W środę, 15 kwietnia odbędzie się spotkanie z Andrzejem Brzezieckim, autorem pierwszej biografii Tadeusza Mazowieckiego. Spotkanie poprowadzi Jacek Żakowski, a gośćmi będą Henryk Woźniakowski i Adam Michnik.
Spotkanie odbędzie się o 18:00 w siedzibie Agory, ul. Czerska 8/10. Wstęp wolny. Z tej okazji na 300POLITYCE publikujemy fragment książki Brzezickiego.
*****
W październiku 1998 roku Hanna Świda-Ziemba, socjolożka i działaczka dawnej opozycji, udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Już tytuł Po co nam taka Unia nie zostawiał wątpliwości. Mówiła:
Czym Unia zaczęła się odróżniać? Jedynie programem gospodarczym. Znakiem rozpoznawczym Unii Wolności przestał być etos. A stał się nim Leszek Balcerowicz ze swoimi pomysłami gospodarczymi. Słuchając Balcerowicza, miałam poczucie, że minister finansów nie ma orientacji w naszych – inteligenckich – problemach i nie dba o nasze interesy. Natomiast wygłasza apodyktyczne sądy. Unia Wolności, rezygnując z akcentowania elementów ważnych dla inteligencji, traci tych wyborców. Oni nie idą głosować. Albo głosują na AWS czy SLD. (…) Kiedyś jako podstawową zaletę Unii wymieniano to, że jest tam „tylu mądrych ludzi”. Teraz przeszedł do Unii Bujak i nie widać Bujaka. Frasyniuka nie słychać, Kuronia też nie. Nawet Mazowiecki jest słabo widoczny. Balcerowicz sprawił, że Unia nie jest już postrzegana jako zarozumiały „salon”. To on zastąpił salon samym sobą. Niczego nie ma, tylko on ze swoim budżetem!
Rzeczywiście, od partii zaczął odwracać się jej tradycyjny elektorat – inteligencja. Unia Wolności spalała się w koalicji z AWS, powstrzymując szaleńcze pomysły budżetowe koalicjanta – i traciła poparcie. Po tym wywiadzie przez łamy prasy – głównie w „Gazecie Wyborczej”, której naczelny Adam Michnik sympatyzował z Unią Wolności – przetoczyła się dyskusja na temat kondycji Unii Wolności. Publicyści i – co jeszcze gorsze – członkowie samej partii poddawali ją krytyce lub samokrytyce. Także Mazowiecki wziął udział w dyskusji. W listopadzie 1998 roku w jednym z wywiadów mówił:
Choć ostatnio byłem na marginesie toczących się spraw, to takiej [za Unię – przyp. autora] odpowiedzialności nie straciłem. Ktoś z kolegów z Unii powiedział w trakcie ostatniego kryzysu: wreszcie przestaliśmy mówić o budżecie, a zaczęliśmy o państwie. A ja bym chciał jeszcze, żebyśmy mówiąc o państwie, nie bali się pokazywać, że państwo to problem człowieka. (…) Od dawna przestrzegałem Unię przed losem partii liberalnej w Niemczech, czyli takiej, która jest języczkiem u wagi między dwoma wielkimi blokami. Przyszłość partii centrowej, a taką partią powinna być Unia, zależy od tego, czy zdoła się ona odwołać do szerokiego elektoratu: nie tylko do ludzi zadowolonych, ludzi sukcesu, ale i do ludzi, którzy borykają się z trudnościami życia.
Argumenty krytyków próbował zbijać na łamach „Gazety Wyborczej” Tadeusz Syryjczyk, wiceprzewodniczący UW:
Teraz ludzi zawodów inteligenckich jest góra dwa miliony. Tymczasem ludzi wolnych zawodów, drobnych przedsiębiorców – jest już tyle samo. Z nimi nam też po drodze i ich musimy sobie zjednywać. Podoba mi się sentyment Świdy-Ziemby do starego modelu inteligencji, ale on już przestał być decydujący i w społeczeństwie, i w Unii. Nie możemy ześlizgnąć się na pozycję partii klasowej – marksizm się nie sprawdził. To nie jest najistotniejszy podział społeczeństwa. Klasyczne partie w państwach zachodnich działają w różnych grupach społecznych. Nawet włoskich komunistów popiera część ludzi bogatych.
Ale rozczarowanych przybywało. Aleksander Smolar, który kiedyś optował za Balcerowiczem na szefa partii, mówi:
– Balcerowicz był też moją porażką. Nie od razu, bo przecież notowania wzrosły i Unia weszła do rządu. Ale jak Balcerowicz został wicepremierem, nie myślał już o partii. Zrobił z niej ugrupowanie wodzowskie – kongresy Unii to miały być fanfary i baloniki, żadnej dyskusji. Zacząłem występować przeciw niemu.
Krytyce towarzyszyły wewnętrzne przeobrażenia Unii Wolności. Partia zaczęła się dzielić. Jej lewica – wywodząca się jeszcze z czasów KOR, lansująca kilka lat wcześniej Balcerowicza na szefa – teraz zaczęła go krytykować za autokratyzm i bezduszność. Tu spotykała się ona z Mazowieckim. Do Leszka Balcerowicza natomiast zbliżyli się dawni działacze Kongresu Liberalno-Demokratycznego – co było naturalne, choćby ze względu na wspólnotę poglądów gospodarczych. W działaczach „starej”, „inteligenckiej” i „etosowej” Unii widzieli oni przeszkodę w budowaniu nowoczesnej, liberalnej partii. Partia podzieliła się na „etosowców” i „liberałów” – co z grubsza odpowiadało dawnemu członkostwu w UD i KLD. Ci pierwsi skupili się wokół Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka, tym drugim przewodził Donald Tusk. Ale na forum partyjnym podział sprowadzał się do sporu między Mazowieckim a Balcerowiczem.
Różnice w patrzeniu na politykę czy w języku, w którym mówi się o polityce, ale także różnice psychologiczne obu obozów dobrze oddały wystąpienia przywódców stronnictw – Balcerowicza, z jednej, i Mazowieckiego, z drugiej strony – podczas konferencji programowej Unii Wolności w kwietniu 2000 roku. Balcerowicz, jakby czytał podręcznik do ekonomii, mówił, że o gospodarkę mającą społeczny sens trzeba w Polsce walczyć z siłami demagogii, złej wiedzy i złej wiary. Elementarnym warunkiem tego jest dalsze równoważenie finansów państwa, które umożliwi obniżkę stóp procentowych. Tylko w ten sposób możemy zmniejszać ryzyko załamania wzrostu gospodarczego, a więc i skoku bezrobocia. Przeciwstawienie budżetu interesom społecznym jest zawsze przejawem demagogii. W obecnych warunkach Polski jest to demagogia wyjątkowo nieodpowiedzialna.
Mazowiecki odwoływał się do etosu Solidarności:
Unia Wolności wywodzi się z Sierpnia i z Solidarności, która niosła Polsce nadzieję. Przypominam sobie momenty ze Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku, kiedy to strajkujący robotnicy mówili, że nie chodzi im o podwyżki płac, a o wolność, o wolny związek zawodowy. Mogę stanąć twarzą w twarz z tymi ludźmi, wyjaśniając im, że trzeba było zlikwidować ustrój marnotrawstwa, że musiały padać zakłady, ale że w Polsce jest rozwój gospodarczy, że dzięki temu nie jesteśmy w sytuacji gospodarczej Ukrainy. Jednak nie mógłbym im wytłumaczyć, że ja i moja partia godzimy się na utrwalanie podziału na Polskę A i B. I to jest nasze wielkie zobowiązanie wobec Sierpnia. Tylko ono daje nam prawo mówienia o naszych korzeniach Solidarności. Inaczej Solidarność byłaby dla nas polityczną archeologią.
Było coraz bardziej jasne, że najbliższy kongres Unii Wolności stanie się polem bitwy między zwolennikami „społecznej gospodarki rynkowej” (bardziej nastawionej na socjalne potrzeby obywateli), o jaką apelował Mazowiecki, a zwolennikami po prostu wolnego rynku i systemu, w którym państwo nie bierze na siebie zbyt dużych obciążeń. „Etosowcy”, próbując pozbyć się z partii Balcerowicza, zaangażowali się w popieranie jego kandydatury na prezesa Narodowego Banku Polskiego – sam Mazowiecki zaangażował się w montowanie w parlamencie obozu gotowego zagłosować za nominacją dla Balcerowicza. Oczywiście, Balcerowicz jako wybitny ekonomista nadawał się na szefa NBP jak mało kto. Jego spodziewane odejście z Unii Wolności czyniło sprawę przewodniczenia partii na nowo otwartą. Kandydatem „etosowców” został Bronisław Geremek, liberałów Donald Tusk – walka miała rozegrać się na kongresie w grudniu 2000 roku.
