Za mniej niż 24 godziny Donald Trump zostanie prezydentem USA i zwierzchnikiem najpotężniejszej armii świata. Ale nikt – poza jego najbliższymi doradcami, którzy nie komunikują otwarcie zamiarów nowej administracji – nie jest pewny, co będzie to oznaczać dla amerykańskiej polityki zagranicznej. Waszyngtońscy eksperci, analitycy, pracownicy think-tanków, dziennikarze i wszyscy, którzy zajmują się tu polityką – z z niektórymi z nich w ostatnich dniach rozmawiała 300POLITYKA – oczekuje na pierwsze posunięcia nowego prezydenta z nie mniejszą dozą niepewności czy niekiedy nawet zaniepokojenia niż Berlin, Londyn czy Warszawa. Już teraz jednak widać zarysy nowej polityki zagranicznej USA, chociaż o konkretnych posunięciach Trumpa po objęciu władzy wiadomo nadal bardzo niewiele.

Trump – inaczej niż jego poprzednicy – nie skorzystał w szerokim stopniu z doświadczenia ludzi z waszyngtońskich think-tanków i instytucji. Nietrudno zrozumieć dlaczego: wrogość do Trumpa (odwzajemniona) ze strony republikańskiego establishmentu stolicy – zajmującego się polityką zagraniczna – nie zmieniła się po wyborach. Mur, który wyrósł w trakcie kampanii nie został skruszony i pojawiło się na nim bardzo niewiele rys. To będzie szczególnie istotne, gdy administracja nowego prezydenta stanie przed koniecznością zatrudnienia na ważnych, ale drugo- i trzecio- planowych stanowiskach setek osób. To oni będą determinować to, jak będzie działać administracja. I jeśli ludzie Trumpa nie sięgną po bardziej rozpoznawalne dla establishmentu nazwiska, to będą zmuszeni zatrudniać kolejnych outsiderów, których kompetencja i doświadczenie mogą pozostawiać wiele do życzenia. To będzie jeden z kluczowych testów dla nowej administracji: kto trafi do niej na stanowiska poniżej członków gabinetu.

Nieprzewidywalność będzie czymś permanentnym. Donald Trump cały czas zaskakuje nowymi stwierdzeniami dotyczącymi UE, Merkel, NATO, czy w sprawach wewnętrznych np. kluczowych programów zbrojeniowych albo kierunków polityki (jak opieka zdrowotna). To się nie zmieni. Administracja Trumpa będzie najpewniej działała ad hoc w polityce zagranicznej: szybko zmieniając kierunki, sojusze, cele. To wszystko bez spójnej – poza daleko posuniętym pragmatyzmem – ideologii czy doktryny.

Transakcyjność.
Trum poszukuje najlepszego możliwego „dealu” w każdej sytuacji. To dotyczy Rosji, Bliskiego Wschodu i tak dalej. Co więcej, wydaje się że jemu samemu nie zależy na wypracowywaniu skomplikowanych uzgodnień, co w „zwykłym” świecie dyplomacji zajmuje zwykle wiele lat. Trump szuka prostych diagnoz i prostych rozwiązań. Sam zapowiedział to wobec Rosji, mówiąc że zniesienie sankcji będzie możliwe w zamian za coś konkretnego, jak np. dalszą redukcję arsenałów jądrowych. Nie będzie poszukiwania wielkich idei, tylko próby odnalezienia najlepszego dla USA możliwego wyjścia w danej sytuacji. To nie oznacza, że Trump natychmiast cofnie decyzję o dyslokacji wojsk USA w Polsce: zrobi to tylko i wyłącznie wtedy, jeśli będzie to elementem szerszego rozwiązania, korzystnego dla interesów USA.

Interesy ekonomiczne ważniejsze niż wszystko inne. Trzeci element polityki zagranicznej dopełnia dwa pozostałe. Polityka zagraniczna USA będzie zorientowana prawdopodobnie tylko i wyłącznie na realizację gospodarczych interesów Stanów: jeśli będzie to oznaczało „dobicie targu” np. z Chinami, Rosją czy Wenezuelą – nie będzie to problem dla nowej administracji, z pominięciem argumentów dotyczących praw człowieka i promocji demokracji. To może oznaczać, że programy takie jak USAID czy inne elementy realizacji soft power zostaną mocno cofnięte lub zredukowane. Trump jest przeciwnikiem TTIP i chce renegocjacji umów takich jak NAFTA, ale jednoczenie zapowiada, że gdy tylko Wielka Brytania opuści UE, to wtedy będzie chciał jak najszybciej podpisać umowę handlową z tym krajem itd.

Przesłuchania przed senackimi komisjami kluczowych ludzi Trumpa – kandydatów na sekretarzy stanu czy obrony – ujawniły brak spójności między tym, co Trump mówił w trakcie kampanii a co sądzą kluczowe postacie w jego przyszłej administracji. Ale nie ma pewności, czy to skoordynowana z Trumpem strategia „dobrego i złego policjanta”, czy też efekt tego, że wiele nominacji miało mniej lub bardziej przypadkowy charakter, a co za tym idzie – takiej koordynacji zabrakło. Niektórzy w Waszyngtonie mają nadzieję, że brak wiedzy Trumpa w wielu aspektach polityki zagranicznej i obronnej sprawi, że członkowie jego gabinetu zyskają dużo większą władzę, niż do tej pory. A tweety Trumpa czy jego wypowiedzi pozostaną tylko.. tweetami. Nikt jednak do końca nie wie, co rzeczywiście jest kampanijną zapowiedzią Trumpa, a co stanie się rzeczywistością po tym, gdy 45. prezydent USA obejmie swój urząd.

Fot. 300POLITYKA