Polska polityka to po wakacjach tylko Morawiecki i Schetyna. Urząd premiera zyskał sprawczość niewidzianą pewnie aż od czasów Tuska, a Platforma odzyskuje sterowność.

Nie ma dziś na prawicy pewnie prawie nikogo, kto nie uznałby, że Morawiecki sprawdza się w roli frontmena. Choć oczywiście jego los zależy od cyklu wyborczego, to nawet krytycy pierwszego okresu premierostwa się pogodzili z tym, że dla Morawieckiego nie ma dziś alternatywy. Jarosław Kaczyński przeciął spekulacje, kto poprowadzi prawicę do wyborów, a Morawiecki pracowicie spłaca kredyt zaufania prezesa PiS, między innymi wakacyjną ofensywą. Jeżeli ktoś w skali ogólnopolskiej zdecydowanie wygrał wakacje, to właśnie Morawiecki, który cały sierpień kursował od rolników, po bałtycką bazę polskich lotników, od harcerzy, po kolejną regionalną konwencję PiS. Zauważył to nawet złośliwy przeważnie Super Express, dając na jedynce tytuł: „Odstawił rodzinę na wakacje, a sam haruje”. Zwycięsko wyszedł ze szczytu UE, układając na nowo regionalną koalicję i znajdując wspólny język z sąsiednimi premierami. Załatwił sprawę finansowania Ekstraklasy, wynagrodził olimpijczyków. Poukładał relację z kluczowymi ośrodkami na prawicy, wielokrotnie występował z Joachimem Brudzińskim. Machina rządowa działa, a urząd premiera zyskał sprawczość niewidzianą pewnie aż od czasów Tuska.

Z wakacji wyraźnie wzmocniony po stronie opozycji wychodzi Grzegorz Schetyna, który kursował z Katarzyną Lubnauer (też na plus, bo Nowoczesna uzyskała nieproporcjonalnie dużo w stosunku do potencjału) po całej Polsce ogłaszając kolejnych kandydatów Koalicji Obywatelskiej. Kampania Rafała Trzaskowskiego przypominająca raczej galimatias pomyłek niż oczekiwany Blietzkrieg, tylko uwidoczniła politykom Platformy, że może Schetyna nie jest showmenem porywającym tłumy, ale bezpieczną parą rąk do przygotowania struktur liberalnej opozycji do podjęcia bardziej wyrównanej walki z PiS niż się mogło wcześniej wydawać. To Schetyna wyprowadził pierwszy udany atak na PiS. Populistyczne billboardy stały się jednym z ważniejszych tematów lata, a Platforma odzyskała morale, którego brakowało po kampanii warszawskiej, której czas mijał beztrosko w otoczeniu pszczół. Nie ma dziś nikogo, kto po tej stronie zagroziłby dziś przywództwu Schetyny, a jeżeli ktoś na poważnie pisał, że zagrozić mu może np. Borys Budka, to pewnie stara się wstydliwie tego nie pamiętać.

Prezydent Rzeczpospolitej na całej linii przegrał temat referendum, wygłosił pozbawione znaczenia wystąpienie na zwołanym z okazji 550-lecia parlamentaryzmu Zgromadzeniu Narodowym i – co prawda – ku uciesze opozycyjnej drobnicy odwinął się wetem do ordynacji. Ale kto dziś o tym pamięta, choć było to zaledwie 3 tygodnie temu? Potem udał się na i tak skróconą w stosunku do pierwotnych planów, ale dość zbędną, wizytę w Australii. I Nowej Zelandii, w której balansował na granicy memicznej zastrzeżonej dotąd dla swojego poprzednika. Oceaniczny Daleki Wschód nie służy prezydentom. Andrzej Duda wychodzi z wakacji słabszy niż kiedykolwiek, z oczywistymi pytaniami o sens swojej prezydentury.

Marszałkowie zapewne wypoczywali, w błogości korzystając z wyjątkowo słonecznego lata. Dla obozu władzy może to i lepiej.

Zyskał na pewno Włodzimierz Czarzasty, zręcznie dokonując wymiany w stolicy na dużo lepiej rokującego Andrzeja Rozenka. Na zapleczu, Czarzasty domyka dość ciekawe listy samorządowe, które być może pozwolą mu nawet powiększyć samorządowy stan posiadania, dzięki zręcznym sojuszom we Wrocławiu, Krakowie, Łodzi, czy Poznaniu. Symptomatyczny był tekst Krzysztofa Pacewicza w GW, nawołujący lewicę do pragmatyzmu. Ale owy pragmatyzm na lewicy nazywa się dziś Włodzimierz Czarzasty, bez którego 6-8% nie ma dziś lewicowej polityki na poważnie.

Wakacje objawiły też nowe lokomotywy polityki. O ile, w sprzyjających, warszawskich warunkach Rafał Trzaskowski pokazał, że liderem politycznym niosącym ogólnopolsko Platformę nie jest, o tyle w tak samo niesprzyjających, Patryk Jaki przez długi czas dźwigał spory ciężar kampanii całej prawicy. W ogóle, kandydaci PiS radzą sobie znacznie lepiej niż to mogłoby się spodziewać podczas dosyć mało spektakularnej ich prezentacji na Nowogrodzkiej. Kacper Płażyński, Sylwester Tułajew, czy Waldemar Buda stali się przyszłościowymi politykami w swoich regionach, bez względu na wynik wyborów, w których startują przecież bez nadmiernie wysoko ustawionej poprzeczki.