W ostatnich dniach pojawiła się w mediach informacja o możliwym skróceniu kadencji samorządu w Warszawie. Mimo, iż dziś żadna z partii nie jest przygotowana na polityczny bój o Warszawę to przyśpieszone wybory w stolicy wydawały się idealnym scenariuszem zarówno dla PiS jak i Nowoczesnej. Dla PiS to szansa na wykorzystanie wciąż wysokich sondaży, które prędzej czy później zaczną w końcu spadać.
Dla Nowoczesnej taki scenariusz dawał możliwość skorzystania z trendu, który dziś jest dla niej wyjątkowo korzystny. Na pierwszy rzut oka w najgorszej sytuacji wydawała się być Platforma Obywatelska. Zupełnie przypadkiem, w tym samym czasie ukazały się jednak rekordowo dobre dla Hanny Gronkiewicz-Waltz badania zadowolenia ze sposobu sprawowania przez nią władzy.
I zaraz potem scenariusz przyśpieszonych wyborów padł. Być może PiS uznał, że dziś nie ma szans w walce o Warszawę. Jeśli tak, to wydaje się, że to zbyt pochopna decyzja.
Syndrom PBK
Dyskusja na temat skrócenia kadencji w Warszawie zbiegła się w czasie z publikacją nowych wyników tzw. barometru warszawskiego. To badania poziomu zadowolenia mieszkańców stolicy ze sposobu zarządzania miastem. Hanna Gronkiewicz-Waltz osiągnęła w nich rekordowo dobry wynik. Aż 74 proc. badanych uznało ją za dobrego gospodarza, a 80 proc. uznało, że realizuje potrzeby mieszkańców. Wydawać by się mogło, że to idealny moment na walkę o kolejną kadencję. Pewnie dlatego, zaraz po pojawieniu się informacji o możliwych przyśpieszonych wyborach H. Gronkiewicz-Waltz zadeklarowała gotowość startu. Ale rekordowo dobre wskaźniki mogą być tak samo mylące, jak wysoki poziom zaufania dla Bronisława Komorowskiego u progu kampanii wyborczej.
W kwietniu 2015 roku w badaniach CBOS aż 73 proc. badanych dobrze, lub raczej dobrze oceniało prezydenturę Bronisława Komorowskiego. Mimo to przegrał on wybory z mało znanym wcześniej politykiem opozycji. Z punktu widzenia tej analizy przyczyny porażki Bronisława Komorowskiego mają mniejsze znaczenie. Ważniejsza jest próba odpowiedzi na pytanie, jak można w tak krótkim czasie stracić tak dużo… No właśnie, co właściwie stracił Bronisław Komorowski? I jakie wnioski z tej lekcji powinna wyciągnąć PO i H. Gronkiewicz-Waltz?
Po pierwsze, poziom zaufania czy zadowolenia ze sposobu sprawowania władzy to nie są wskaźniki poparcia i nie można z nich wyciągać prostego wniosku, że oznacza to, że wszystkie osoby, które w badaniu deklarują zaufanie lub zadowolenie, w samych wyborach zagłosują tak, a nie inaczej. Oddanie głosu to jeden z najsilniej wiążących emocjonalnie aktów zaangażowania w politykę. Trudno o niego szczególnie w Polsce, gdzie wciąż nie ma silnych tradycji wyborczych, a polityka i zaangażowanie w politykę stanowi raczej powód do wstydu. W takim otoczeniu psychologiczna bariera poparcia w postaci aktu oddania głosu jest bardzo wysoka. Dużo łatwiej zadeklarować zaufanie i zadowolenie – zwłaszcza w sytuacji, w której tym samym przyłączamy się do większości badanych, a medialna atmosfera wokół danego polityka jest pozytywna – niż później oddać na niego głos.
Po drugie, zupełnie inaczej ocenia się danego polityka w oderwaniu od konkurencji. To jakby wybierać najładniejszą dziewczynę w wyborach na miss w sytuacji, w której na scenie stoi tylko jedna. Dużo prościej uzyskać wtedy wskaźnik sympatii na poziomie 74 proc. niż w sytuacji, w której pojawia się konkurencja.
Po trzecie w końcu z faktu, że mieszkańcy lub wyborcy deklarują zaufanie lub zadowolenie ze sposobu sprawowania władzy nie można wyciągać wniosku, że będą zamknięci na obietnice poprawy ich poziomu zadowolenia. Dobrze poprowadzona kampania wyborcza, która z jednej strony bazuje na obietnicy poprawy obszarów zaniedbań (a takie są zawsze) i uderzeniu w silne strony walczącego o kolejną kadencję polityka, ma szanse powodzenia nawet w najbardziej zadowolonym elektoracie.
