Premier Mateusz Morawiecki w swoim expose sięga po znaną metodę polityki i retorycznie – ponad miarę – bo aż około 43 razy – używając pojęcia “normalności” czyni z tego swój polityczny przekaz. Jak i Donald Tusk zbudował w podobny sposób przesłanie wokół słowa “zaufanie”. Osoby sięgające polityczną pamięcią kilkanaście lat wstecz muszą pamiętać moment, gdy Platforma Donalda Tuska swój zwycięski wyborczy hymn uczyniła z piosenki Tomasza Lipińskiego “Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Słowa piosenki okupującej pierwsze miejsca na Liście przebojów Programu Trzeciego w przełomowym 1989 roku oddają jedną z większych społecznych tęsknot – za normalnością.

Morawiecki mówi o normalności jak arbiter, wybierając z programów ruchów miejskich, lewicy i zielonych społeczne hasła sprawiedliwości, bezpieczeństwa pieszych, walki z łatwą dostępnością alkoholu, ograniczania zalewu plastikiem, (o czym – jako pierwsza – w polskiej polityce mówiła posłanka PO Agnieszka Pomaska), dbałości o środowisko i katalog konserwatywnych wartości prawicy.

Morawiecki próbuje postawić się ponad politykami, stawiając na gospodarczą opiekuńczość, którą znamy z pierwszej kadencji PiS, ale i bierze pod uwagę to, że na różne odcienie polityki konserwatywnej padła w ostatnich wyborach ponad połowa głosów. Mimo wejścia do gry progresywnej lewicy, to pochwała tradycyjnych wartości wciąż znajduje się w polskim politycznym centrum.

Sprytny zabieg Morawieckiego powoduje, że z sejmowej debaty trochę ulatnia się Platforma Obywatelska. W podobny sposób Bill Clinton w latach 90-tych zneutralizował umiarkowanych republikanów, zapewniając dominację swoim “niebieskim demokratom”.

Pośród wystąpień pamiętamy przecież płacę minimalną dla budżetówki zgłoszoną przez Zandberga, przekazanie środków z wyższej akcyzy na zdrowie, postulowane przez Kosiniaka, Polskę jako strefę najniższych podatków w Europie z najkrótszego wystąpienia Korwina i w zasadzie nic chwytliwego od liderów PO.

Zapraszając byłych premierów, Morawiecki przeprowadza PiS jakby z powrotem do III RP, lecz choć z jednej strony sygnalizuje ciągłość państwa, to wykorzystuje też niezrozumiały dla opinii publicznej wyrok sądu w sprawie niepełnosprawnej staruszki, która “wtargnęła na pasy” do podkreślenia, że nie będzie większego odwrotu od zmian w wymiarze sprawiedliwości niż minimum wymagane orzecznictwem trybunału UE.

Co ciekawe, premier mówi o “naszej Unii”, co jest interesującą reminiscencją tego, jak udało mu się w ciągu 12 miesięcy rozbić wzbierającą w ubiegłorocznych wyborach samorządowych w metropoliach, groźną dla obozu władzy falę kumulacyjna dyskusji o Polexicie, po której w dzisiejszej polityce nie został nawet ślad.

Z debaty nad expose PiS wychodzi z nowym przesłaniem o tym, co jest w państwie normalnością, mogąc liczyć, że w większości przypadków, o których mówił premier rozwijając swą “teorię normalności”, trafia w sentyment większości. Być może dałoby się odszukać w expose premiera pójścia tropem prezydenckiego orędzia otwierającego tę kadencję parlamentu – państwa zbudowanego na tradycyjnych wartościach, ale z różnorodnym społeczeństwem i trwale zakorzenionego w polityce europejskiej i sojuszu w USA.

Dobrze, bo ciekawie zaczyna lewica. Trzeba to dziś odnotować, że Adrian Zandberg będzie na pewno jednym z najuważniej słuchanych polityków tej kadencji.