Zakończony właśnie I Kongres Stowarzyszenia NowoczesnaPL pokazał wszystkie słabości, ale także silne strony tej inicjatywy. Nie odpowiedział jednak na pytanie o jej szanse wyborcze.
Silnymi stronami przedsięwzięcia Ryszarda Petru są pieniądze i media. I jednego i drugiego będzie miał pod dostatkiem. Nie wygląda na to, by ktoś chciał mu „odciąć prąd” – medialny i finansowy. A to dla powstających partii i ruchów społecznych rzecz podstawowa. Petru pieniądze ma lub zna tych, którzy je mają, a na sympatię większość mediów będzie mógł liczyć do samego końca.
Skąd się ta sympatia bierze? Z oczywistego faktu, że NowoczesnaPL jest pomyślana jako zapora przed powrotem PiS do władzy. I choć w naturalny sposób będzie pasożytować na wyborcach PO, to jednak jej celem nie jest odsunięcie PO od władzy, ale raczej znalezienie jej wiarygodnego koalicjanta. W całym projekcie chodzi o to, by rozczarowany liberalny elektorat Platformy nie przeszedł do Pawła Kukiza, a już broń Boże do PiS. „Partia Petru” ma więc być w zamyśle tratwą ratunkową dla uciekających z PO wyborców. Tratwą, która zbierze z morza tych, którzy w innym przypadku zaokrętowaliby się na statki Kaczyńskiego i Kukiza. Ale tratwa Petru jest przywiązana do statku o nazwie „Platforma Obywatelska”, o czym świadczą biografie założycieli, program oraz dotychczasowe działania jej liderów.
To zresztą jest największą słabością tej inicjatywy – ma ona tyle świeżości, co 20-letni ementaler. Zza głów młodych i aktywnych uczestników dzisiejszego kongresu, wychyla się cała plejada polityków i partyjnych macherów, których znamy od ćwierćwiecza. Mowa tu o Leszku Balcerowiczu, Władysławie Frasyniuku, Andrzeju Olechowskim, ale także o innych, mniej eksponowanych postaciach. O ile w przypadku Kukiza „operacja świeżynka” ma pozory autentyczności, o tyle w odniesieniu do Petru trzeba być bardzo naiwnym, by uwierzyć, że oto powstaje nowy ruch „niezaangażowanych oburzonych”. Ale warto zaznaczyć, że 30 milionów polskich wyborców to nie wytrawni analitycy polityczni i namiętni czytelnicy gazet, ale LIV-sy ( Low Information Voters) i osoby właśnie politycznie naiwne.
Petru adresuje swój przekaz do klasy średniej, do zwolenników liberalnych rozwiązań w gospodarce, do rozczarowanych etatyzmem swej partii byłych wyborców PO. To partia liberalizmu bezprzymiotnikowego – zarówno w ekonomii, jak i w aksjologii (być może nie za bardzo zaszkodzi wyborczo Platformie, ale na pewno dobije KORWIN-a). Zaprezentowany program nie jest zły dla Polski, a może nawet proponuje najlepsze z możliwych rozwiązań ekonomicznych dla naszego kraju. Ale to nie ma znaczenia – znaczenie ma to, czy uda mu się wzbudzić emocje społeczne i skłonić kilkaset tysięcy ludzi, by zagłosowali jesienią na ten program.
A to wydaje się co najmniej trudne: Petru ma wszystko, co trzeba mieć, by ruszyć w podróż do władzy – pieniądze, sympatię mediów, dobry plan, niezły timing (bo Kukiz i Duda dehermetyzują system). Ale nie ma w nim emocji i charyzmy. Nie ma w nim jakiejś prawdy czy gniewu, które dały Kukizowi trzy miliony głosów, a Dudzie prezydenturę. Jeśli jego atutami mają być zgorzkniali, przegrani i zadufani w sobie politycy minionej epoki, to trudno wieszczyć mu sukces. Podobnie zresztą jak nie zapewni mu sukcesu kilka tysięcy entuzjastów, zgromadzonych dziś na kongresie. Ale może jednak znajdzie sposoby, by dotrzeć do serc i umysłów Polaków. Wszak cuda polityczne zaczęły się w Polsce wydarzać, bo kto z nas mógł jeszcze trzy miesiące temu myśleć poważnie o tym, że to nie Bronisław Komorowski będzie głową państwa do 2020 roku? Ale tu o cud będzie bardzo trudno.
fot. 300POLITYKA