Z wysokiego konia
Z dobrych ocen władz stolicy nie można wyciągać wniosków, że dają one sporą przewagę konkurencyjną obecnej ekipie. A skoro tak, być może PiS zbyt szybko wycofało się ze swojego politycznego pomysłu. Nie oznacza to oczywiście, że H. Gronkiewicz-Waltz miałaby małe szanse w wyborach. Kampania, jeśli by do niej doszło, musiałaby się opierać na strategicznej osi: obronie silnych stron i obietnicy poprawy słabych.
W kampanii mieszkańcy musieliby ugruntować swoje przekonanie, co do tego, że, np.:
- Warszawa zmienia się na lepsze, jeśli chodzi o inwestycje (II linia metra, przeprawy mostowe, rewitalizacja Pragi);
- Zaczęła słuchać mieszkańców (budżet obywatelski, młodzi ludzie odpowiedzialni za ważne obszary zmian w urzędzie miasta, infolinia interwencyjna dla mieszkańców);
- Wprowadza rozwiązania poprawiające komfort życia (nowy tabor komunikacji miejskiej, zagospodarowanie Wisły).
Ale także usłyszeć, że władza ma świadomość, że trzeba mocno popracować w takich obszarach jak:
- Nieład architektoniczno – urbanistyczny (niezagospodarowane centrum, piękne place to wciąż parkingi lub centra przesiadkowe, niezagospodarowanie skwerów i terenów zielonych);
- Kwestia uregulowania spraw dotyczących reprywatyzacji;
- Problem braku strategii dla kultury;
- Wieloletnie opóźnienia w obszarze sportu;
- Kwestia braku polityki czy strategii edukacyjnej.
Dopiero obietnica poprawy i konkretne rozwiązania w tych obszarach wytrąciłyby konkurentom z ręki argumenty w walce o fotel prezydenta stolicy. Dziś, paradoksalnie w kontekście wyników barometru, przeprowadzając analizą SWOT obecnych władz stolicy, wyszczególnić można dużo więcej słabych niż silnych stron. Opozycja nie wybija ich jednak na pierwszy plan. Włodarze stolicy reagują zaś bardziej na sygnały aktywistów miejskich, których argumenty, nawet jeśli słuszne, są niszowe z punktu widzenia społecznej nośności. Nie da się bowiem wygrać wyborów krytykując obecne władze stolicy za brak większej liczby przejść dla pieszych, opóźnienia w zwężaniu ulic, czy ograniczaniu ruchu samochodowego w centrum.
Kto inny z Platformy?
Hanna Gronkiewicz-Waltz zadeklarowała, że jeśli nie nastąpi ustawowe skrócenie kadencji nie wystartuje w kolejnych wyborach. Kto z Platformy Obywatelskiej stanie więc na polu walki?
Wydaje się, że żaden z urzędujących wiceprezydentów nie ma najmniejszych szans w tej walce. Żaden z nich nie ma ani wystarczającej pozycji w PO (tylko dwóch spośród czterech wiceprezydentów jest członkami PO) ani rozpoznawalności na poziomie, który dawałby szansę budowy skutecznej kampanii wizerunkowej. Poza tym ogólnopolski wiatr politycznego poparcia wieje na razie w kierunku Nowoczesnej.
Jeśli więc PO chce mieć szansę, musi postawić na silnego kandydata, który w dodatku przyjmie się na gruncie warszawskim. Mogłaby to być, mniej widoczna ostatnio w mediach, Małgorzata Kidawa-Błońska. Jest ona dobrze odbierana przez media, z dużym doświadczeniem politycznym i rozpoznawalnością, zwłaszcza w stolicy. Innym kandydatem mógłby być Rafał Trzaskowski, który swego czasu był szefem sztabu H. Gronkiewicz-Waltz, jest politykiem nowego pokolenia, skrojonym pod wielkomiejski elektorat Warszawy. W obu przypadkach dużo będzie zależało od tego, czy nowy szef PO zdecyduje się postawić na bliskich przecież współpracowników Ewy Kopacz, którzy w wyborach wewnętrznych w PO do końca popierali Tomasza Siemoniaka.
Dziś wygrałaby pewnie Nowoczesna
Gdyby wybory na Prezydenta stolicy uległy przyśpieszeniu Nowoczesna miałaby ułatwioną sytuację. Pomagałaby jej rosnąca pozycja na scenie ogólnopolskiej. Poza tym elektorat wielkomiejski to jej rdzenny elektorat, obecnie bliższy nawet Nowoczesnej niż Platformie Obywatelskiej. Z drugiej strony jednak jej wizerunek opiera się dziś całkowicie na Ryszardzie Petru. Pozostali politycy tej partii mają znikomą rozpoznawalność. Widać to wyraźnie patrząc na listę, którą w Warszawie Nowoczesna wystawiła w wyborach parlamentarnych.
