Najważniejszy politycznie, co oczywiste, jest wciąż pojedynek PO vs PiS. Najciekawszy jest rozwój ruchu Pawła Kukiza. Ale nie oznacza to jednak, że na lewicy nie dzieją się rzeczy warte obserwacji i mogące znacząco wpłynąć na to, kto będzie rządził Polską od jesieni tego roku.

W najbardziej radykalnym scenariuszu do Sejmu nie wejdzie żadne lewicowe ugrupowanie. Stałoby się tak wówczas, gdyby naprawdę do boju stanęło kilka alternatywnych wobec siebie inicjatyw politycznych – SLD, WiR, Biało-Czerwoni, Twój Ruch, Partia Razem, Zieloni…. To scenariusz mało prawdopodobny, bo absolutnie samobójczy, ale możliwy, bowiem polska polityka zna nie takie przypadki autodestrukcji. Gdyby rzeczywiście polska lewica poszła do wyborów tak rozproszona, to każdy podmiot wziąłby na tyle dużo, by żaden z nich nie zdołał przekroczyć 5-procentowego progu. Powtórzmy – to scenariusz mało prawdopodobny, ale możliwy.

Nieco bardziej prawdopodobne wydaje się zjednoczenie całej lewicy i powalczenie o dobry, bo nawet dwucyfrowy wynik. To byłoby rozwiązanie dla wyborców lewicowych optymalne, bo gwarantujące pełne wykorzystanie ich potencjału oraz dające nadzieje na wspólne rządy takiej zjednoczonej inicjatywy z PSL i coraz bardziej lewicową PO. Byłoby to zatem działanie racjonalne i pożądane. Ale – jako się rzekło – dla wyborców, bo już niekoniecznie dla aparatów. One bowiem mają swoje interesy i swoją logikę. Wspólny start musiałby być poprzedzony zakopaniem toporów wojennych między Millerem, Napieralskim, Palikotem, Rozenkiem, Grodzką, Guzem, Nowacką, Kaliszem itp. Już samo to wydaje się mało prawdopodobne, a jeśli uwzględnimy w tej logice sprawy układania list, kwestie finansowe, programowe, kampanijne i inne, to dopiero wówczas ujrzymy skalę trudności, przed którymi stanąłby ten, kto zechciałby stworzyć lewicową AWS. To zatem scenariusz idealny dla wyborców, ale niekoniecznie dla działaczy.

Jest wreszcie perspektywa najbardziej prawdopodobna, choć najbardziej banalna – że lewica pójdzie do wyborów w 2-3 blokach. Jeden na pewno będzie koncentrował się wokół SLD, który na tej stronie sceny politycznej wciąż jest – jakkolwiek zabrzmi to dziwnie – hegemonem. Drugi blok będzie skupiał tych, którzy nie dogadają się z Millerem. Bo to właśnie były „kanclerz” nadal jest dominatorem na lewicy – zdołał utrzymać swoje przywództwo w SLD po kompromitującym wyniku Magdaleny Ogórek, zdusił w zarodku objawy rachitycznego partyjnego buntu, zmusił Napieralskiego do wyjścia z SLD, nadal dysponuje całym aparatem finansowym i organizacyjnym tej formacji. W porównaniu z innymi podmiotami (kończącym swój żywot Twoim Ruchem, nigdy nienarodzonym WiR-em, czy wirtualnymi Biało-Czerownymi) Sojusz jest potęgą w tej przestrzeni politycznej. Na jego korzyść działa czas i dlatego Miller nie ma nic przeciwko przeciągającym się negocjacjom pod egidą OPZZ. Im dłużej będą trwały, tym mniej pozostanie czasu jego konkurentom na zjednoczenie i rejestrację list. Cokolwiek mówić o SLD, to nadal jest partia, która nie będzie miała żadnego problemu z zebraniem podpisów, rejestracją tysiąca kandydatów i sfinansowaniem swojej kampanii w mediach. Polityczni konkurenci Millera, co pokazały niedawne przygody Grodzkiej i Nowickiej, mogą mieć kłopoty nawet na etapie wystawienia list, nie mówiąc już o uzyskaniu dobrego wyniku. Szef SLD gra więc na czas, bo wie, że tyka on zgodnie z jego interesem.

Możemy więc równie dobrze mieć na jesieni do czynienia z Sejmem, w którym zabraknie po raz pierwszy od 1989 roku reprezentacji lewicy, jak i z sytuacją, w której w nowym parlamencie będzie kilkudziesięcioosobowy klub zjednoczonej lewicy, mający szanse na współrządzenie – wraz z PO i PSL. Zakończy się jednak zapewnie najbardziej banalnie – czyli przekroczeniem przez SLD progu 5% oraz słabej, ale jednak, obecności lewicy w Sejmie. Nie zadowoliłoby to wyborców, ale w pewnej przynajmniej mierze usatysfakcjonowałoby działaczy Sojuszu i kilku jego przystawek. Nie od dziś jednak wiemy, że ich interesy i samopoczucie ważniejsze są od zadowolenia ich wyborców. Jak zresztą we wszystkich partiach.

fot. Barbara Nowacka na Instagram