Dogadanie się co do procesu wygaszenia kilku kopalń? Idealnie. Strajk górników i zamieszki? Nawet jeszcze lepiej. Ewa Kopacz nie mogła wybrać lepszej drogi na wyszlifowanie zbroi. Na pokazanie Platformie swojego przywództwa.
Nie ma żadnych większych analogii do starcia górników z Margaret Thatcher, ani nawet do „winter of discontent”, czyli fali strajków służb publicznych, która postawiła kropkę na rządach Labour i otworzyła Thatcher drzwi do władzy. Związki zawodowe, według wskaźników CBOS cieszą się zaufaniem 29%, czyli zbliżonym do ocen instytucji tak niepopularnej jak parlament. Ewentualny strajk górników, nawet w dużej skali, na pewno nie spowoduje chaosu energetycznego w zimie (jak to groziło podczas rozprawy Thatcher ze Scargillem) ani nie wzbudzi fali narodowego współczucia. Wiele grup społecznych chciałoby mieć takie przywileje jak oni. To poza tym jest już inny Sląsk, niż ten, przed którym w strachu marszałek Cimoszewicz, jako kandydat prezydencki lewicy, przepychał w lecie 2005 przez Sejm ustawę o utrzymaniu przywilejów emerytalnych.
Nawet w wypadku fiaska rozmów i strajków, czy nawet demonstracji górniczych w Warszawie nie dojdzie do żadnego paraliżu usług publicznych. Nie będzie więc poczucia chaosu. Twardy język górniczych związkowców, w dodatku, w stosunku do kobiety, może z jednej strony – nie spotkać się z dobrym przyjęciem publiczności, a z drugiej – wywołać równie twardą odpowiedź Kopacz, której lepiej wychodzi, gdy mówi w takich sytuacjach własnym językiem, niż kiedy wyczytuje stos kartek przygotowanych przez urzędników. To nawet może się publiczności spodobać.
Ale cała sprawa górnictwa przede wszystkim buduje polityczną tożsamość Kopacz. Marek Migalski słusznie pisał na 300 kilka tygodni temu, że PEK potrzebuje „dociążenia”. I takie dociążenie znalazła. I jednocześnie znalazła też sposób na odróżnienie się od Tuska, który w sprawie górnictwa przez siedem lat chował głowę w piasek. A Kopacz może mrugnąć okiem, że chwyciła byka za rogi w trzy miesiące. To musi wzbudzić respekt w jej środowisku politycznym, w którym szczególnie ceni się organizmy alfa.
Głosy takie jak Leszka Balcerowicza i Witolda Gadomskiego, że plan górniczy zbyt ograniczony i za późno? Z pewnością słuszne, spotkają się z pełnym entuzjazmem ekonomistów, ale w powszechnym odbiorze tylko wzmocnią przekonanie, że Kopacz nie zdecydowała się na rozwiązania zbyt społecznie kategoryczne w wyborczym roku, tylko poszła drogą zdroworozsądkową.
Do tego dochodzą pogłoski, być może rozsiewane przez polityków PO, ale których przecież – znając przypadek Janusza Śniadka – nie da się przecież wykluczyć, że związkowy lider, Dominik Kolorz ma się znaleźć na listach parlamentarnych PiS. To odbierałoby związkowej kampanii walor społeczny i wprost sprowadzałoby, w odbiorze, działania związkowców do politycznie skalkulowanych.
Nie widać scenariusza, w którym Kopacz mogłaby politycznie przegrać program górniczy. A widać już bardzo wiele sygnałów, że w zależności od rozwoju wypadków może go mniej, albo bardziej, ale tylko wygrać.
fot. KPRM