Oprócz Ryszarda Petru nie było na niej żadnego znanego szerzej nazwiska. Nowoczesna musiałaby więc postawić na kogoś znanego, spoza szeregów swojej partii. Dziś nie widać takiego kandydata. Pewnie Nowoczesna nie będzie miała problemu ze znalezieniem dobrego nazwiska, ale musi to być osoba, która będzie wiarygodna dla warszawiaków, a więc ktoś, kto będzie w stanie w przekonywujący sposób mówić o problemach stolicy i prezentować sposoby ich rozwiązania.
Dziś trudno ocenić, jaką pozycję w sondażach będzie miała Nowoczesna w 2018 roku, czyli w normalnym terminie wyborów samorządowych. Dlatego przyśpieszony wybory w Warszawie były dla niej korzystnym scenariuszem, bo zwiększałyby szansę na wygraną a wygrana umocniłaby pozycję Nowoczesnej, jako głównej partii opozycyjnej.
PiS ma kłopot z Warszawą
Prawo i Sprawiedliwość ma duży kłopot z Warszawą. W ostatnich wyborach postawiło na Jacka Sasina. Mimo, iż jest on przedstawicielem bardziej centrowej frakcji PiS w stolicy (rywalizują z zapleczem Mariusza Kamińskiego, które jest postrzegane jako bardziej radykalne) i tak ciężko będzie mu przekonać do siebie ponad połowę głosujących mieszkańców Warszawy.
Dodatkowo ta wewnętrzna rywalizacja w PiS powoduje chaos komunikacyjny dotyczący sposobu przejęcia władzy w Warszawie. Informację o tym, że taki scenariusz istnieje zamieścił po spotkaniu z Mariuszem Błaszczakiem marszałek Marek Kuchciński. Ciekawe, że tak samo szybko jak pomysł się pojawił – umarł i to zastępca ministra M. Błaszczaka, Jacek Sasin, zdementował tę informację.
Poza tym, nie było jasne czy chodzi o przekształcenie Warszawy w osobne województwo z prawem mianowania przez Ministra Spraw Wewnętrznych wojewody w Warszawie, czy Warszawą miałby rządzić marszałek województwa wybierany przez sejmik województwa, czy też chodzi tylko o skrócenie obecnej kadencji i nowe wybory bezpośrednie. W pierwszym scenariuszu PiS zyskiwałby władzę w Warszawie decyzją ministra spraw wewnętrznych, ale wtedy Warszawa nie miałaby władz samorządowych, a tylko administrację rządową. To wydaje się niezgodne z konstytucyjną zasadą samorządności.
W drugim scenariuszu PiS nie narażałby się na zarzut niekonstytucyjności – o ile po walce z Trybunałem Konstytucyjnym takie zarzuty stanowią dla niego jeszcze problem polityczno-wizerunkowy – i zyskiwałby dużo większe szanse na przejęcie władzy niż w trzecim scenariuszu. W elektoracie wielkomiejskim PiS ma dużo większe szanse na przejęcie władzy w wyborach pośrednich, gdzie wybór jest wynikiem politycznego kompromisu radnych w ramach sejmiku wojewódzkiego, niż w wyborach bezpośrednich, gdzie polityk musi przekonać do siebie większość głosujących.
Jedyną szansą PiS w wyborach bezpośrednich mógłby być start kandydata wywodzącego się z szerokiego obozu PiS, który miałby szansę przekonać do siebie również wyborców centrowych. Takim wydaje się Jan Ołdakowski, którego rozpoznawalność jest wystarczająco duża, żeby wystartować z kampanią wyborczą, cieszy się przychylnością mediów ogólnopolskich i ma wizerunek umiarkowanego konserwatysty i skutecznego menedżera.
Pierwszy test wyborczy
Niezależnie od tego czy PiS spełni swoje zapowiedzi i bez względu na to, jaki będzie dokładnie mechanizm zawarty w ustawie, polityczna walka o fotel prezydenta stolicy będzie pierwszym, dającym się przewidzieć, politycznym sprawdzianem sił pomiędzy PiS, a opozycją. Świadomość tego powinna skłaniać zarówno jeden, jak i drugi obóz polityczny do dobrego przygotowania się do tej batalii poprzez szybkie wyłonienie kandydatów i długofalowe budowanie ich marki. Tak wygląda to w przypadku działań marketingowych w świecie komercji. Niestety w polityce jest z tym dużo gorzej. Wszystkie działania, mimo iż można je wcześniej zaplanować i przeanalizować możliwe scenariusze, robione są na ostatnią chwilę i częściej są wynikiem przypadku niż przyjętej i wdrożonej strategii.
Fot. UM Warszawa