W polityce solidarność to najlepsze antidotum na resentymenty i chyba jedna realna alternatywa dla polityki rozumianej jako wyłącznie bezwzględna gra interesów. Wiele lat temu, kiedy jako premier polskiego rządu rozmawiałem w Moskwie z Władimirem Putinem, usłyszałem jego definicję polityki. Pobrzmiewała w niej taka trochę uproszczona wersja filozofii Carla Schmitta. W największym skrócie polityczność można zrozumieć tylko przez antagonizm, a jednoczyć można się tylko podług linii my i nasi wrogowie. To kusząca propozycja, intelektualnie bardzo łatwa, stawiająca na siłę wyłącznie, a w konsekwencji prawie zawsze na przemoc, odrzucająca kompromis, negocjacje, współistnienie czy pluralizm. A jednak politycy wyznający kult siły musieli nieraz ustąpić przed „Solidarnością”, choć potencjał wydawały się zawsze tak nierówne. Może dlatego że w „Solidarności” można się też zakochać, a siły co najwyżej przestraszyć. Miłość jest zawsze silniejsza od lęku – stwierdził Donald Tusk w trakcie przemówienia na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki.