Konwencje wyborcze, które mamy za sobą pokazały, że kampania prezydencka nie musi być ani mdła, ani tak przewidywalna, jakby chcieli klakierzy władzy próbujący Polakom zohydzić wybory poprzez wyśmiewanie wszystkich kandydatów poza urzędującym prezydentem. Naturalnie, przewaga sondażowa, z jaką Prezydent Bronisław Komorowski wchodzi w kampanię, uzasadnia spekulacje o jego przypuszczalnej wygranej, ale są to ciągle tylko spekulacje. Nie wiemy, co się wydarzy w kampanii. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy nie zjawi się nagle jakiś „czarny łabędź”, który nada jej niespodziewany kierunek, jak to było np. w 2005 r., kiedy mocny w sondażach Włodzimierz Cimoszewicz nieoczekiwanie wycofał się z wyścigu prezydenckiego. Kampania 2010 r. również wyglądałaby inaczej, gdyby nie tragiczna śmierć urzędującego Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W Polsce względnie łatwy do przewidzenia był jedynie wynik kampanii w 2000 r., ale i ona mogłaby potoczyć innymi torami, gdyby nie brak debat oraz wsparcie udzielone Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przez TVP, która zapewniła kandydatowi SLD gigantyczną przewagę w czasie telewizyjnym.

Kampania wyborcza to konkurencja, a konkurencja to nie stan, lecz dynamiczny proces, w trakcie którego odnawiają się preferencje wyborcze. Obecnie jesteśmy na etapie „przekształcania kampanii w telewizję”, czyli tworzenia się medialnych wizerunków kandydatów. Już pierwsza konwencja Andrzeja Dudy pokazała jak zmienne mogą być nastroje w kampanii. Oto skazywany na pożarcie „zastępczy” kandydat PiS po pełnej rozmachu konwencji został intronizowany w mediach na poważnego przeciwnika Prezydenta Komorowskiego. Konwencja Magdaleny Ogórek, niezależnie od wywoływanego dysonansu poznawczego oraz humorystycznych akcentów, na pewno nie była jej osobistą porażką.

10644379_801614266577573_9076329934739523813_o

Coraz śmielej poczyna sobie kandydat PSL Adam Jarubas, do którego chyba dotarło, że kampania na pół gwizdka i pod dyktando oportunistycznych interesów partyjnych to zły pomysł na budowanie własnej pozycji. W kolejce czekają następni całkiem barwni kandydaci. Mamy więc na początku kampanii niewielkie, ale odczuwalne trzęsienie ziemi, ponieważ Prezydent Komorowski wyjątkowo niezbornie rozpoczął kampanię. Najpierw w gronie władz PO odciął się od bazy partyjnej, pozując na „kandydata obywatelskiego”, a następnie urządził „hołd śląski” z popierającymi go prezydentami miast, w trakcie którego zaprezentował się jako kandydat możnych miejskiego świata. W wieczornych newsach telewizyjnych nie zobaczyliśmy żadnego odniesienia się Bronisława Komorowskiego do protestów górniczych. Z jednej strony, mieliśmy ważne poparcie prezydentów miast, z drugiej wrażenie oddalenia tej prezydentury od spraw zwykłych ludzi oraz wyraźne pęknięcie w strategii wizerunkowej. PO tym „evencie” można złośliwie powiedzieć, że Prezydent Komorowski jest tak samo obywatelski, jak Magdalena Ogórek spoza układów. Nic więc dziwnego, że zaczynają mnożyć się wątpliwości, czy wzorem wielu z popierających go prezydentów miast Prezydent Komorowski nie doświadczy czyśćca drugiej tury.

W relatywnie krótkiej historii bezpośrednich wyborów prezydenta w III RP mieliśmy dwa przypadki ubiegania się urzędującego prezydenta o reelekcję. W 1995 r. Lech Wałęsa zdołał wprawdzie wygrać pierwszą turę, ale poległ w drugiej. Aleksander Kwaśniewski jest jedynym jak dotąd prezydentem, który zapewnił sobie reelekcję w pierwszej turze. Można więc powiedzieć, że jak na razie skuteczność reelekcji w pierwszej turze wynosi 50%. Na niespełna trzy miesiące przed wyborami Bronisław Komorowski uzyskuje w niepewnych jeszcze sondażach (brak ostatecznej listy kandydatów) około 55% poparcia. Sondażowe notowania ma więc gorsze niż Aleksander Kwaśniewski, który w 2000 r. cieszył się ponad 60-procentowym poparciem praktycznie przez cały okres kampanii. Kwaśniewski zszedł poniżej tego poziomu dopiero na ostatniej prostej kampanii, kiedy sztab kandydata AWS wyemitował negatywny spot w telewizji, który przez część wyborców zostało odebrany jako bluźnierstwo wymierzone w Jana Pawła II. Ostatecznie Kwaśniewski zdobył w pierwszej turze 53,9% głosów. Przypomnę, że odbyło się to w warunkach rozpiętego nad Kwaśniewskim parasola ochronnego mediów (głównie TVP), niewielkiego znaczenia internetu oraz pod nieobecność serwisów społecznościowych. W dodatku naprzeciwko siebie kandydat SLD miał niepopularnego Mariana Krzaklewskiego, wspieranego przez skonfliktowaną i erodującą AWS oraz (nomen omen) „kandydata obywatelskiego” Andrzeja Olechowskiego, za którym nie stała żadna machina partyjna. Oczywiście, że to były większe nazwiska niż Duda, Ogórek, czy Jarubas. Niemniej współczesne środki komunikacji plus sprawna machina wyborcza są w stanie w krótkim czasie nie tylko zrekompensować braki w rozpoznawalności, ale także wykreować całkiem atrakcyjny wizerunek kandydatów. Andrzej Duda jest tego najlepszym przykładem.

