Politycy partii Republikańskiej najwyraźniej uznali, że od przybytku głowa nie boli i na starcie do wyścigu z metą w Białym Domu stawiają się nadzwyczaj tłumnie. Nie ma tygodnia, by kolejny republikanin nie ogłosił, że zamierza ubiegać się o prezydencką nominację GOP.
Lista alfabetyczna (stan na 7 czerwca 2015): Ben Carson, Ted Cruz, Carly Fiorina, Lindsey Graham, Mike Huckabee, George Pataki, Rand Paul, Rick Perry, Marco Rubio, Rick Santorum.
Najważniejsze nazwisko, którego na tej liście brakuje? Bush, Jeb Bush. Ale młodszy brat George’a W. Busha już ogłosił, że zamierza obwieścić światu coś bardzo ważnego 15 czerwca (a więc już po powrocie z Europy). Poza tym do listy chętnych w najbliższych tygodniach mogą dołączyć gubernator Luizjany Bobby Jindal i gubernator Wisconsin Scott Walker, którzy dali do zrozumienia, że oficjalnie wystartują jeszcze w czerwcu. Poza nimi w wyścigu zapewne weźmie udział gubernator New Jersey Chris Christie, który choć jeszcze nie ubiega się o nominację, to formalnie jest już zainteresowany wyścigiem prezydenckim. W lipcu swoją decyzję ma ogłosić gubernator Ohio John Kasich. Nie zapominajmy też o Donaldzie Trumpie, choć zapewne większość Partii Republikańskiej wolałaby o nim zapomnieć, który tradycyjnie odstawia show zapewniając wszystkich, także tych, którzy nie chcą słuchać, że dostaje setki, tysiące wiadomości, zapytań i próśb, by wystartował.
Sytuacja na niespełna półtora roku przed wyborami i na 6 miesięcy przed startem procesu wyborczego w Partii Republikańskiej wygląda tak, że organizatorzy republikańskich debat przedwyborczych zaczęli się już mocno zastanawiać, jak pomieścić wszystkich chętnych na jednej scenie. A starcie zapowiada się zaskakująco ciekawie – w 2016 roku rozegra się bitwa o wizerunek Partii Republikańskiej i kierunek jej ewolucji (choć może w kontekście podejścia GOP do teorii Darwina nie jest to najlepiej dobrane słowo).
Stan gry w GOP nie daje dziś wyraźnych szans jednej ze startujących osób – walka wydaje się być wyrównana i daleka od rozstrzygnięcia. Gdy wyborcy Partii Demokratycznej stają zdecydowanie po stronie Hillary Clinton, wyborcy republikańscy wciąż nie mogą się zdecydować, do kogo należy ich serce. Kandydaci idą łeb w łeb, a różnice pomiędzy nimi w sondażach są często w granicach błędu statystycznego.
Choć wielu uznaje, że największe szanse z dzisiejszej perspektywy ma Jeb Bush, to tak naprawdę nie ma on przed sobą lekkiej przeprawy. Nie podoba się on konserwatywnej partyjnej bazie – dość powiedzieć, że na tym samym etapie wyborów 4 lata temu Mitt Romney był w lepszej sytuacji. Znane nazwisko, poparcie establiszmentu i spory portfel wyborczy zapewne pomogą byłemu gubernatorowi Florydy w wyborach, ale mogą nie wystarczyć, by zyskać poparcie tych, którzy głosują w prawyborach partyjnych, choć może obóz Jeba liczy na to, że najbardziej konserwatywni zwolennicy GOP oddadzą głosy na wielu bliskich im programowo kandydatom, i w ten sposób żaden z nich nie uzyska wyraźnej przewagi.
Być może nie widać tego dokładnie z polskiej perspektywy, ale amerykańska kampania prawyborcza to proces długotrwały, kosztowny, bardzo brutalny i nie zawsze przewidywalny (co mogliśmy obserwować na przykład w 2008 roku, gdy niemal pewna nominacji prezydenckiej Hillary Clinton musiała uznać wyższość Baracka Obamy). Przy wszystkich niewiadomych, jedna rzecz dziś wydaje się pewna – w styczniu 2016 roku u Republikanów może polać się krew.
fot. Gage Skidmore/US Congress