Powszechnie sądzi się, że historię piszą zwycięzcy. Jest jednak inaczej – przynajmniej w polskiej polityce. Tu historię piszą przegrani. Po to, by pokazać swoją klęskę w odpowiednim dla siebie świetle.
W ostatnim numerze tygodnika „DoRzeczy” rzecznik prasowy PiS, Marcin Mastalarek, mówi tak: „Gdyby inaczej była prowadzona kampania w 2010 r., Jarosław Kaczyński zostałby prezydentem Rzeczypospolitej. Kampania była prowadzona źle, podejmowano nietrafione, dziwaczne pomysły. (…) To była katastrofa. A wie pan, kto je stworzył? Ten mityczny zespół „wybitnych” speców od kampanii: Michał Kamiński, pani Kluzik-Rostkowska i pan Migalski.”
W opinii Mastalarka wybory, w oczywisty sposób, miał wygrać Kaczyński, ale przeszkodził mu w tym zły sztab, złożony w polityków, którzy potem przeszli do PO (Kamiński i Kluzik) lub odeszli z polityki (jak ja). Dziwne, że rzecznik PiS nie wymienia innych członków owego sztabu, który pogrzebał wygraną prezesa – Adama Bielana, Joachima Brudzińskiego, Mariusza Błaszczaka. Dlaczego? To oczywiste – o tamtą przegraną należy oskarżyć tych, których już obecnie w PiS nie ma i dać narzucającą się odpowiedź na pytanie, dlaczego nieomylny lider obozu patriotycznego przegrał wybory.
Do dzisiaj kampania Kaczyńskiego z 2010 roku uważana była powszechnie za jedną z najbardziej udanych. Co prawda, nie zakończyła się wygraną, ale tylko dlatego, że kandydat startował z tak niskiego poziomu zaufania i poparcia, że nie sposób było w ciągu trzech zaledwie miesięcy przekonać do niego większości Polaków. Ale i tak efekt, który wówczas osiągnięto (36% w I turze i 48% w II turze) był ogromnym sukcesem, dzisiaj nieosiągalnym dla Andrzeja Dudy i jego sztabu, i stanowił dobry punkt wyjścia dla sukcesów obozu PiS. Że zostało to zmarnowane, nie jest jednak winą ówczesnego sztabu, który zrobił naprawdę dobrą robotę, ale samego kandydata, który zaraz po wyborach prezydenckich zmienił taktykę, zaczął opowiadać, że za nic nie odpowiada, bo był na lekach i wyrzucił swoich sztabowców z partii.
Po co więc Mastalerek opowiada takie bzdury? Czy jest głupcem? Nie – nie jest głupcem, ale oferuje produkt dla głupców, którzy chętnie kupią taką narrację: że grupa zdrajców zaprzepaściła oczywiste zwycięstwo lidera PiS, który zawsze wygrywał i wygrywać będzie. Czy taka hucpa może się opłacić? Oczywiście! Bo wielokrotnie się opłacała. Tak się bowiem układa, że w polskiej polityce to nie zwycięzcy piszą historię, ale przegrani.
To nie Lech Wałęsa rozpętał wojnę na górze, ale – przegrany potem – obóz Tadeusza Mazowieckiego. Wałęsa jedynie użył tego sformułowania (w innym zresztą nieco znaczeniu). Ale do dziś to właśnie on uchodzi za tego, który doprowadził do wojny w obozie Solidarności. Podobnie rząd Jana Olszewskiego nie dlatego się skończył, że chciał przeprowadzić odważną lustrację, ale odwrotnie – zaczął ją szybko przeprowadzać, bo spodziewał się swego upadku. Dopiero potem dopisał sobie, identycznie jak wcześniej Mazowiecki, piękną, choć nie do końca prawdziwą, legendę.
AWS nie skończyła w niesławie dlatego, że przeprowadzała – wraz z UW – niezbędne i potrzebne reformy, ale dlatego, że – wraz z UW – zawłaszczała państwo, tolerowała korupcję i promowała kolesiostwo. Bohaterską narrację poległych na barykadzie reform patriotów dopisali sobie AWS-owcy dopiero post factum. Nie inaczej sprawa się miała z SLD, który „wprowadził nas do Unii”. Ładny byłby to obrazek – Leszek Miller płonący na stosie unijnej integracji – gdyby był prawdziwy. Niestety nie jest – SLD tak nas wprowadził do UE, jak AWS, PSL czy UW, a jego spektakularny upadek w 2005 roku, z którego nie może się podnieść do dziś, nie był efektem dzielnego stania na straży europejskiej integracji, ale afery Rywina, afery Starachowickiej i udoskonalania metod AWS w zawłaszczaniu instytucji państwowych w interesie partyjnym.
Historia Polski ostatniego ćwierćwiecza pokazuje dobitnie, że to nie zwycięzcy piszą historię, ale że czynią to przegrani. Po to, by usprawiedliwić swoje klęski, uzasadnić swoje trwanie oraz zmobilizować potencjalnych wyborców do nieporzucania ich. I tak należy rozumieć rzewną historyjkę Mastalerka o tym, że Kaczyński przegrał wygrane dla siebie wybory w 2010 roku tytko dlatego, że zły sztab popełniał katastrofalne błędy. Na miejscu rzecznika PiS już teraz przygotowywałbym się na odpowiedzi na pytania, dlaczego pięć lat później, w 2015 roku, tak świetny kandydat, jak Andrzej Duda, nie tylko nie wygrał wyborów z takim słabym i wujowatym przeciwnikiem, jak Bronisław Komorowski, ale nawet nie dostał więcej głosów w I i II turze, niż zdradzany w 2010 roku przez swój sztab, Jarosław Kaczyński. I czy nie była to aby wina zdradzieckiego sztabu PiS w 2015 roku. Oraz jego rzecznika.
fot. jaroslawkaczynski.info