Zostanie lewakiem jeszcze nigdy nie było tak proste. Wystarczy nie być za PiS. Pozostałe subtelności nie mają większego znaczenia. Tyle, że nie do końca jeszcze wiadomo, co się kryje za słowem „lewactwo”.
Wszyscy w kraju dowiedzieli się, że posłanka Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej jest „myszką agresorką”. To oczywiście zabawne i na pewno dobrze się klika. Nikt nie zwrócił jednak uwagi na to, że w tej dość chaotycznej wypowiedzi profesor Pawłowicz pojawił się też zarzut „frustracji lewackich”. O jakim lewactwie jest w ogóle mowa? Nie wiadomo, bo pytania Gasiuk dotyczyły Konstytucji, a Nowoczesna to partia wolnorynkowa i liberalna. I wszędzie na świecie takie formacje są po zupełnie innej stronie barykady niż lewica.
Tylko, że w Polsce od dawna „lewactwo” funkcjonuje tylko i wyłącznie, jako epitet. Używa się go często i bezrefleksyjnie. Wystarczy mieć inne zdanie niż PiS. Gdyby wsłuchać się w debatę polityczną można uznać za pewnik, że rządy Tuska i Kopacz były lewackie. Pierwszy zaczął je tak nazywać Mariusz Błaszczak i szybko stało się to częścią przekazu PiS, który później w oparciu o rowery i wegetarian rozwinął Waszczykowski. I wszyscy to jakoś kupują.
Tylko przypomnijmy sobie, że rząd Tuska od początku był tak lewacki, że feministki z podziwu dla wdrażania rozwiązań równościowych skarżyły się na niego do Komisji Europejskiej. W tym czasie zresztą pełnomocniczką do spraw równouprawnienia była Elżbieta Radziszewska znana z wegetariańskiego pomysłu, by Matka Boska Trybunalska miała patronat nad parlamentarzystami. Przez osiem lat „lewacki” rząd nie był w stanie uchwalić nawet ustawy o związkach partnerskich. I raz spektakularnie na tym poległ, gdy został przegłosowany przez własnych konserwatystów. Było tak lewacko, że poszczególne miasta (Częstochowa) decydowały się z własnej kasy dopłacać do in vitro, bo nie mogły liczyć na rząd. W końcu ten lewacki gabinet, jako ostatni w Unii Europejskiej w ogóle uregulował kwestię in vitro. Ale też tylko dlatego, że musiał.
Obecnie zresztą Platforma też stacza się w przepaść lewactwa. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zapowiedział Grzegorz Schetyna po objęciu sterów w partii jest odbudowa i wzmocnienie „konserwatywnego skrzydła”.
Walkę z „lewactwem” najbardziej spopularyzowały oczywiście memy z Korwin-Mikke, które czasem bywały nawet zabawne. Głównie dzięki temu, że ich groteskowość zawierała znaczną dozę autoironii. Teraz „lewactwo” stało się jednym z podstawowych epitetów w polskiej polityce. I śmiesznie jest dalej, ale tylko dlatego, że to pojęcie używane jest tak na serio.