia śledzonym. Wiedział, gdzie można wypić, i miał pamięć do cytatów z książek. Na Twerskiej na przykład, mijając Bolszoj Gniezdnikowskij, zawsze zatrzymywał się na jedno mgnienie, by wyrecytować:
– Miłość wyrosła przed nami jak spod ziemi, niczym uliczny morderca, rażąc jednocześnie jego i ją. Tak razi piorun albo fiński nóż…
***
Denis był dobrym kompanem, jednak słowa „fiński nóż” w jego ustach brzmiały złowieszczo. Zanudzał wszystkich pomysłami na wielki biznes, który kiedyś zrobi. Na razie jedynym konkretem, jaki miał, było stanie na bramce przed salką bilardową. Niekiedy miałem wrażenie, że on po prostu czeka, kiedy wrócą stare dobre czasy w nowym, kapitalistycznym wydaniu.
Przeciąwszy Sadowoje Kolco, Nowy Arbat spokojnieje. Biegnie w kierunku rzeki. Po prawej stoją jeszcze dwa wielkie budynki. Jeden to wieżowiec wyglądający jak wielka otwarta książka. Kiedyś siedziba Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, skupiającej dziewięć państw obozu socjalistycznego.
Drugi – Biały Dom. Przed Białym Domem, dawniej siedzibą Dumy, potem rządu, pierwszy raz znalazłem się w 1998 roku. Chciałem zobaczyć górników, którzy – głodni i wściekli – rozbili się tam obozem.
***
Za mostem Nowoarbackim zaczyna się Kutuzowka. Rzeka zakręca i bierze naszą ulicę w objęcia. To i odległość od stacji metra Kijowska (jakieś siedemset metrów) dają poczucie dystansu wobec reszty miasta, pewnej wyniosłości. Kutuzowka należy do głównych arterii Moskwy – sześciopasmowa jezdnia w każdą stronę. Jej mieszkańcy to potomkowie elity kraju, który już nie istnieje.
Pewien dystyngowany obywatel przechadzający się powoli z parasolem pod pachą w niedzielne popołudnie objaśnił mi, co następuje:
– Owszem, w domu pod numerem pierwszym żył poeta Aleksander Twardowskij, redaktor naczelny literackiego pisma „Nowyj mir”. Naprzeciwko poeta Jewgienij Jewtuszenko. Dalej Maja Plisiecka, słynna na cały świat primabalerina. Obok Lili Brik – muza poetów, miłość Włodzimierza Majakowskiego. Kompozytorzy Dmitrij Szostakowicz i Izaak Dunajewski. Konstruktorzy, malarze, pisarze, genialni architekci.
Najważniejszy był dom pod numerem 26. Tu mieszkał Sekretarz Generalny KPZR Leonid Breżniew oraz jego późniejsi następcy: Jurij Andropow, Konstantin Czernienko. Oraz minister obrony, marszałek Andriej Greczko, i minister spraw wewnętrznych, generał armii Nikołaj Szczołokow. Ten ostatni został zdegradowany i popełnił samobójstwo; śledztwo przeciw niemu prowadzili funkcjonariusze KGB, podkomendni sąsiada.
Z Kutuzowki 26 notable mieli blisko do pracy. Na Kreml rzut beretem. Zaledwie pięć kilometrów. Czarne czajki i wołgi śmigały specjalnym pasem, wydzielonym na środku jezdni.
– Wszystko sprawnie, pod czujnym okiem milicji – recytował ów obywatel. Potem poważniała mu mina, gdy dodawał: – Ale teraz to tylko wspomnienie.
Kutuzowka zachowywała dystans do nowej rzeczywistości. Stawiała cudzysłowy. Z obojętnością patrzyła na czołgi szturmujące Biały Dom w 1991 roku (gdy „podobno” chciały zgnieść demokrację) i w 1993 roku (gdy strzelały do parlamentu, bo „podobno” był to sposób na obronę demokracji). Z mądrą miną – „przecież to było do przewidzenia” – patrzyła na wszechogarniający chaos. Mafię, która przejęła hotel Ukraina. Bandziorów i bogaczy, którzy coraz śmielej wjeżdżali drogimi autami na ów środkowy, elitarny pas jezdni. Irytowali ją „rozbisurmanieni” górnicy koczujący na moście Garbatym. A także staruszkowie, którzy nie mogli wyżyć z emerytury, więc wyprzedawali ordery bohaterów pracy socjalistycznej. Złościło ją i to, że w przejściach podziemnych można kupić mundur radzieckiego oficera, czerwony sztandar z prowincjonalnej fabryki czy popiersie Lenina wyniesione z zapomnianego domu kultury. Dumę ZSRR sprzedawano po przystępnych cenach: od kilkudziesięciu centów do kilkunastu dolarów.
– Jednym słowem, zapanował u nas straszny bałagan – oceniał kwaśno obywatel z parasolem.
***
Obywatel z parasolem uważał M. „za uroczą młodą osobę” i prawił jej komplementy. Ją zaś Kutuzowka fascynowała. W letnie popołudnia M. stawała na balkonie gabinetu, którego okna wychodziły właśnie na Kutuzowkę. Milcząc, z rękami na balustradzie, patrzyła na mknące samochody. Huk silników, klaksony.
Pod wieczór na chwilę wstrzymywano ruch – bo On skończył pracę na Kremlu i wyjeżdżał do rezydencji. Zatrzymywano miasto dla jednego człowieka! Ale – co dziwniejsze – nie wywoływało to sprzeciwu. M. wzruszała ramionami. Mówiła, że tak jest zawsze. Zmieniają się tylko ludzie w czarnej limuzynie.
Kutuzowka zasypiała dopiero późną nocą. Niebawem nad dachami Starego Arbatu i jeszcze dalej, nad wieżami Kremla, pojawi się pierwsza szarość.
– Powinnam wracać.
– Naprawdę?
– Czekają tam.
Pustą ulicą ku rzece. O tej porze najłatwiej złapać taksówkę na Nabrzeżnej. Kroki gasną we mgle. W wodzie majaczy poranek.
– To już?
– Tak. Do zobaczenia!”
Paweł Reszka – dziennikarz, korespondent wojenny (m.in. w Gruzji i Ukrainie), autor bestselerowych książek. Współpracował z „Rzeczpospolitą” jako korespondent w Moskwie, był szefem działu śledczego w „Dzienniku”. Pisał dla „Tygodnika Powszechnego” i „Newsweeka Polska”. Od 2019 r. jest dziennikarzem tygodnika „Polityka”. Jego najgłośniejsze książki to m.in. Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy, Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy, Czarni. Dwukrotny laureat prestiżowej Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego (2010 i 2022 r.). Otrzymał również Nagrodę Specjalną Radia ZET „Dziennikarz Dekady” (2019 r.).