Nie sposób jedynie kpinami opisywać tego, co dzieje się obecnie z PSL. Przypomnijmy bowiem, że ściągają do niego „odpryski” z innych partii – od prawa do lewa. Jakiś czas temu do klubu parlamentarnego ludowców dołączyli byli członkowie skrajnie lewicowego Twojego Ruchu, a kilka dni temu PSL wzmocnił się skrajnie prawicowym Johnem Godsonem. Wcześniej także słyszeliśmy o przyjmowaniu do tej partii wielu uciekinierów z innych formacji – bez wybrzydzania i stawiania im wysokich standardów ideowych czy merytorycznych. Widać wyraźnie, że kierownictwo PSL nie brzydzi się nikim i przyjmuje wszystkich „jak leci”. Chce jak najbardziej rozszerzyć swoją bazę wyborczą i stać się trzecia siłą polityczną w kraju. Czy może mu się to udać?
Janusz Piechociński od samego początku stawiał na poszerzenie dotychczasowej formuły funkcjonowania stronnictwa. Zaraz po dojściu do władzy w partii rozpoczął próby wchłonięcia PJN. Próby nieudanej, ale jednak ambitnej – połączyć bowiem raczej etatystyczny PSL z wolnorynkową PJN nie było rzeczą łatwą. Nie udało się to zresztą, ale jednak pokazało, że Piechocińskiemu nie wystarcza rola jego partii jako związku zawodowego mieszkańców wsi (bo nie tylko rolników, co pokazuje zarówno skład członkowski formacji, jak i jej baza wyborcza), ale że szuka formuły nieco szerszej. Ale czy obecny „odkurzaczowy” proces – proces wchłaniania każdego, to się rusza i nie jest akurat zagospodarowany przez inne partie – może przynieść spodziewany efekt? Czy takie poszerzanie aparatu może zakończyć się poszerzeniem elektoratu?
Wyniki wyborów samorządowych nie dają nam żadnej odpowiedzi na te pytania – owe prawie 24% głosów, uzyskanych przez PSL w elekcji sejmikowej, jest efektem zawsze dobrych rezultatów stronnictwa w takiej akurat konfrontacji (16% przed czterema laty), „efektu książeczki” oraz lokalnych fałszerstw działaczy stronnictwa na jego rzecz. Ale te trzy powody – z oczywistych przyczyn – nie będą pomocne na jesieni, w czasie wyborów do parlamentu. Czy zatem – powtórzymy pytanie – obecna strategia Piechocińskiego da jego partii pewne trzecie miejsce i kilkunastoprocentowy wynik?
PSL podejmował już parę razy trud wyjścia poza swój tradycyjny elektorat. Na początku lat 90-tych strategię taką proponował Andrzej Micewski, który chciał przekształcenia stronnictwa w polską chadecję. Nie udało się to jednak – podobnie jak działania Janusza Wojciechowskiego, po tym, gdy został wybrany prezesem partii. Waldemar Pawlak i Jarosław Kalinowski nie przejawiali tego typu ambicji i ograniczali się do hołdowania tradycyjnej i sprawdzonej formule funkcjonowania partii. Obecne kierownictwo PSL ma jednak nadzieję na to, że tym razem rozszerzenie się uda i wzmocni formację na tyle, by zagroziła dominacji PO i PiS w polskim życiu partyjnym.
Kilka elementów sprzyja tym wysiłkom – przede wszystkim „deideologizacja” polskiej polityki. PiS i, zwłaszcza, PO tak naprawdę już zrobiły tyle ideologicznych zakrętów, że na ich tle umiarkowane PSL jawi się jako coś nie nazbyt obrzydliwego. Jeśli skończyły się w Polsce czasy światopoglądowych wojen i każda z partii pokazała nie raz, że ideologie zmienia się jak rękawiczki, to pragmatyczna partia Piechocińskiego nie odstrasza.
Po drugie – od dekady widzimy, że partie, gdy dochodzą do władzy, nie przejawiają żadnej predylekcji do realizowania swoich wyborczych zapowiedzi i cynizm stał się ich znakiem rozpoznawczym. O ile w latach 90-tych rozsadzanie się ludowców w spółkach skarbu państwa, ich pazerność na etaty rządowe i samorządowe, mogły bulwersować, o tyle dziś widać wyraźnie, że nie różnią się w tym tle od swych kolegów z PO, PiS czy SLD. Dlaczego więc nie miałoby się wybrać akurat ich, zamiast wciąż napomykających o swojej wyższości moralnej „modernizatorach” z PO czy „patriotach” z PiS? PSL-owcy są tak samo, jak oni, cyniczni i pazerni, ale przynajmniej nie mają ust pełnych fałszywych frazesów.
Po trzecie – co związane jest z powyższym – ludowcy serio traktują wyborcze hasła. Jeśli mają bronić jakiejś branży czy gałęzi przemysłu, grupy nacisku czy ekonomicznego lobby, to naprawdę to robią. Nie oglądają się na ideologie, ale skutecznie działają na rzecz takich rozwiązań, które dla ich wyborców są korzystne (nawet kosztem dobra innych grup społecznych czy państwa jako całości). Jeśli potrafiliby dotrzeć ze swoim „lobbystycznym” komunikatem do nowych grup wyborców, to mogłoby to oznaczać, że będą w stanie o nich właśnie poszerzyć swoją bazę wyborczą.
Po czwarte – coraz więcej ludzi zmęczonych jest bezproduktywnym konfliktem na linii PO-PiS. Choć obowiązuje sformułowana przeze mnie zasada, że w polityce, gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają, to jednak nie sposób nie zauważyć, że rośnie liczba tych, którzy chętnie wybraliby kogoś spoza PO-PiSu. Zwłaszcza, że odszedł wyrazisty i silny lider, jakim był Donald Tusk, a zastąpiła go potykająca się o własne nogi i błędy Ewa Kopacz. Nie wiadomo więc dziś, czy większym obciachem dla przeciwników Jarosława Kaczyńskiego głosować nadal na PO, czy jednak na „modernizujące się” PSL.
Wszystkie powyższe argumenty skłaniałby do przewidywania, że taktyka Piechocińskiego et consortes może przynieść oczekiwane efekty. Ale wcale nie musi. Zwłaszcza, że nie widać w niej jakiejś myśli przewodniej. No i owo poszerzanie się nie dokonuje się o nowe środowiska, organizacje czy stowarzyszenia, ale o politycznych rozbitków, w większości zresztą całkowitych „nonejmów”. Godson czy Dębski są wyjątkami, ale i w ich przypadku trudno sobie wyobrazić wyborców, którzy zagłosowaliby na PSL tylko dlatego, że akurat ci politycy znaleźli się w tej formacji. Może więc się okazać, że owe transfery są dobre dla niektórych z owych polityków, ale wcale nie przyniosą zysków politycznych samemu stronnictwu. Używając więc wspomnianego wcześniej porównania – taktyka odkurzacza może zatem być dobra dla kurzu, ale nie dla samego odkurzacza.
Chyba, że wśród liderów opinii zapanuje powszechne mniemanie, iż oto PSL wzrasta w siłę i dołącza do wielkiej dwójki, czyli do PO i PiS. Ale do tego – pomimo ostatniej dobrej passy, stałej obecności w mediach, dobrego rozegrania kandydatury Jarubasa na prezydenta – wciąż droga daleka. I nie widać dziś niczego na horyzoncie, co skłaniałby do utwierdzenia się w przekonaniu, że włączenie do PSL kilkunastu przegranych posłów w znaczącym stopniu zwiększa szanse tej partii za sukces wyborczy.