Jeśli ktoś myśli, że kampania wyborcza się zaczęła, to jest w grubym błędzie. Na razie odbywają się rytualne tańce godowe, ale nikt z kandydatów, zwłaszcza tych bardziej znaczących, od których można by tego wymagać, nie narzucił tematu kampanii i osi podziału. Nie wmyślił korzystnego dla siebie „cleavage”.
Bronisław Komorowski starał się przez cały czas pokazać, że „kandydatów jest wielu, ale prezydent jeden”. Temu została podporządkowana cała strategia jego sztabu – poważny i obywatelski Komorowski versus partyjni lub cudaczni pretendenci. Tym należy tłumaczyć słuszną decyzję o unikaniu debaty, odbywanie wyjazdów zagranicznych, fotografowanie się z artystami i sportowcami itp. Ale to na razie nie jest pomysł na to, jak ustawić cały spór, który będzie wyznaczał nasze życie przez najbliższe dwa miesiące.
Andrzej Duda z kolei stara się pokazać jako jedyny poważny konkurent niepoważnego, śmiesznego i wujowatego obecnego lokatora Belwederu. Jego sztab eksponuje więc jego młodość, energię, wykształcenie. Ale to także wciąż za mało, by tak ustawić główne linie sporu, żeby zakończyło się to zwycięstwem polityka PiS. To jednak wciąż nie jest zaproponowanie konfrontacji Polski solidarnej z liberalną, jak było to w 2005 roku. To nadal jedynie podszczypywanki i strategia ad hoc, od eventu do eventu.
Jedynym kandydatem, który naprawdę na kilkanaście dni wyznaczył osie politycznego sporu, była… Magdalena Ogórek, która po swej deklaracji o tym, że nie zawahałaby się zadzwonić do Putina, zmusiła konkurentów do zabrania głosu i ustosunkowania się do tej propozycji. Spozycjonowała się jako najbardziej ugodowa wobec Rosji i inny kandydaci musieli ją gonić i na wyprzódki deklarować, że oni też są gotowi do zmiany dotychczasowej polityki Rzeczpospolitej w tej materii. Napytało to problemów Adamowi Jarubasowi, który w tym procesie nieco się zapędził i zaczął atakować własny rząd i „własnego” prezydenta, a także Andrzejowi Dudzie, który najpierw twierdził, że o wysłaniu polskich wojsk do Donbasu trzeba rozmawiać, ale z porozumieniu z sojusznikami z NATO, potem gwałtownie zmienił kurs i nie chciał nawet sprzedawać broni na Ukrainę, a jeśli już, to po zgodzie NATO, aż wreszcie znów musiał się zmitygować, bowiem Jarosław Kaczyński przemówił i oświadczył, że to oczywiste, że Polska ma prawo sprzedaży broni tam, gdzie chce i że dotyczy to także Kijowa, bowiem nie został on objęty żadnymi sankcjami.
Także inni kandydaci zaczęli prześcigać się w zapewnieniach o tym, że i oni nie są wrogami Rosji, że nie wyobrażają sobie wysłania na Ukrainę polskich żołnierzy, czy sprzedaży uzbrojenia oraz że „trzeba rozmawiać”. W takim tonie wypowiadali się Janusz Palikot, Paweł Kukiz, Janusz Korwin-Mikke i Jacek Wilk.
Ale ta sprawa powoli ucicha. Przyniosła wymierne korzyści kandydatce SLD, ale przestaje być ogniskującą kwestią na chwilę obecną i na przyszłość. Nie widać jednak, by jakikolwiek inny kandydat miał pomysł na ustawienie tych wyborów – Kukiz opowiada wciąć o JOW-ach, Palikot ma swoje problemy, JKM tańczy swoją jazdę obowiązkową, ale jakoś bez ikry i bez nowego pomysłu. Od Nowickiej czy Grodzkiej trudno czegoś oczekiwać, zwłaszcza że wszystko wskazuje na to, że nie zbiorą one potrzebnej liczby podpisów.
Narzucić linię podziału, według której rozstrzygną się te wybory, mogą jedynie PBK i Duda (w mniejszym stopniu Ogórek). Ale na razie z obu sztabów nie wyszedł jeszcze dobry pomysł na takie ustawienie kampanii, by zapędzić rywala w kozi róg, a samemu dać się ponieść fali społecznych emocji. Wciąż oczekujemy na wymyślenie przez którąś ze stron takiego „cleavage”, który zogniskowałby debatę publiczną w nadchodzących tygodniach i dał tym, którzy by go wprowadzili, znaczącą przewagę. Dyskredytowanie swych przeciwników przez urzędującego prezydenta, nicnierobienie, udzielanie pomnikowych wywiadów, to za mało, by spokojnie myśleć o zwycięstwie w pierwszej turze. Z drugiej strony – pokazywanie młodości Dudy, jego witalności, współpracy w przeszłości z Lechem Kaczyńskim i atakowanie Komorowskiego raz za to, jako sklerotycznego dziadka, raz to jako złowrogiego spoiwa postubeckeigo układu, także jest zbyt słabe, by zapewnić kandydatowi PiS przyzwoity wynik.
Kampania, w sensie koncepcyjnym, jeszcze się nie zaczęła. Wszystkie te konwencje, Duda- i Bronko-busy, wywiady, wizyty w powiatach itp. to nudne i odtwórcze działania bez specjalnego znaczenia. Nie widać żadnej całościowej koncepcji i myślenia w kategoriach odnalezienia ogniskującej wszystkie spory linii podziału. Wybory wygrywa się emocjami i skuteczną narracją, która ma dotrzeć do zwykłych ludzi i przekonać ich do głosowania na tego, a nie innego kandydata. Na chwilę udało się to Ogórek, ale wciąż czekamy na to, jaki „cleavage” wymyślą w PO i w PiS. Od tego, który sztab okaże się bardziej twórczy, zależą wyniki tej elekcji.
fot. PO