„Trzeba się bić z PiS o Polskę” to uzupełnione wydanie wywiadu-rzeki z Leszkiem Balcerowiczem, które dzisiaj pojawiło się w księgarniach. Jak tłumaczy Balcerowicz, nakład pierwszego wydania został wyczerpany, a po drugie – w Polsce zdarzyło się tak wiele, że uzasadnia to konieczność wydania uzupełnionej wersji. W rozszerzonym wydaniu Balcerowicz pisze m.in. o zwycięstwie Andrzeja Dudy i PiS czy o kryzysie konstytucyjnym. Krytykuje też Platformę i Bronisława Komorowskiego.
To nie jakiś geniusz Jarosława Kaczyńskiego, ale splot szczęśliwych dla niego przypadków dał mu taki wynik. To oczywiście nie podważa legalności tego rezultatu, ale uświadamia, że nie wziął się on z działania jakichś nieodpartych, potężnych sił. To zupełnie inna sytuacja niż przytłaczające zwycięstwo Orbána na Węgrzech w 2010 r.
Nie odmawiam Jarosławowi Kaczyńskiemu odporności na przeciwieństwa i umiejętności wykorzystywania okazji. Ale, powtarzam, jego dotychczasowe sukcesy byłyby niemożliwe bez pasma szczęśliwych – dla niego – przypadków. Tak się w historii zdarza. By użyć drastycznego przykładu: każdy, kto przeczyta znakomitą książkę Richarda Pipesa Rewolucja rosyjska, dowie się, jak niebywałe szczęście mieli – niestety – bolszewicy. Co do Jarosława Kaczyńskiego, to gdyby Jerzy Buzek nie zaproponował w 2000 roku Lechowi Kaczyńskiemu stanowiska ministra sprawiedliwości, to nie byłoby PiS-u jako jakiejkolwiek znaczącej partii.
Ot, znowu rola przypadku w historii. Zostałby tylko obrazek z demonstracji w 1992 r., podczas której palono kukłę Wałęsy, po tym jak Lech Wałęsa pozbył się Kaczyńskich z prezydenckiego urzędu. Ta demonstracja była dla mnie obrzydliwa, wstrząsająca. O późniejszych szczęśliwych dla Jarosława Kaczyńskiego zdarzeniach czy okolicznościach już pisałem.
Nie mamy więc w przypadku Jarosława Kaczyńskiego do czynienia z geniuszem politycznym. To, co go wyróżnia, to brak zahamowań w mowie nienawiści i insynuacji, co mu zresztą szkodzi. Gdy milczy, zyskuje. To był też jeden z czynników sukcesu PiS – podstawienie za Jarosława Kaczyńskiego Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, czyli „młodych Kaczyńskich”. Ilu ludzi dało się na to nabrać! Obawiam się również, że Jarosław Kaczyński nie ma też wielkich zahamowań w działaniach. O tym świadczy atak na państwo prawa, jaki PiS przeprowadził przez pierwsze 100 dni swoich rządów. Będzie o tym mowa za chwilę. A brak zahamowań nie jest dla mnie powodem do podziwu. Pod tym względem historia zna większych wyczynowców niż Jarosław Kaczyński.
Jest natomiast powodem do zdecydowanego, dobrze zorganizowanego i narastającego obywatelskiego działania. Dlatego popieram KOD i mam nadzieję, że będzie rósł w siłę jako pozapartyjny ruch skupiony na obronie państwa prawa. Bo jeśli ktoś nie ma wewnętrznych hamulców, to zatrzymają go tylko zewnętrzne przeciwdziałania, jakie są możliwe dzięki wolnościom obywatelskim (mediów, słowa, zrzeszania się, demonstrowania itp.).