Targana tymi sporami Unia Wolności brała wtedy dwa ostre zakręty. W maju, po sporze o warszawski samorząd, opuściła koalicję rządową z AWS – co nie poprawiło jej notowań, bo w oczach Polaków i tak była odpowiedzialna za koszty kilku wielkich reform rządu Jerzego Buzka. Ponadto na 2000 rok przypadły wybory prezydenckie – a w partii stała się rzecz niezrozumiała. Unia Wolności chlubiąca się tym, że dysponuje wianuszkiem najbardziej kompetentnych polityków w Polsce, nie zdołała wyłonić kandydata na prezydenta – i najzwyczajniej w świecie zrezygnowała z udziału w wyborach. Nikogo też nie poparła. Było to polityczne kuriozum.
Centrowy elektorat postanowił zagospodarować Andrzej Olechowski – postawny i popularny polityk centrum. Wielu działaczom Unii Wolności przeszkadzała przeszłość Olechowskiego – współpraca z wywiadem PRL i fakt, że zasiadał przy Okrągłym Stole po stronie rządowej. „Liberałowie” byli jednak gotowi go poprzeć i na tym tle doszło do kolejnych wewnątrzpartyjnych sporów. W wyborach Olechowski uzyskał świetny wynik – ponad 17 procent głosów. Nie był w stanie zagrozić Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, który został prezydentem już po pierwszej turze, ale pokazał, że w centrum sceny politycznej jest więcej miejsca, niż do tej pory zagospodarowywała Unia Wolności. Donald Tusk, kandydat „liberałów” na szefa ugrupowania, opowiadał się za ścisłą współpracą z Olechowskim.
Ale podczas kongresu Unii Wolności, który odbył się w grudniu 2000 roku, Bronisław Geremek, cieszący się wsparciem Mazowieckiego, pokonał Donalda Tuska. Co więcej: ponieważ oba stronnictwa głosowały tylko na swoich kandydatów, do Rady Krajowej partii weszli właściwie jedynie zwolennicy Geremka. Utworzono także Radę Polityczną Unii Wolności, której szefować miał Mazowiecki.
– Mazowiecki uznał wtedy, że trzeba postawić się liberałom – mówi Władysław Frasyniuk. – I jego stronnictwo wygrało. Okazało się nagle, że ci sprawni ludzie z dawnego KLD przegrali z tą dupowatą Unią, z tymi weteranami styropianu. Mazowiecki był zadowolony, musiał sobie pomyśleć: „O, nieźli jesteśmy”, ale przeczuwał, że to, co się stało, zabije Unię. I się nie mylił.
Rzeczywiście, zwycięstwo „etosowców” okazało się dla liberałów powodem do rozłamu w partii. Porozumieli się z Andrzejem Olechowskim oraz z popularnym marszałkiem sejmu Maciejem Płażyńskim (któremu coraz ciaśniej było w dezintegrującej się jeszcze szybciej Akcji Wyborczej Solidarność) i postanowili utworzyć nowe ugrupowanie.
Dla liderów Unii Wolności był to szok. Bronisławowi Geremkowi wyrwało się nawet lekceważące powiedzenie, że nowe ugrupowanie tworzy „dwóch zbiegów i jeden niezbieg”, ale wkrótce okazało się, że zagrożenia lekceważyć nie można. Unią Wolności targał poważny kryzys.
12 stycznia 2001 roku u Moniki Olejnik w Kropce nad i spotkali się Tadeusz Mazowiecki i Donald Tusk, który ogłosił swe wyjście z Unii. „Bardzo przykro mi było [, kiedy dowiedziałem się o tej decyzji – przyp. autora]. Ponadto szukałem Donalda Tuska przez cały dzień telefonicznie. Telefon milczał. Nawet o 12 w nocy dzwoniłem, sądząc, że zobaczymy się, że obudzę go” – mówił były premier. „Wiadomo było, że za kilka dni odbywa się Rada Krajowa Unii. Do ostatnich dni pan Andrzej Olechowski prowadził z nami rozmowy. W tych rozmowach byliśmy wspólnie. I ani Ty, ani pan Andrzej Olechowski nie zapowiadaliście, że macie zamiar dokonać czegoś takiego – przeciwnie. Tymczasem potem to nastąpiło. Muszę powiedzieć, że poczułem się, mówiąc tak bardzo po ludzku, nieco oszukany” – mówił Mazowiecki, zwracając się to do Olejnik, to bezpośrednio do Tuska. „Po kongresie, a nawet w trakcie kongresu składałem Ci pewną propozycję objęcia stanowiska wiceprzewodniczącego i kooptacji pewnej ilości ludzi, którzy nie weszli do Rady Unii. Ta propozycja została odrzucona. Umówiliśmy się, że w okresie międzyświątecznym będziemy rozmawiać. Nie było żadnej inicjatywy z Twojej strony ani nikogo z Twoich kolegów. Więc ja nie mogę powiedzieć, żeby to postępowanie było tylko problemem koleżeńskim. To problem jakiejś takiej wiarygodności w polityce. Wybacz, ale powiem – tak się nie robi”.
