Pence zapewnia o wsparciu USA dla NATO. Ale sprawa Flynna wywołała pytania o rzeczywistym znaczeniu wiceprezydenta

Polską debatę polityczną w sprawach międzynarodowych zdominował w sobotę przekaz wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, który zapewnił, że USA „twardo” wspierają NATO i europejskich sojuszników USA. To zapewnienie jest na polskim gruncie wykorzystywane jako argument, że administracja Trumpa nie będzie realizować w żadnym stopniu jakiegokolwiek zwrotu ku Rosji. To łączone jest też z przekazem dotyczącym Krymu, który pojawił się w tym tygodniu.

Ale w samych Stanach Zjednoczonych trwa dyskusja o tym, na ile Pence rzeczywiście uczestniczy w podejmowaniu kluczowych decyzji w Białym Domu. To ze względu na rolę, którą odegrał w sprawie dymisji Michaela Flynna, która wstrząsnęła nową administracją. Dan Balz, jeden z najbardziej wpływowych komentatorów i dziennikarzy Washington Post przypomina, że Pence z mediów dowiedział się o tym, że Flynn okłamał go w sprawie kontaktów z Rosją. Wiceprezydent był poza całym procesem, w którym Trump i jego doradcy o tym się dowiedzieli. To każe zadać pytanie o rzeczywistą pozycję wiceprezydenta. Balz informuje, że Trump i Pence mają dobre relacje, chociaż nie znali się przed kampanią.

Administracja Trumpa pokazała już dziesiątki razy, że trudno mówić o spójności – nie tylko przekazu – w jej działaniach. Deklaracja Pence’a to niewątpliwie dobra wiadomość dla Polski i całego NATO. Ale wewnętrzny chaos i istnienie wielu zwalczających się centrów decyzyjnych/ośrodków władzy w samej administracji – co było szczególnie widoczne przy sprawie Flynna – sprawiają, że jedno przemówienie nie może wystarczyć, by uznać, że Trump i jego najbliżsi doradcy, jak Stepehen Bannon – całkowicie porzucił kurs na „reset” z Rosją. Być może obserwujemy jedynie rezultat chwilowej przewagi, którą uzyskali zwolennicy twardej linii. W świecie Trumpa nie ma jednak nic trwałego. Bo trudno sobie wyobrazić, by Flynn rozmawiając z Rosjanami działał całkowicie na swój własny rachunek i z własnej inicjatywy. A role wiceprezydenta w całej sprawie najlepiej pokazuje, że jego pozycja ma ograniczenia, które niemal na pewno jeszcze wielokrotnie ujawnią się w przyszłości. I to być może w chwilach, w których najmniej tego się po jego słowach w Monachium spodziewamy.