10560424_1051694634847443_6334749337108641789_o

Prezydent Komorowski ma mocne atuty, aby przeciwstawić się ofensywie „young power”. Należą do nich silne i względnie stabilne zaplecze partyjne (PO wyprzedza PiS w sondażach), duże pieniądze na kampanię, doświadczenie, potencjał zaufania oraz majestat urzędu prezydenckiego, który może wykorzystywać w kampanii. Podobnie jak w przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego istotnym czynnikiem zakłócającym przebieg kampanii może być wojna na Ukrainie, która – w przypadku eskalacji – w sposób naturalny będzie kierować wyborców pod skrzydła urzędującego prezydenta. W tym punkcie ma on ogromną przewagę nad swoimi konkurentami, którzy na swoich konwencjach w ogóle nie odnieśli się do kwestii bezpieczeństwa (Andrzej Duda), bądź zrobili to w sposób groteskowy, obnażający brak przygotowania w tej sprawie (Magdalena Ogórek).

Konwencje pretendentów pokazały jednak, że rozumieją oni, iż bez frontalnego ataku na urzędującego prezydenta mogą zapomnieć o dobrym wyniku i drugiej turze. W tej kampanii nie ma miejsca na model kampanii, który obserwowaliśmy w 2010 r. Jedynym epigonem tamtej kampanii pozostaje Adam Jarubas, który mówi o końcu „wojny polsko-polskiej”. Jeśli się nie zreflektuje w porę, skończy jak Waldemar Pawlak (2%), a stać go na bycie przynajmniej Jarosławem Kalinowskim (6%). Pięć lat temu Bronisław Komorowski nie musiał sprawdzać się w bezwzględnej walce kampanijnej, albowiem sztab Jarosława Kaczyńskiego nie prowadził przeciwko niemu negatywnej kampanii z prawdziwego zdarzenia, koncentrując się na promocji nowego oblicza lidera PiS. Paradoksalnie, Andrzej Duda jest dziś w lepszej sytuacji, albowiem nie ma nic do stracenia i może sobie pozwolić w tej kampanii na wiele więcej, wykorzystując nie tylko telewizję, ale także internet, który jak żaden środek komunikacji może obnażyć słabości urzędującego prezydenta.

Pytanie, czy poza krytyką urzędującego prezydenta sztab kandydata PiS będzie w stanie narzucić pozytywną agendę wyborczą, skorelowaną z dobrym wyczuciem nastrojów społecznych. Konwencja Andrzeja Dudy w warstwie emocjonalnej i widowiskowej była niezwykle udana, tchnęła nowego ducha w działaczy partii. W warstwie racjonalnej nie zapowiedziała jednak żadnego przełomu, który pozwoliłby dawać nadzieję na pozyskanie wyborców spoza podzbioru wyborców PiS. Spot wyborczy bazujący na przekazie z konwencji niesie jej energię, lecz nie opowiada niezbędnej „historii założycielskiej” słabo rozpoznawalnego kandydata, co przecież Andrzej Duda udanie zrobił w swoim wstąpieniu. Tych którzy uważają, że jestem przesadnie krytyczny, odsyłam do spotu Billa Clintona „Hope”, w którym pokazano jak nieznany szerzej kandydat przeistacza się w poważnego pretendenta do urzędu prezydenckiego.

Głównym wyzwaniem tej kampanii pozostaje jednak kwestia pokazania przywództwa, bo przecież o to chodzi w wyborach prezydenckich. Bronisław Komorowski nie jawi się jako silny, wizjonerski przywódca, lecz raczej jako godny zaufania najwyższy urzędnik państwowy. Polakom zajętym swoimi własnymi sprawami i szukającym stabilizacji do tej pory to w zupełności wystarczało. Jeśli nowej fali kandydatów uda się w kampanii rozbudzić w wyborcach większe ambicje, jeśli w wiarygodny sposób zaprezentują nowy styl myślenia i działania, w którym wyborcy dostrzegą szansę na bardziej inspirujący typ prezydentury, wówczas przewaga sondażowa Bronisława Komorowskiego okaże się niewystarczająca do zapewnienia mu reelekcji w pierwszej turze. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego „jeśli”? Na razie takie, jak wylosowanie orła w rzucie monetą.

Fot. PiS/PSL/Prezydent.pl na FB