Publikujemy fragment najnowszej książki Wydawnictwa Kultury Liberalnej – „Imć posła Sienkiewicza z diariusza fragmenta”.

Czy w polityce jest jeszcze miejsce na intelektualną otwartość i swobodę myślenia? Jak perspektywa historyczna ułatwia zrozumienie Polski, rozdartej między symboliką Kolumny Zygmunta w Warszawie, a symboliką Palmy przy rondzie de Gaulle’a? Dlaczego to właśnie na skrajach politycznego spektrum pojawiają się młode twarze?

Książkę otwiera premierowy, obszerny esej na temat współczesnej polskości pod tytułem „Między kolumną a palmą”. Autor opowiada w nim o historii dwóch miejsc na Trakcie Królewskim w Warszawie – Kolumny Zygmunta na placu Zamkowym oraz Palmy przy rondzie de Gaulle’a – aby zastanowić się nad naszymi współczesnymi konfliktami o politykę i kulturę, ale też nad własnym zaangażowaniem w sferę publiczną. 

***

Kiedy Władysław IV wstąpił na tron króla Polski, odziedziczył państwo pozornie potężne, ale już naznaczone sygnałami kryzysu. Jego ojciec, Zygmunt Waza, zasiadał na tronie króla Polaków i Litwinów  przez prawie pół wieku, utrwalając wiarę, że oto powstała nowa dynastia, podobna jagiellońskiej. Syn kontynuował ten ideologiczny  projekt dynastyczny i tak w 1644 roku w Warszawie, stolicy państwa  przeniesionej z Krakowa, stanęła kamienna kolumna poświęcona  jego ojcu. Kolumna Zygmunta szybko stał się centralnym punktem  odniesienia dla miasta i jego symbolem. Tak to trwało przez następne wieki aż do współczesności. 

W 2002 roku na rondzie imienia generała de Gaulle’a w Warszawie ustawiona została instalacja artystyczna w formie palmy,  pod tytułem „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”. Wykonana  z plastiku, a nie kamienia, stała się kolejnym „słupem–symbolem” stolicy Polaków, której najważniejsza przestrzeń została zamknięta między Kolumną Zygmunta na placu Zamkowym a palmą na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, na  Trakcie Królewskim. Joanna Rajkowska, autorka instalacji, początkowo traktowała to jako jednoroczny rzeźbiarski performans.  Nieoczekiwanie dla wszystkich, palma została zaakceptowana  przez warszawiaków. Rozpoczęła się dyskusja o pozostawieniu  jej na stałe, a w końcu miasto zdecydowało o jej zachowaniu. Szybko obrosła w przyzwyczajenie, rodzaj swojskości. Tak jak  Kolumna Zygmunta, przez wieki będąca świadkiem najważniejszych wydarzeń historycznych, palma zaczęła zbierać własną kolekcję odniesień. To tutaj maszerował Strajk Kobiet, to wokół niej  co roku zawija się Marsz Niepodległości 11 listopada, podobnie  było w przypadku wielkiego wiecu opozycyjnego 4 czerwca 2023 roku. 

Nie ma żadnej wielkiej manifestacji w stolicy Polski, która  by obok palmy nie przechodziła.  

Kolumna Zygmunta jest czytelnym projektem ideowym – wywyższenie króla jako obrońcy wiary chrześcijańskiej i założyciela  dynastii. Figura Zygmunta Wazy dzierży szablę w prawej dłoni, jakby w gotowości do użycia, a lewą ręką podtrzymuje łaciński krzyż – depozyt wiary i przynależności do cywilizacji Zachodu. Dodajmy, że był to król, który władał katolikami, prawosławnymi, wyznawcami Mahometa i protestantami, ormianami i karaimami własnych obrządków, a także liczną społecznością żydowską, wierną religii mojżeszowej. 

Rzeczpospolita była wielkim tyglem kultur, narodów i religii, ale figura władcy tego państwa jednoznacznie podkreślała religię panującą. Był to czas kontrreformacji, ostatniej, przed epoką sekularyzacji, ofensywy Kościoła kato lickiego jako potęgi religijnej i politycznej.  

