Oburzający się na to, że Andrzej Duda od dwóch dni prowadzi negatywną kampanię wobec Bronisława Komorowskiego, nie mają racji. Zwłaszcza, gdy twierdzą, że Polacy nie lubią takich kampanii i że to może obrócić się przeciwko kandydatowi PiS. Ale zachwycający się tą nową formą w wykonaniu Dudy także nie mają racji, bowiem zastosowanie jej w pierwszej turze może, co prawda, obniżyć notowania urzędującego prezydenta, ale bez żadnej gwarancji, że skorzysta na tym akurat reprezentant PiS-u. Może się okazać, że część wyborców naprawdę pod wpływem tej perswazji opuści obóz PBK, ale zasili obozy Magdaleny Ogórek, Pawła Kukiza czy Janusza Kowin-Mikkego. Oznaczałoby to, że Andrzej Duda, za swoje pieniądze napędzi wyborców swoim konkurentom.
Kampanie negatywne są częścią polityki. Kto ich nie stosuje, przegrywa. Nie ma więc dylematu, czy ich używać, ale jak i kiedy. Skutecznymi kampaniami negatywnymi są dobre, a nie skutecznymi niedobre. Tu nie ma żadnej filozofii i trzeba po prostu stosować to narzędzie z umiarem i właściwie. Dlatego wstrząśniętych tych, że Duda mógł posunąć się do takiej niegodziwości, że użył kampanii wymierzonej w swego przeciwnika, należy uspokoić – to normalne i wskazane. Kłopotem jednak jest to, że zamiast zastosować negatywną kampanię w drugiej turze, sztab Dudy zdecydował się na jej odpalenie już w pierwszej. A to może oznaczać, że nawet jeśli okaże się ona skuteczna i naprawdę odbierze kilka procent Komorowskiemu, to wielce możliwe jest, że owe procenty nie przejdą na Dudę, ale na innych kandydatów.
Już raz mieliśmy w Polsce do czynienia z takim zjawiskiem. W 2000 roku sztab Mariana Krzaklewskiego uderzył w Aleksandra Kwaśniewskiego „taśmami kaliskimi’. Efekt był prawie taki, jak oczekiwano. „Prawie”, bo Kwaśniewskiemu spadło wówczas poparcie prawie o 10%, ale – i tu jest problem – wyborcy zniesmaczeni tym, co zobaczyli na taśmach, jednak przerzucili swoje poparcie nie na Krzaklewskiego, ale na…Andrzeja Olechowskiego! Powodując zresztą ostatecznie, że to właśnie on, a nie szef AWS, zajął drugie miejsce.
Dlatego należy uznać zastosowanie kampanii negatywnej w I turze za błąd. Za własne pieniądze Duda może pomóc innym kandydatom, ale niekoniecznie sobie. Nikt bowiem dziś nie jest w stanie przewidzieć na ile skuteczne będzie to uderzenie w Komorowskiego i, co jeszcze ważniejsze, kogo poprą ci wyborcy, którzy w wyniku tego zabiegu PR-owskiego zniechęciliby się do urzędującego prezydenta. Może się bowiem okazać, że – owszem – odpłyną oni od Komorowskiego, ale dopłyną do Ogórek, Kukiza, Jarubasa czy jeszcze kogoś innego ( a nie do Dudy).
Jak więc tłumaczyć to posunięcie sztabu kandydata PiS? Można to zrobić na dwa sposoby: albo uznać to za totalną klapę i falstart, albo – co bardziej prawdopodobne – za reakcję na groźbę zwycięstwa Komorowskiego już w pierwszej turze. Przy tej drugiej interpretacji negatywna kampania miałby sens – bowiem najważniejszym celem byłoby uniemożliwienie obecnemu prezydentowi reelekcji już w pierwszej turze. Drugorzędną sprawą byłoby bowiem, na kogo przejdą głosy tych, którzy zniechęciliby się na obecnym etapie do Komorowskiego. Ważne byłoby jedynie, żeby wybory nie zakończyły się już 10 maja (zwłaszcza, że Duda, w przeciwieństwie do Krzaklewskiego sprzed 15 laty, wejście do drugiej tury ma pewne). I chyba właśnie strachem sztabu Dudy przed rozstrzygnięciem sprawy już w I turze należy tłumaczyć zastosowanie przez niego kampanii negatywnej na tym etapie. Inaczej byłoby to posunięcie zupełnie absurdalne.
fot. PiS