„To nie jest program socjalny, to program prodemograficzny” – mówiła 24 października 2017 roku premier Beata Szydło. I była to zasadnicza teza Prawa i Sprawiedliwości w odniesieniu do tego sztandarowego i niezwykle kosztownego dla budżetu państwa programu. Według deklaracji PiS, polskie rodziny miały się zdecydować na posiadanie większej liczby dzieci wtedy, kiedy otrzymają wsparcie finansowe od państwa. Mechanizm miał być taki: rodzice wiedząc, że państwo będzie ich dofinansowało kwotą 500 złotych miesięcznie zdecydują się na posiadanie drugiego dziecka i wówczas kryzys związany ze zmianami demograficznymi w Polsce zostanie zażegnany.

Mamy już drugą połowę 2018 roku, można więc pokusić się o pierwsze podsumowania i powiedzieć: sprawdzam.

Otóż według danych Głównego Urzędu Statystycznego w pierwszej połowie 2018 mieliśmy w Polsce 194 tysiące tzw. urodzeń żywych. Termin brzmi strasznie, ale tak to się w statystyce nazywa. 194 tysiące czyli… o 6 tysięcy mniej niż w pierwszej połowie 2017 roku. Nie więcej, tylko mniej.

To są twarde fakty. Nie opinie, nie propaganda „totalnej opozycji,” nie slogany „ulicy i zagranicy,” tylko dane statystyczne, w dodatku pochodzące z ośrodka podlegającego rządowi.

Nie ma więc obiecywanego wzrostu liczby urodzeń. Jest wręcz odwrotnie: zamiast wzrostu jest spadek. Tego już pani premier Szydło nie ogłasza. Nie wiadomo czy bardziej oburzające jest to, że program, który kosztował Polskę ponad 50 miliardów złotych przyniósł skutek odwrotny niż zamierzony, czy też to, że pomimo tych danych przedstawiciele partii rządzącej wciąż, z właściwą sobie butą, opowiadają o rzekomym „sukcesie programu 500+.” A za nimi powtarzają to niefrasobliwie, bez sprawdzania danych liczbowych, dziennikarze i publicyści.

Przed wprowadzeniem programu 500+ PiS nie sporządził żadnych analiz, z których by wynikało, że wypływ pieniądza z kasy państwa może się przełożyć na wzrost dzietności. Ani partia, ani Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nigdy nie pokazało badań, z których by wynikało, że taka korelacja istnieje, a jeżeli istnieje, to w jakim stopniu. Nie pokazało, bo nigdy ich nie było. Widać tu wyraźnie metodę polityczną Prawa i Sprawiedliwości: świadome kłamstwo podszyte interesem politycznym, zawsze ubrane w rzekomo górnolotne społeczne cele.

Prawda była zupełnie inna niż mówiła pani premier Szydło. 500+ nigdy nie było programem demograficznym, lecz od samego początku programem socjalnym. Program 500+ oczywiście poprawił sytuację bytową tych, którzy ten zasiłek otrzymują. Tu nie ma wątpliwości, przecież to oczywiste, że każdy wpływ pieniądza poprawia sytuację ekonomiczną jednostki, która te pieniądze otrzymuje.
Przyjrzyjmy się teraz dokładniej celowi socjalnemu. PiS nie wprowadził żadnych kryteriów przyznawania zasiłku w ramach programu 500+. Wszyscy, którzy mają dzieci, otrzymują 500 zł miesięcznie, bogaci też, średniozamożni również.

Na pojawiające się od samego początku, w tym również z mojej strony, zastrzeżenia, że otrzymywanie zasiłku powinno być uzależnione od kryterium dochodowego, pani minister Elżbieta Rafalska udzieliła odpowiedzi, z której wynikało, że jest to niezwykle trudne do wykonania, gdyż ustalanie dochodów byłoby związane z czasochłonną i pracochłonną biurokracją, a w efekcie stałoby się tak kosztowne, że związane z tym wydatki przekroczyłyby oszczędności. Brzmi logicznie? Tak, tylko że to po prostu nieprawda.

Kryterium dochodowe jest nie tylko w oczywisty sposób sprawiedliwe, ale i łatwe do zastosowania, bo urzędy skarbowe już mają informacje o dochodach każdego z nas. Wystarczy zerknąć do PIT. Nie ma nic prostszego. Nie trzeba tworzyć nowych dokumentów, ani urzędów, ani żadnej nowej biurokracji. Rząd dysponował danymi, które pozwalały wprowadzić kryterium dochodowe, tylko nie chciał tego zrobić. Bo wtedy mniej wyborców otrzymałoby 500+. Prawdziwa, aczkolwiek skrywana intencja programu 500+ miała zatem charakter polityczny.

PiS idzie przez Polskę i sieje pieniądze twierdząc głośno, że urodzą się z nich dzieci. Tak naprawdę skrywany cel był oczywiście inny: z 500+ miały się urodzić głosy oddane na PiS w wyborach. Czy faktycznie będą, dowiemy się za parę miesięcy, ale jedno wiemy już teraz: dzieci to z tych pieniędzy nie ma na pewno.