Zacznijmy od tego, że największą wadą tej książki jest sam jej autor. Człowiek, który – jak sam twierdzi nagrywa „z moralnego obowiązku”. Ze skromnością dodaje, że jest „zawziętym idealistą”, który nawet jeśli oszukiwał na kasie w knajpach, to robił to dla adrenaliny. Musiał się też sporo nacierpieć, bo wyrzucano go z pracy, gdy dzielił się z podwładnymi jedzeniem. I w sumie to tylko przez przypadek ma zarzuty. Tyle tylko, że i tak warto poznać jego wersję.
Taśmy znają wszyscy i nie trzeba sięgać po „Jak podsłuchałem system. Ośmiorniczki czyli elita na widelcu” żeby je sobie przypomnieć. Pewnie dlatego nie one są największą siłą książki. Ciekawe są detale. Z pozoru mało znaczące, ale jako całość składają się w mocny obraz. Dokumentują ostatnią prostą rządów Tuska. Czasy, które już nie wrócą. I czytając książkę łatwo zgadnąć dlaczego.
Na pomysł nagrywania autor wpada w Charlotte. Gdzieś tam w tle błyszczy kolorowa tęcza. W tym czasie minister Nowak chodzi na plac Zbawiciela ze swoim trenerem, a najlepszym prezentem od lobbysty dla kelnera jest oczywiście nowy iPhone. Ktoś przy VIP-owskim stoliku zamawia ośmiorniczki, a inny arbiter elegancji nie daje napiwków.
W centrum wydarzeń znajdują się politycy, którym niespecjalnie na czymkolwiek zależy. Dowiadują się o kolejnych nieprawidłowościach i spokojnie konsumują wyszukane posiłki. Jeśli coś jest nie tak, to po prostu przyjmują to do wiadomości. Gdzieś tam daleko jest co prawda „kierownik” który może się wkurzyć, ale na razie wszystko się przecież kręci. Można zamówić wino i dalej wesoło rozmawiać.
Celem gabinetu Tuska nie były reformy, ale sprawne administrowanie. W książce widać, to w karykaturalnej postaci. Tu nikomu na niczym właściwie nie zależy. Ministrowie rozmawiają o problemach Polski jakby dotyczyły one kogoś innego. Poważnie mówią tylko o swoich sprawach. O kraju dość beztrosko. Jeśli coś tym wszystkim rządzi, to siła inercji, bo nikt nie czuje się odpowiedzialny za cokolwiek.
Paradoksalnie jedynym, którego interesuje coś więcej jest Bartłomiej Sienkiewicz. Jego „Polska istnieje tylko teoretycznie” wyrwana z kontekstu zaczęła żyć własnym życiem. Ale w całej wypowiedzi chodziło o to, że fragmentarycznie działające państwo jest niewydolne. To jedna z niewielu refleksji nad państwem, które można tam usłyszeć. Tyle tylko, że Sienkiewicz mówi jakby był komentatorem działań rządu, a nie jego członkiem. To też jest charakterystyczne. Ministrowie nie identyfikują się jakoś przesadnie ze swoim rządem.