Od ponad 40 lat zajmuję się porównawczą analizą rozmaitych ustrojów polityczno-gospodarczych. Było dla mnie wielkim wyróżnieniem, że mogłem działać na rzecz radykalnej poprawy ustrojowych warunków życia i pracy w Polsce. Z tych badań i z praktyki wiele się dowiedziałem, co pomaga, a co szkodzi krajowi. Nie mam wątpliwości, że Jarosław Kaczyński należy do ustrojowych szkodników, owładniętych złą doktryną lub po prostu żądzą władzy. A ustrojowi szkodnicy mi nie imponują.
Część sukcesu PiS wzięła się z tego, że przez swoją agresywną propagandę „Polski w ruinie” zmobilizował on pokłady frustracji, które zalegają przecież w każdym społeczeństwie. Mówił i mówi ludziom: „Wasze problemy wynikają ze złych sił III Rzeczypospolitej: establishmentu, spisku w Magdalence itp.”. Dla celów partyjnych lub z ideologicznego otumanienia usiłuje zakłamać najlepszy okres naszej historii w ciągu ostatnich 300 lat. Przez brutalne ataki Jarosława Kaczyńskiego i jego świty np. na Władysława Bartoszewskiego – polskiego Nelsona Mandelę – nastąpiła legitymizacja chamstwa. Mali ludzie mogą się wywyższać i poprawiać sobie samopoczucie, plując do góry – na wielkich. Widzimy to ostatnio w przypadku ataków na Lecha Wałęsę po ujawnieniu kwitów Kiszczaka.
Jadwiga Staniszkis trafnie określa te działania PiS, mówiąc: „PiS ośmielił lumpiarstwo”. Nawiasem mówiąc, dobrze, że przejrzała na oczy. PiS nie tylko zmobilizował dla swoich partyjnych celów ludzi sfrustrowanych, ale też odwołał się do rozmaitych grup protestu: frankowiczów, przeciwników gimnazjów, przeciwników sześciolatków w szkole, zwolenników wcześniejszego przechodzenia na emeryturę itp.
Popierał je i obiecywał spełnienie ich żądań, nie przeprowadzając żadnej merytorycznej analizy skutków dla Polski. A w im większym zakresie PiS będzie spełniać te żądania, tym gorzej dla naszego kraju. Do tego jeszcze wrócimy. Za triumfujący populizm zawsze ostatecznie płaci społeczeństwo. W Ameryce Łacińskiej roi się od takich przykładów. Popatrzmy na Wenezuelę, Argentynę czy Brazylię. A w Europie popatrzmy na Grecję.
Jarosław Kaczyński ma – jak na razie – niekwestionowane poparcie w aparacie PiS lub – mówiąc językiem dawnego systemu – w jego aktywie. Myślę, że składa się on z trzech grup, które mogą się na siebie w części nakładać: pierwsi to wierni wyznawcy – należy do nich tzw. zakon, wąska grupa, która jest z Kaczyńskim od samego początku, np. Krzysztof Czabański czy Adam Glapiński. Mają wspólne cele: władza w państwie i pewne wspólne poglądy, jak do władzy dochodzić, po co ją sprawować i jak ją utrzymać. Do tej pierwszej grupy należą też Mariusz Kamiński, Zbigniew Ziobro, Antoni Macierewicz, choć nie należeli do zakonu i mają własne grupy poparcia, np. o. Rydzyka w przypadku Macierewicza.
Do pierwszej grupy należą też młodzi wyznawcy – wierzące marionetki. Zachowanie Andrzeja Dudy pokazuje, że mieści się w tej kategorii. Do końca życia nie zapomnę, z jaką mściwą radością zareagował na wiadomość o kwitach z szafy Kiszczaka, mówiąc z błyskiem w oku: „Oto III Rzeczpospolita!”. W tej grupie umieściłbym też Beatę Szydło. Nawiasem mówiąc, z zachowania przypomina ona posłankę Samoobrony Renatę Beger. Ten sam niesamowity tupet w głoszeniu oczywistych nieprawd w dowolnym miejscu. W przypadku Beaty Szydło – włącznie z Parlamentem Europejskim.
Fot. Czerwone i czarne