Wkrótce liberałowie z Olechowskim i Płażyńskim powołali do życia Platformę Obywatelską. A Unia Wolności zaczęła tonąć.
Zwiastunem porażki stały się prawybory w Nysie w kwietniu 2001 roku, podczas których partia Geremka i Mazowieckiego nie zebrała nawet 3 procent głosów! Unici walczyli dzielnie – sam Mazowiecki wraz z młodymi przyjaciółmi spędził w Nysie wiele godzin. Dzień prawyborów był zimny i deszczowy, nie napawał optymizmem – a Mazowiecki mimo to dyskutował z mieszkańcami miasteczka i próbował ich przekonać do poparcia Unii Wolności.
– Chodziliśmy z panem premierem „od drzwi do drzwi”, a gdy po paru godzinach mieliśmy już dość, zaprosił nas na obiad. Nie było to nic wielkiego, zwykła pizza, ale czuliśmy się ogromnie wyróżnieni – opowiada Katarzyna Łęgiewicz.
Mazowiecki zawsze miał dobry kontakt z młodymi ludźmi i chętnie z nimi rozmawiał. Kiedy siadał z nimi do rozmowy i zadawał pytania – to rzeczywiście był ciekaw, co mają mu do powiedzenia. Tamtego wieczoru w Nysie, jedząc pizzę, Mazowiecki słuchał młodych ludzi i rozmawiał z nimi o możliwości porażki. Próbował ich do niej przygotować.
Porażka w prawyborach nie zniechęciła byłego lidera Unii Wolności – wkrótce zaangażował się w kampanię partii w Małopolsce, gdzie był liderem listy. I znów, otoczony gromadką młodych działaczy – jak Dominika Blachnicka, Bartłomiej Broda, Andrzej Domański – mimo zmęczenia i swych 73 lat Mazowiecki jeździł z jednego spotkania wyborczego na drugie albo pukał do mieszkań krakowian i prosił ich o chwilę rozmowy. Wiały już jednak inne wiatry: Sojusz Lewicy Demokratycznej szedł po pewne zwycięstwo, powstawały nowe, nieraz radykalne, ugrupowania i Unia Wolności ze swym „etosowym” przesłaniem odbierana była jak anachronizm. W oczach wielu wyborców była odpowiedzialna za wszelkie trudy reform państwa i zaciskanie pasa, inni oskarżali jej liderów o przemądrzałość, jeszcze innym nie podobało się to, że Unia nigdy nie była radykalnie antykomunistyczna i nie wzywała do rozliczeń „z czerwonym”.
Wybory parlamentarne 23 września 2001 roku dopełniły czarną zapowiedź z Nysy: Unia Wolności zdobyła niewiele ponad 3 procent głosów i nie weszła do sejmu.
Według Aleksandra Smolara Unia Demokratyczna, a potem Unia Wolności miały w sobie gen śmierci.
– Najwybitniejszy ludzie tych partii nie umieli znaleźć kompromisu pomiędzy zasadami a koniecznością zapewnienia sobie zaplecza politycznego – mówi. – Ten mechanizm samobójstwa działał i za Mazowieckiego, i za Balcerowicza. Obaj zrezygnowali z poszukiwania zaplecza dla swoich celów w społeczeństwie, bo uznali, że najważniejsze są reformy i budowa państwa. Nie myśleli o kosztach, jakie elektorat ich partii płacił za reformy, w efekcie czego obracał się on przeciw niej samej.
– Czemu Unia musiała przegrać, choć skupiała uczciwych i wartościowych ludzi, którym chodziło o Polskę? – zastanawia się z kolei Adam Michnik. – We wszystkich krajach dawnego bloku wschodniego formacje, które wyrastały z opozycji demokratycznej, zostały zmiecione. Czas dzisiejszej demokracji wymaga innych ludzi i obyczajów, innej skuteczności. Choć dzisiaj takiej formacji jak Unia brakuje.
Fot. Znak