Była tu i inna dodatkowa okoliczność – Władysław IV Waza,  „wojenny Pan”, jak w „Ogniem i Mieczem” mówi o nim z uznaniem pan Wołodyjowski, marzył o zaczepnej wojnie z Turcją, ostatecznym pokonaniu Tatarów i podbiciu Krymu, o położeniu kresu  obecności otomańskiej zagrażającej Europie wschodnio-południowej. Ideowy wymiar Kolumny Zygmunta był jak ilustracja do pla nów tej krucjaty. Wobec niechęci szlachty do jakichkolwiek wojen  zaczepnych, plany te spełzły na niczym. Szlachta bowiem obawiała się niezależnie od tego, kto był królem, wzmocnienia władzy centralnej w wyniku zagranicznych wypraw wojennych, co mogło prowadzić do ograniczenia jej przywilejów i wzrostu podatków. 

W każdym razie, przesłanie Kolumny Zygmunta było jasne. W latach niewoli z tego symbolu została tylko nostalgia: lud bez własnego państwa postrzegał kolumnę na placu Zamkowym jako  przypomnienie własnej minionej wielkości, widoczny znak, że to, co było wielkie i silne, może się jeszcze ziścić, że nie wszystko  przepadło, skoro mieliśmy tak wspaniałą przeszłość.  

Ale z palmą z ronda de Gaulle’a jest zupełnie inaczej. Sama autorka uważała swój projekt za „lewicowy”, ale nie sprecyzowała jego znaczenia. Tym samym stworzyła przestrzeń otwartą na dowolne interpretacje. 

Jedni widzieli w palmie przypomnienie obecności Żydów w Polsce, wymordowanych w czasach  Holokaustu, inni widzieli w niej tęsknotę północnych ludzi za ciepłem i słońcem południa – w kraju, w którym przez pół roku nie da się wypić espresso na wolnym powietrzu. 

To był czas, w którym rodził się aspiracyjny exodus Polaków do wakacji za  granicami, w Egipcie, Grecji, Italii. A może siła tej instalacji leży w jej absurdalności? Wyjęta poza dotychczasowe znaczenia, jest  po prostu artefaktem jak z jakiejś odmiennej cywilizacji – obcym, niekontekstowym i poza dotychczasowymi emocjonalny mi przyzwyczajeniami Polaków. W takim ujęciu palma jest kontrapunktem dla Kolumny Zygmunta, jest ilustracją, jaką drogę w czasie, w konwulsyjnym procesie klęsk i rozwoju, przeszliśmy razem z cywilizacją Zachodu od idei jednej wiary, jednego pana, jednego światopoglądu. 

Być może warszawiacy, którzy ją tak szybko zaakceptowali, podskórnie przeczuwali, że brak wyrazistego przesłania jest jak teraźniejszość, w której jesteśmy zanurzeni. Teraźniejszość różnych porządków obowiązujących jednocześnie, wielości idei i możliwości wyboru przekraczającego jakąkolwiek tradycyjną wspólnotowość.

Jakże inaczej opisywał ludzki świat Mircea Eliade, wielki badacz religijności i antropolog kulturowy. Eliade podsunął nam, współczesnym ludziom spełnionej rewolucji przemysłowej, obraz świata, który nie tylko trwał tysiące lat, ale do pewnego stopnia nadal jest obok nas. Świata społecznych rytuałów, obrządku i zwyczaju chroniącego ludzi przed nieznośną niepewnością naszego losu. Pokazał nam, dlaczego bez rytuałów jesteśmy nadzy wobec przypadku, jak ich potrzebujemy wobec wielkich momentów ludzkiego życia takich jak narodziny, śmierć czy założenie rodziny. I jak te odruchy wspólnotowego praktykowania życia, wyrażające prastare wierzenia i religie, są w nas trwale i silnie zakorzenione. Przez tysiąclecia towarzyszyły one ludzkim społecznościom, zapewniając oparcie i bezpieczeństwo każdemu, kto był ich członkiem i przyjmował ich reguły jako swoje.

Eliade jest twórcą pojęcia axis mundi – osi świata, centralnego miejsca, w którym to, co ponad nami – niebo, bogowie – łączy się z naszą rzeczywistością i sięga pod ziemię, gdzie przebywają  inne moce i jest inny świat. Axis mundi to słup, obelisk, strzelista  budowla, piramida czy drzewo, które wyznaczają punkt łączący  wszystkie światy w wertykalnym związku. W kulturach wszystkich  kontynentów możemy spotkać ten motyw. Słupy, które Aborygeni ustawiali pośród swoich wędrownych obozowisk, indiańskie totemy, święte drzewa plemion celtyckich, germańskich czy słowiańskich w lasach północnej półkuli, egipskie obeliski czy wolno stojące kolumny greckie i rzymskie. Te różne rodzaje wertykalnych  znaków wyznaczały centralne miejsce życia ludzi – wszystko co  dookoła było „ich światem”, którego punktem początkowym był  totemiczny słup lub święte drzewo. 

