Donald Trump, amerykański miliarder i gwiazda telewizji, prezydent Stanów Zjednoczonych? To już nie jest tylko scenariusz rodem z nocnego koszmaru. Reality television na naszych oczach zamienia się w rzeczywistość. Jeszcze niedawno Donald Trump „tylko” utrudniał życie pozostałym prezydenckim kandydatom GOP i innym politykom republikańskim, jednocześnie zapewniając dużo rozrywki wszystkim pozostałym obserwatorom amerykańskiej sceny politycznej. Jednak po trzecim z rzędu zwycięstwie w prawyborach partyjnych, tym razem w Nevadzie, to on ma najprostszą drogę do zdobycia nominacji prezydenckiej Partii Republikańskiej.
Jeśli wierzycie, że Donald Trump to biznesmen, to mam dla Was przykrą wiadomość – kupujecie kłamstwo, wielki mit, który sprzedaje sam Donald. Bo Donald Trump to nie tyle biznesmen, co sprzedawca. Ale za to najlepszy sprzedawca na świecie, taki, który wcisnąłby mieszkańcom pustyni tonę piasku. Trump zarabia na sprzedaży samego siebie, swojego nazwiska, do którego praw użycza wszystkim, którzy chcą mu zapłacić. Donald handluje tylko Trumpem. A to, co teraz sprzedaje, bardzo chętnie kupują republikańscy wyborcy. Do niedawna amerykańscy dziennikarze, satyrycy, a przede wszystkim politycy i zwolennicy Partii Demokratycznej marzyli, by to trwało jak najdłużej. I wydawać by się mogło, że Trump zupełnie nie przeszkadzał establiszmentowi republikańskiemu. Przymykali oczy, gdy Trump powątpiewał, że Barack Obama urodził się w USA. W 2012 roku Mitt Romney ochoczo pobiegł uścisnąć przed kamerami dłoń Donalda i przyjąć jego poparcie dla swojej kandydatury w wyborach prezydenckich. Dziś wśród mniej lub bardziej oficjalnych doradców Trumpa jest m.in. Rudy Giuliani czy Joe Scarborough, gwiazda telewizji MSNBC. Dziś poparcie dla jego kandydatury ogłosiło dwóch kongresmenów republikańskich, Duncan Hunter i Chris Collins. Są to jego pierwsi oficjalni zwolennicy w Konresie USA.
Coraz więcej strategów republikańskich nie wierzy, że Superwtorek, czyli dzień, w którym w prawyborach głosują wyborcy 13 stanów, zatrzyma marsz Trumpa po nominację. To Trump prowadzi w sondażach, tak stanowych jak i ogólnokrajowych, i to on coraz pewniej zmierza do zdobycia 1237 delegatów potrzebnych do wygrania nominacji prezydenckiej GOP. Nevada pokazała, że Donald Trump potrafi wygrywać nie tylko w wyborach, ale także w tzw. caucusach, czyli spotkaniach wyborczych, w których zwycięstwo nie zależy tylko od entuzjazmu wyborców, ale od poziomu organizacji sztabu danego kandydata. Ponad 45%, jakie w Nevadzie zdobył Trump, to nokaut dla jego konkurentów. I nie zmienia tego fakt, że Marco Rubio, zdobywca drugiego – odległego – miejsca, może teraz z całym przekonaniem mówić, że jest jedyną osobą, która może zatrzymać Donalda, i że to on jest jednyną nadzieją establiszmentu. Bo może się okazać, że wszystko to za późno – do tej pory pozostali prezydenccy kandydaci nie atakowali Trumpa, a jedynie walczyli sami ze sobą. A Grand Old Party ma czas do 14 marca, by uniemożliwić Donaldowi wygranie prawyborów. Potem jedyną szansą, by Trump nie został oficjalnym republikańskim kandydatem na prezydenta jest tzw. contested lub brokered convention. Taka konwencja partyjna (zainteresowanych odsyłam do finału szóstego sezonu kultowego serialu „Prezydencki poker”) to złote żniwa dla telewizji i spełniony sen fanów amerykańskiej sceny politycznej, ale prawdziwy koszmar dla partii. W skrócie: chaos, kłótnie, podziały, cały proces robienia politycznej kiełbasy na publicznym widoku. Konwencja ma pokazać dyscyplinę i wspólny spójny przekaz, nie walkę o nominację.
Popularności Trumpa wśród republikańskich wyborców nie da się już tłumaczyć tylko ruchem oburzonych lub sprzeciwem wobec establiszmentu. Być może taka jest prawdziwa twarz zwolennika GOP, może wyborca Partii Republikańskiej po prostu woli, by reprezentowała go polityczna Kardashianka, co na każdy temat zmieniała zdanie co najmniej dwa razy. To wielki sukces Donalda Trumpa – zmienił zasady gry i nikt poza nim nie jest już w stanie wygrać.
fot. kampania Donalda Trumpa