Za dwa dni Polacy będą mogli oddać swój głos w wyborach prezydenckich. Zabraknie mnie wśród nich. Dlaczego? Również dlatego, że żaden z kandydatów nie jest Orbanem. I żaden też nie jest Meciarem.

Za Komorowskim i Dudą stoją pewne racje – ten pierwszy jest gwarantem kontynuacji obecnego stanu rzeczy i jeśli ktoś chwali sobie ów stan, to na pewno w obecnej głowie państwa może upatrywać tego, kto będzie czuwał nad tym, by trwał on w najlepsze. Potrafię to zrozumieć.

Podobnie jak potrafię zrozumieć tych, którzy w niedzielę zagłosują na Dudę – on z kolei jest nadzieją tych, którzy chcą zmiany i nienajlepiej oceniają obecną sytuację społeczną i gospodarczą kraju. Kandydat PiS daje pewną nadzieję na to, że układ się zmieni i że będzie inaczej. Jak inaczej? Tego za bardzo nie wiadomo, ale na pewno jako prezydent Duda rozhermetyzowałby istniejący układ polityczny i biznesowy.

Ale obaj, i Komorowski i Duda, są tak naprawdę przewidywalni i racjonalni. Ich działania mogą przyczynić się do tego, że będzie trochę lepiej, albo trochę gorzej. Ale na pewno obecność któregoś z nich w Belwederze nie wepchnie nas w geopolityczną otchłań i, z drugiej strony, nie uczyni naszego kraju liderem europejskim. Obaj są w istocie mainstreamowi i całkowicie bezpieczni.

Żaden z nich nie jest Orbanem, który swoją wolą i umiejętnościami potrafił zażegnać kryzys gospodarczy na Węgrzech, stoczyć zwycięską walkę z wielkimi korporacjami, unijnymi biurokratami i międzynarodowymi spekulantami. Wydźwignął swój kraj z dna, na którym leżał on po rządach socjalistów i dokonał cudu gospodarczego i politycznego.

Komorowski i Duda nie są jednak także Meciarem, który przez osiem lat swych rządów uczynił ze Słowacji pariasa naszej części kontynentu, zahamował jej integrację z UE i NATO, prawie wepchnął ją w szeroko rozstawione ramiona Rosji. Porywał dzieci przeciwników politycznych, łamał prawa człowieka, zwalczał brutalnie opozycję.

Wbrew histerii zwolenników/przeciwników Dudy i Komorowskiego żaden z nich nie jest ani Orbanem, ani Meciarem. Są przeciętnymi, przewidywalnymi i racjonalnymi kandydatami. Dlatego właśnie wzmożenie moralne po obu stronach sporu politycznego, ta gorączka pojawiająca się przed każdymi wyborami, że tu chodzi o wszystko i że to najważniejsza elekcja od 1989 roku, nie udzieliła się prawie połowie narodu. I nie udzieli. W niedzielę od 40 do 50% wyborców pozostanie w domach. Będę wśród nich. Wśród tych, którzy uznają, że na wybory trzeba iść wtedy, gdy jest szansa na coś wielkiego, lub że grozi nam poważne niebezpieczeństwo. Że możemy dokonać czegoś ważnego i dobrego dla swego kraju, lub – z drugiej strony – gdy aktem głosowania możemy ustrzec naszą ojczyznę przed jakimś zagrożeniem. 24 maja nie ma szansy na to pierwsze, ale nie ma także niebezpieczeństwa tego drugiego.

Wy zaś, którzy jednak zdecydujecie się na udział w tej elekcji, idźcie i głosujcie. Bo za obu kandydatami stoją pewne racje. Ale pamiętajcie, że nie wybieracie między Orbanem, a Meciarem. Na szczęście.