W polityce to, jak coś jest powiedziane lub pokazane, jest równie ważne jak to, co właściwie polityk ma do przekazania. Można się na to oburzać, ale to jak obrażanie się na rzeczywistość.
Hillary Clinton wyciągnęła wnioski z 2008 roku i choć pewnie nadal jest przekonana, że urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych po prostu jej się należy, to w kampanii 2016 zrobi wszystko, by pokazać, że zależy jej na każdym wyborczym głosie i w swoim klipie inaugurującym kampanię wyraźnie mówi, że chce na niego zasłużyć.
Być może sukces Pawła Kukiza wynika właśnie z tego, że rockman sprawia wrażenie, że mu zależy, że chce, choć przecież doskonale wie, że nie ma szans na wygraną (choć pewnie można już dziś spekulować, czy nie będzie największym wygranym wyborów prezydenckich). Na drugim krańcu tej osi jest prezydent Bronisław Komorowski, który na początku kampanii wyborczej sprawiał wrażenie zaskoczonego i lekko urażonego, że musi brać udział w kampanii reelekcyjnej. Ciekawe, jak wyglądała ta rozmowa w prezydenckim sztabie. Bronku, musisz, to tylko kilka tygodni?
Kampania wyborcza to ciężka praca, szczególnie, gdy prowadzący ją polityk sprawuje urząd prezydencki, nie zwalnia go to jednak z wyrażania entuzjazmu, że spotyka się z potencjalnymi lub realnymi zwolennikami. To musi być niesłychanie nudne – objeżdżać kraj w autobusie i zachwycać się rozwojem kolejnego małego miasta i po raz kolejny wysłuchiwać problemów mieszkańców niewielkiej wsi. Hillary Clinton zaciska zęby i wsiada do vana, by pojechać do Iowa, a polski polityk wynajmuje autobusy czy samolocik, by udać się do Inowrocławia, Rzeszowa czy na wiejski targ na południu kraju. Kosztowne, wyczerpujące, nużące, ale konieczne. Polityku, musisz.
Musisz rozmawiać z dziennikarzami, musisz ściskać dłonie i uśmiechać się do dzieci. Kwestia optyki, po prostu. Jeśli tego nie rozumiesz, to nie ma dla ciebie miejsca na politycznej scenie.
Gdy Leszek Miller postanowił, że kandydatem SLD będzie mało znana osoba z polityki, to nie do końca wyglądało na taką piękną tragedię, którą możemy obserwować. Wbrew pozorom to nie był najgorszy pomysł – kandydatka nieznana, ale to ma jedną wyjątkową zaletę – można tę osobę pokazać w wybrany przez siebie sposób. Skoro opinia publiczna nic na jej temat nie wie, to nie trzeba walczyć z istniejącym obrazem polityka, wystarczy przedstawić kandydatkę w przygotowany wcześniej sposób. Ale SLD postanowiło wyciągnąć starą seksistowską kliszę. Magdalena Ogórek siedziała cicho, w jej imieniu wypowiadali się kolejni starsi mężczyźni. Jej zadaniem było po prostu ładnie wyglądać.
Przesadzam? Poseł Leszek Aleksandrzak na debacie zorganizowanej przez Instytut Nauk Politycznych UW dokładnie to powiedział publicznie – że wszyscy panowie doskonale widzą, jak wyglądają największe zalety kandydatki SLD. Zapytany o to, co stanowiło dla niego największy problem zanim rozpoczęła się kampania wyborcza kandydatki SLD, odpowiedział, że praca z kobietą, bo przecież każdy, kto pracował z kobietą wie, jakie to trudne.
Sama kandydatka też prowadzenia kampanii nie ułatwia. Skoro jest kandydatką niezależną, to uznała, że może pozwolić sobie na alienowanie wyborców partii, która daje jej pieniądze na kampanię. Nie wypowiada się na temat kwestii światopoglądowych (ale może to jest świadomy wybór, w końcu badania pokazują, że elektorat SLD jest jednak dość konserwatywny), zabiega o głosy młodych wyborców, choć baza SLD do najmłodszych nie należy, pozuje na ściance z „kreatorką mody“ Joanną Przetakiewicz, choć trudno dostrzec korzyści z upublicznienia takich zdjęć. Pewnie niektórych z z tzw. kawiorowej lewicy stać na ubrania z logo La Mania, ale szczerzę wątpię, by je kupowali. A jeśli nawet, to jest to nieistotna nisza.
Aleksandrowi Kwaśniewskiemu niejednokrotnie wypominano niebieskie koszule, choć te przynajmniej nie przeszkodziły mu w zwycięstwie. Trochę przykro sprowadzać kampanię jedynej kobiety w wyścigu prezydenckim do białej sukienki. Cóż, kwestia optyki, taka przykra rzeczywistość.
Fot. magdalenaogorek.eu