Przed nami ostatnie dwa tygodnie kampanii, czyli ten czas, gdy najważniejsi, bo wciąż niezdecydowani, wyborcy rozstrzygają w swych głowach i sumieniach, komu oddać swój głos, a sztaby odpalają największe i najboleśniejsze dla przeciwnika bomby. Dlatego niezwykle trudno przewidywać, co stanie się w ciągu tych 14 dni. Można jednak pokusić się o prognozę, komu kalendarz wyborczy oraz dynamika procesów społecznych będzie sprzyjać. W moim przekonaniu tym kimś jest Bronisław Komorowski.
Po pierwsze, ostatnie dni kampanii są jakby ułożone pod niego. Obchody 1 maja na pewno będą okazją do jakichś przepychanek, więc będzie to idealna okazja do potwierdzenia narzuconego przez obecnego prezydenta podziału Polski na „radykalną” i „racjonalną”. 2 maja to dzień flagi – a to przecież kotylion jest nie bez przyczyny od samego początku symbolem Komorowskiego. 3 maja zaś to święto narodowe i trudno sobie wyobrazić, by tego dnia kamery wszystkich stacji nie były skierowane na głowę państwa. Na 8 maja, czyli na ostatni dzień kampanii, zaplanowane są obchody na Westerplatte, co będzie okazją dla obecnego lokatora Belwederu do pokazania się w towarzystwie najważniejszych ludzi Europy, a nawet – jak plotka niesie – świata. Wreszcie 9 maja, już w ciszy wyborczej, najważniejszym obrazkiem w telewizorach będzie militarny pokaz siły na Placu Czerwonym (z rakietami, czołgami i wyrzutniami), co wzmacniać będzie nie debatę o euro, jak chciał tego Andrzej Duda, ale o bezpieczeństwie i groźbie wojny, jak życzył sobie Komorowski. Tyle kalendarz.
Po drugie, jak donoszą media, w sztabie PiS kończą się pieniądze. Bardzo dużo wydano ich w pierwszej fazie kampanii, by zwiększyć rozpoznawalność kandydata, i obecnie po prostu brakuje kasy na prowadzenie zmasowanej propagandy w mediach. Tego błędu nie popełnił sztab PBK, bo też nie musiał na samym początku inwestować w zwiększanie rozpoznawalności swego kandydata. Dziś więc na wyborczym koncie Komorowskiego jest kilkakrotnie więcej środków, niż na koncie jego głównego przeciwnika. To zaś może być rozstrzygające w ostatniej fazie kampanii – zwłaszcza dla elektoratu wciąż się wahającego, a więc bardzo podatnego na zabiegi marketingowe i propagandę.
Po trzecie, w każdych wyborach kandydat ubiegający się o reelekcję ma przewagę nad swymi konkurentami wynikającą ze swoistego „konserwatyzmu”. Konserwatyzmu rozumianego nie jako idea polityczna, ale jako predylekcja do wyboru czegoś, co już się zna i do czego już się można było przyzwyczaić. Duża część z nas przyjmuje rzeczywistość jako zastaną i rozumną, więc niechętnie dopuszcza do siebie myśl, że należy stan obecny zmienić, bojąc się, że to, co go zastąpi, będzie jeszcze gorsze, niż to, z czym ma się do czynienia w tej chwili. Taki „konserwatyzm” działa zawsze na korzyść tych, którzy już sprawują swój urząd i utrudnia prowadzenie kampanii „czelendżerom”.
Po czwarte, Komorowski jest tak naprawdę jedynym kandydatem, który broni obecnego status quo. Który jest reprezentantem zadowolonych z dotychczasowego rozwoju kraju. Natomiast Duda jest tylko jednym z wielu, którzy apelują o gwałtowną zmianę obecnego stanu rzeczy. Można nawet powiedzieć, że wszyscy (poza obecnym prezydentem) kwestionują obowiązującą rzeczywistość – łącznie z Magdaleną Ogórek i Adamem Jarubasem! Wyborca niezadowolony z tego, co oferuje mu współczesna Polska, może więc zagłosować nie tylko na kandydata PiS, ale także na Kukiza, Korwina czy Wilka, o Braunie i Kowalskim nie wspominając. Duda jest więc najpotężniejszym reprezentantem Polski wkurzonej, ale nie jedynym – będzie musiał stoczyć poważny bój o to, by to akurat jego ów niezadowolony elektorat wybrał jako swego reprezentanta. A widać już obecnie, że nie jest to wcale takie łatwe, bowiem doktor prawa, członek elity intelektualnej Krakowa, bogaty eurodeputowany, może wydawać się dla części wyborców mniej wiarygodny, niż zawsze niepoprawny Korwin, czy naturalny w swym buncie Kukiz. To także będzie działać na korzyść Komorowskiego.
Po piąte, należy pamiętać, że cały aparat państwa znajduje się dziś w rękach partii, której reprezentantem jest Komorowski. Nie mam wątpliwości, że jeśli tylko będzie to możliwe, to ów aparat będzie formalnie i nieformalnie, legalnie i nielegalnie, pomagać obecnemu prezydentowi. Jeśli coś będzie przeciekać, jeśli gdzieś dojdzie do jakichś działań i jeśli jakaś agenda rządowa lub samorządowa będzie wydawać jakieś decyzje, to będą one w ciągu następnych 14 dni na pewno pomagać, a nie szkodzić dzisiejszemu lokatorowi Belwederu. To także należy brać pod uwagę.
Z wyżej wymienionych powodów można się dziś, na ponad dwa tygodnie przed wyborami, pokusić o prognozę, że do 10 maja, jeśli nie stanie się coś ekstraordynaryjnego, rosnąć będą szanse Komorowskiego, a maleć Dudy. Przewiduję więc, że ich konfrontacja w pierwszej turze zakończy się znaczącym zwycięstwem tego pierwszego. Znaczącym, czyli potwierdzonym co najmniej 10-procentową przewagą nad swym najgroźniejszym konkurentem.
fot. sztab PBK