Marszałek Kuchciński popełnił jeden strategiczny błąd dla swojego środowiska: nie wyłączył w Sejmie WiFi. W ten sposób na święta pozostawił okupujących z hulającym internetem. Opozycja, która dotąd robiła wszystko, by marnować potencjał sieci teraz została zmuszona do odkrycia jego możliwości. W zamkniętym Sejmie innych kanałów komunikacji po prostu nie ma. Zarówno Platforma, jak i Nowoczesna były oczywiście wcześniej obecne w internecie. Ale dotąd korzystały z niego bez przekonania i pomysłu.
W poprzedniej kadencji potyczki Platformy z internetem były przedmiotem zasłużonych kpin. Pośród szeregu wtop i kuriozalnych prób zaistnienia szczególnie miejsce w historii zajmuje już kampania Bronisława Komorowskiego. Sztabowcy ówczesnego prezydenta najpierw starali się zignorować internet, potem go ogarnąć, a na końcu zmniejszyć rozmiar kompromitacji. To ostatnie też się nie udało. Platforma leżała na wirtualnych deskach, ale co ciekawe wydawała się zadowolona z miejsca w którym się znalazła. Kampania parlamentarna tylko potwierdziła, że PO nie ma w internecie nic do powiedzenia. Do gry próbowała włączać się też Nowoczesna, która ewidentnie rozumiała potrzebę zaistnienia w sieci, ale nie miała do tego sprawnych narzędzi. Memy tworzone przez partię miały w prosty sposób upowszechniać jej przekaz, ale często nadawały mu karykaturalny charakter. Obecność w internecie Nowoczesna dostała jednak gratis. Memogenny potencjał Ryszarda Petru szybko dał o sobie znać. Pewnie nie o taką popularność chodziło liderowi Nowoczesnej, ale przynajmniej zaczęto go dostrzegać. To ważne, bo brak memów z Grzegorzem Schetyną świadczy o tym, że po prosu z niczym się internautom nie kojarzy.
Polityczny networking tworzy się latami, a wszystko zależy od determinacji zwykłych zwolenników. W dodatku nie da się go zbudować odgórnie czy zadekretować. Partia Razem potrafi świetnie organizować się w sieci, bo przez lata jej działacze działali głównie tam. Gdy nie było pieniędzy na ulotki, to swoje wydarzenia promowali w mediach społecznościowych. Partyjna praca u podstaw została wykonana niejako „przy okazji”. I tak dochodzimy do pewnego paradoksu polskiego internetu w którym duża partia potrafi mniej, bo mniej jej się chce schylać po lajki. I tu Platforma jest w jakimś sensie ofiarą swojej historii. Po prostu, gdy partia biła się o zaistnienie nikt na serio nie traktował internetu. Okres największego rozwoju mediów społecznościowych zbiegł się już z czasem, gdy PO miała już władzę, świetne notowania i przekonanie, że nie ma z kim przegrać. O internet nikt się specjalnie nie martwił. Gdy zaczęto się martwić było już za późno. W tym czasie PiS ze swoją obsesją na punkcie przekazu stworzył już prawdziwą internetową machinę.
I nagle zamknięta Sala Posiedzeń okazała się dla opozycji gigantyczną farmą lajków. Na początek znów pomógł marszałek Kuchciński, który nagle zabronił wchodzić dziennikarzom na „galerię” sejmową. Chodziło o to, by nikt nie mógł pokazać protestujących posłów. W związku z tym opozycja sama musiała się pokazać. Parlamentarzyści Platformy i Nowoczesnej wzięli więc smartfony do ręki i w końcu dowiedzieli się, że trzeba je trzymać w poziomie. Ostatecznie przekonali się nawet do streamowania swoich występów. Potem pojawiły się czaty i wirtualne występy w telewizjach. Za pomocą mediów społecznościowych posłowie zaczęli wchodzić w interakcje ze „zwykłymi” użytkownikami i starać się im tłumaczyć swoje działania. Nawet selfie, którymi na początku posłowie raczyli nas bez umiaru zaczęto wykorzystywać w bardziej kreatywny sposób. Początkowo posłowie byli zadowoleni, że robią sobie zdjęcie, ale potem odkryli, że warto chociaż spróbować dołączyć do niego jakiś przekaz.
Oczywiście można tak jak „Wiadomości” dostrzec, że na wigilijnym stole w Sejmie znalazł się pasztet, ale trudno nie zauważyć czegoś znacznie bardziej ważnego: opozycja nauczyła się wykorzystywać internet. To pierwszy krok, choć dalekie to wszystko jeszcze do doskonałości. Wciąż brakuje posła, który byłby w stanie na przykład Facebooku w miarę dowcipnie opisać, jak wygląda przesiadywanie i noce w sali posiedzeń. Udało się przez internet wypromować Dekalog Wolności, ale nie udało napisać dobrych historii. Zrobić czegoś, co czasem udawało się kiedyś Pawłowi Kukizowi.
Dla PiSu, to sygnał alarmowy. Już wcześniej w mediach społecznościowych coś drgnęło i prawicowe sympatie nie są tam już takie oczywiste. W dodatku udane akcje opozycji zbiegają się ze sporą popularnością internetowych żartów ze słów Jarosława Kaczyńskiego o puczu. Partia rządząca może twierdzić, że były toporne, ale nie może nie zauważać ich masowości. Wygląda to trochę tak jakby PiS-owskim specom od internetu nie wystarczało już czasu na nic poza gaszeniem pożarów. Jeszcze rok temu na Twitterze niepodzielnie rządziła prawica, teraz dostaje w nim niezłe lanie. W dodatku zaczyna się gubić. Posłowie PiS potrafią nabrać się na fałszywki czy pogrążyć fatalnymi wpisami. Albo tak, jak poseł Tarczyński zrobić jedno i drugie.
Gdy opozycja zdecydowała się na okupację Sejmu wielu komentatorów stawiało pytanie: po co? To czy Polaków uda się przekonać do postulatów pozostaje kwestią otwartą. Jednak na pewno opozycja zaczęła robić coś nowego. Za to może być znów wdzięczna marszałkowi Kuchcińskiemu.
fot. Michał Szczerba na TT