Po wysłuchaniu prezydenckiego orędzia, już można powiedzieć, że Donald Tusk będzie miał dość ułatwione zadanie w promowaniu swojego przekazu w wieczornym programie telewizyjnym. Wystąpienie prezydenta nie wyglądało na takie, o którym było wiadomo od miesięcy że nastąpi. Wątpliwym pocieszeniem jest to, że to szczyt sezonu wakacyjnego i to, że obrazki konkurencyjnego wydarzenia opozycji wzbogacił Bronisław Komorowski, wyraźnie w nastroju letniej, popołudniowej drzemki.

Prezydent, który wielokrotnie okazywał, że ma ambicje polityczne dość dalece wykraczające poza jego obecną pozycję konstytucyjną, powinien mieć świadomość, że orędzie do Zgromadzenia Narodowego w czasach tak napiętych relacji władzy z dużą częścią obywateli jest okazją do czegoś więcej, niż ciekawej rozprawy historycznej. Prezydenta, który wielokrotnie pokazywał wyjątkowy instynkt polityczny, tym razem społeczny słuch zwiódł na manowce pogadanki. Zamiast przemówić przy tak świetnej okazji do własnych wyborców z drugiej tury i wytłumaczyć im swoją politykę, Andrzej Duda sięgnął po stylistykę spomiędzy okolicznościowych rozmów ze ŚP. profesorem Aleksandrem Gieysztorem a Korony królów, co raczej nie sąsiaduje blisko z dzisiejszymi oczekiwaniami wobec głowy państwa i społecznymi nastrojami.

Nawet, jeżeli sprawa SN nie zawiodła na Plac Krasińskich tłumów, to nie znaczy, że wyborcy Andrzeja Dudy z drugiej tury rozumieją postępowanie głowy państwa. Zwłaszcza, że nie rozumie go Paweł Kukiz, którego wyborcy rozstrzygnęli wybory na rzecz obecnego prezydenta.

Paradoksem, ale jednak faktem politycznym, jest to, że to nie ustawa o sądach powszechnych doprowadza dziś politykę do takich emocji, a ustawa o Sądzie Najwyższym, której autorem nie jest Zbigniew Ziobro tylko prezydent.

Sama Małgorzata Gersdorf mówiła niedawno w Dużym Formacie GW: „Tak, bo ta trzecia ustawa była najgorsza. A to dlatego, że dotyczyła sądów powszechnych, a one są najważniejsze. I to właśnie na bazie tej ustawy nastąpiło potem ich przejęcie przez władzę wykonawczą. Czyli odwoływanie przez ministra Ziobrę kolejnych prezesów sądów i powoływanie w ich miejsce nowych”.

I tak doszło do tego, że ustawa, którą sama Gersdorf nazywa gorszą od ustawy o SN, całkowicie ginie w obecnej dyskusji. Prezydent i jego ministrowie uwikłali się w wysyłanie sprzecznych komunikatów i nieprzekonujące narracje, na tle których nawet krytykowany urlop profesor Gersdorf wygląda na lisią zagrywkę. Do tego dochodzi jeszcze odpowiedź wracającego ze szczytu NATO prezydenta w samolocie, na stwierdzenie, że sędzia Iwulski nie czuje się następcą I prezes: „To niech się poczuje”. To wszystko za mało na wyjaśnienie opinii publicznej, a przede wszystkim własnym wyborcom obecnej polityki.

Wyraźnie wzmocniony ubiegłorocznym apelem o referendum i kilkoma wetami, w tym do dwóch ustaw sądowych prezydent jest dziś w sytuacji innej niż przed rokiem. Choć w większości badań jest liderem zaufania i raczej wygrywa teoretyczne zestawienia drugiej tury z Donaldem Tuskiem, to czasem pojawiają się badania, w których ustępuje i premierowi i szefowi Rady Europejskiej. Zmobilizowany i coraz lepiej zorganizowany premier jest dziś bardziej „lokomotywą dobrej zmiany” niż prezydent.

Jeżeli prezydent miałby grać na innej części fortepianu niż rządząca większość, to wyraźnie zabrakło komunikatów jednoczących Polaków, stwierdzeń, że Polska jest jedna, poszukiwania rozwiązań dzięki którym „druga połowa Polski” nie czułaby się pod presją i na takim marginesie, na jakim byli wyborcy dzisiejszej władzy przez 8 lat Platformy. To rola głowy państwa, by mieć na uwadze konsekwencje rosnącego napięcia.

Z odważnego politycznie pomysłu referendum, który dał prezydentowi tlen, została pierwsza propozycja pytań, których po kilku tygodniach nie potrafią zacytować z pamięci nawet najwięksi szczególarze polityki. Prezydent może jeszcze reanimować pomysł ostatecznymi pytaniami, jakie wyśle we wniosku do Senatu, ale dziś to bardziej zarządzanie stratą niż ofensywa.

Na biurko prezydenta niedługo wpłynie kolejna ekspresowa nowelizacja sądowa, ale prezydent, z arbitra w sporze, stał się częścią jednej strony tego sporu i nie wiadomo właściwie, co miałby z ustawą zrobić, jak uzasadnić konstytucyjność zmian w Sądzie Najwyższym. To też jest jego rola.

Nawet po szczycie NATO, na którym prezydent dwukrotnie rozmawiał z Donaldem Trumpem, sprawniejszym narratorem okazuje się być szef MON, mówiąc „więcej NATO w Polsce i Polski w NATO” i zapowiadając nową dywizję „na Wschód od Wisły”. Prezydent, po udanym dla niego szczycie, zaginął.

Andrzej Duda jest w wyraźnej potrzebie odzyskania swojego głosu w politycznej debacie. Jeżeli okazją miało być orędzie przed Zgromadzeniem Narodowym, to nie wygląda ona na szczególnie wykorzystaną.

Fot. Jakub Szymczuk/KPRP