Po zaprzysiężeniu, Trump w pesymistycznym, mrocznym przemówieniu zapowiada nową erę Ameryki

Ogromna mobilizacja sił bezpieczeństwa, mniejsza niż się spodziewano frekwencja na inauguracji, nieliczne protesty i relatywnie spokojna jak na tak ostrą kampanię atmosfera – to najkrótsze podsumowanie tego, co wydarzyło się dziś na Kapitolu i na National Mall. Chociaż Trumpa wysłuchały setki tysięcy ludzi, to i tak było to znacznie mniej niż miliony na pierwszej inauguracji prezydenta Obamy. Trump obiecał koniec ery „pustych przemówień”, mocno skrytykował też waszyngtońskie elity i prezydenta Obamę. Ale nie było w tym nic, czego byśmy wcześniej od Trumpa nie słyszeli. Jeśli ktoś liczył, że zmieni to na unifikujący, to musiał się bardzo rozczarować. Ale Trump się nie zmieni: trudno o większy i bardziej zaskakujący sukces w historii amerykańskiej polityki. Skoro przekaz Trumpa się tak bardzo sprawdził politycznie , to dlaczego prezydent miałby go nagle zmieniać? Trudno o większe potwierdzenie skuteczności niż zdobycie prezydentury. Ale niska frekwencja już teraz jest tematem dla mediów w USA. Tak jak mroczny ton samego przemówienia.

Ostra atmosfera kampanii i bardzo ostre słowa prezydenta w pierwszym przemówieniu – o końcu „rzezi Ameryki”, biedy, wojen gangów, epidemii narkomanii i przemocy – do której doprowadzili politycy w Waszyngtonie nie przełożyły się jednak na atmosferę samej inauguracji. Gdy tylko na rozstawionych telebimach pojawiała się Clinton, towarzyszyły jej gwizdy i buczenie zwolenników Trumpa. Ale okrzyki „Lock her up” pojawiły się tylko na moment. Dopiero po inauguracji doszło do większych incydentów i starć z policją.

Ale nie na National Mall, gdzie wszystko przebiegło niezwykle spokojnie. Trump obiecał przekazać władzę ludowi i stawiać wszędzie – w sprawach wewnętrznych, w handlu międzynarodowym, w sprawach zagranicznych – Amerykę na pierwszym miejscu. Ten przekaz wywołał zdecydowanie największy aplauz wśród jego zwolenników. „No wreszcie!” – można było wielokrotnie usłyszeć w trakcie przemówienia od jego zwolenników, większość ubranych w charakterystyczne czerwone czapki z hasłem „Make America Great Again”. – to powtarzano dziś wielokrotnie na National Mall. I to niezależnie, czy ktoś przyjechał tu z Ohio, Teksasu czy Alaski. Niezależnie też od miejsca pochodzenia, antyglobalistyczny, skierowany do wewnątrz, protekcjonistyczny przekaz „będziemy kupować tylko amerykańskie rzeczy w Ameryce” został przyjęty z ogromną satysfakcją. „Wreszcie ktoś to wszystko rozumie, wreszcie wybraliśmy kogoś kto rozumie” – mówi Mark z Ohio, który do Waszyngtonu przyjechał by posłuchać „swojego prezydenta”.

Po drugiej stronie protesty były nieliczne, ale wymierzone w Trumpa transparenty dało się jednak zauważyć. Nie doszło do większych starć, a atmosfera między zwolennikami a przeciwnikami Trumpa była większości przyjazna. Protestujący przyciągali przede wszystkim uwagę dziennikarzy, a nie tych, którzy przyjechali do Waszyngtonu świętować.

Czy świętowanie jest tu zresztą najlepszym słowem? Trump obiecał nową erę, w której Ameryka będzie na pierwszym miejscu, w którym odbudowana zostaną drogi i mosty, w której skończy się przemoc w miastach, odpływ miejsc pracy, a radykalny islamski terroryzm zniknie z powierzchni ziemi. W swoim 16-minutowym przemówieniu nie padł jednak ani jeden konkret, jak zamierza to zrobić. Ani jednak deklaracja, która by wcześniej już nie padła. Jego zwolennikom to najzupełniej wystarczyło. Ale reszta pozostała na National Mall bez jasnej odpowiedzi na to samo pytanie, które padało wielokrotnie po wyborach: Co teraz?

fot. 300POLITYKA