Kiedy w wigilijny wieczór gromadzimy się rodzinnie wokół choinki, „drzewa życia” – wiecznie  zielonej, to odtwarzamy nieświadomie pradawne rytuały axis mundi, określamy swoją przestrzeń tego, co najważniejsze, najbliższe.

Idąc za Eliadem, nie możemy z nich zrezygnować. Bez nich nie da się utworzyć żadnej trwałej społeczności, zdolnej do wspólnego działania. Ich kształty są drugorzędne, są tylko widzialnymi znakami nieprzemijającej tęsknoty za stadem, naszym ludzkim kręgiem, który nas wspiera i ochrania. Jeśli ich brakuje, bo zwietrzały lub stają się niezrozumiałe, ludzie znajdą je w innych religiach, innych wspólnotach, innych symbolach. Najwyżej zamiast  kolumn z kamienia będą z plastiku, ale będą nadal stawiane.

Dla liberalizmu, tego dawnego, rzecz była oczywista: ludzie żyją we wspólnotach i zarówno pojedynczy człowiek, jak i jego  wspólnota powinny być punktem odniesienia polityki. Dla Adama  Smitha, Johna Stuarta Milla czy innych klasyków nie było innego świata. Tym bardziej niezwykły jest zwrot przełomu wieków XX i XXI. Nagle punktem odniesienia stała się, za sprawą gospodarczego neoliberalizmu, idea bezwzględnego indywidualizmu.  Pojedynczy konsument, podejmujący „racjonalne” decyzje rynkowe, wyabstrahowany z własnej kultury, tożsamości i wspólnoty.

Ten błąd antropologiczny zaważył na rozumieniu myśli liberalnej, która dała się sprowadzić do prymitywnego pojęcia wolnego rynku bez żadnych barier. Tym samym ludzkie społeczności, nasz naturalny habitus od tysiącleci, przestały mieć znaczenie, stały się  zbiorem indywiduów pozbawionych jakichkolwiek innych cech. Ahistoryzm takiej postawy najlepiej podsumował John Gray, filozof jak najbardziej liberalny: „Oderwanie ekonomii od historii doprowadziło do wszechobecnego braku realizmu w tej dziedzinie wiedzy. Ekonomiści okresu klasycznego wiedzieli, że prawa rynku  są jedynie pochodną ludzkich zachowań. Jako takie mają ograniczenia typowe dla wszelkiego rodzaju wiedzy historycznej. Historia  wskazuje na znaczną regularność zachowań ludzkich, ale zarazem  odsłania tyle różnorodności, że poszukiwanie prawd uniwersalnych  staje się przedsięwzięciem daremnym. A jednak ostatnio «prawa  ekonomii» przywołuje się dla wsparcia idei, że jeden rodzaj zachowań, «wolny rynek», który w ostatnich kilku wiekach występował  

sporadycznie w niewielkiej liczbie krajów – powinien stać się modelem życia w każdym zakątku świata. […] Myśl, że wolny rynek  jest najbardziej efektywnym sposobem funkcjonowania życia gospodarczego, stanowi jeden z filarów kampanii na rzecz globalnego  wolnego rynku. Istnieje jednak wiele metod definiowania efektywności, żadna z nich nie jest wolna od wartościowania”.

Gray zobaczył tuż po zamachach na World Trade Center pułapkę, w jaką wpadliśmy, ulegając sile polityki i pieniędzy wprzęgniętych w uniwersalną ideę, która podporządkowała sobie świat. Jak pokazały dalsze wydarzenia, reakcja na tę przemoc idei natrafiła na sprzeciw. Jego źródłem jest ludzka przypadłość życia we wspólnotach historyczno-kulturowych, które niechętnie ulegają zewnętrznym próbom przekształceń.  

***

Książka Bartłomieja Sienkiewicza jest dostępna w księgarniach oraz w księgarni wydawnictwa Kultury Liberalnej.