Fragment najnowszej książki Leszka Balcerowicza. Jako e-book dostępna tutaj.
*****
W skład ekonomi instytucjonalnej, mojej głównej dziedziny pracy naukowej, wchodzi m.in. problem zmiany ustrojów oraz czynników, które się za nimi kryją. Większe ustrojowe zmiany można podzielić na dobre i złe transformacje. Dobre to przechodzenie od gorszego do lepszego systemu instytucjonalnego, złe – odwrotnie, od lepszego do gorszego.
Ale według jakich kryteriów można dzielić transformacje na dobre i złe? Uważam, że należy uwzględnić trzy wymiary:
1. Jaki jest poziom rządów prawa?
2. Demokracja: czy władza jest wybierana w regularnych i uczciwych wyborach (co wymaga szerokich wolności obywatelskich), czy też jest niewybieralna.
3. Jaki jest zakres wolności gospodarczej (której rdzeń stanowią własność prywatna i swoboda umów).
Można empirycznie udowodnić, że duże różnice czy zmiany ustrojowe w tych trzech zakresach silnie różnicują lub zmieniają jakość życia w kraju, zarówno pod względem ekonomicznym (poziom zamożności), jak i nieekonomicznym (długość życia, poczucie bezpieczeństwa w stosunkach z organami państwa i z innymi ludźmi itp.).
Dobre transformacje to z definicji takie, które poprawiają ustrój przynajmniej wedle jednego kryterium, nie pogarszając go w innych wymiarach. Taka transformacja zdarzyła się dzięki upadkowi socjalizmu, bardzo złego ustroju, w naszej części świata, a Polska była dotąd jej liderem.
Tę transformację wyróżnia to, że poprawa objęła wszystkie trzy wymiary. W Chinach ograniczyła się ona głównie do rozszerzenia wolności gospodarczej, co dało szybki wzrost gospodarki od 1970 do 2015 r. Dalszy szybki wzrost gospodarczy tego kraju stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Od paru lat przyglądam się złym transformacjom, tzn. takim, które pogarszają przynajmniej jeden z wymiarów ustroju bez poprawy w innych. Z historii znamy drastyczne przykłady takich przemian, np. rewolucja bolszewicka w Rosji czy maoistowska w Chinach. Ostatnie lata dostarczają nam przykładów dużo mniej drastycznych, ale bardzo pouczających i ostrzegających, a mianowicie: pogarszanie się systemu, który, przynajmniej na początku, jest demokratyczny. W takich przypadkach nie następuje przewrót, są wolne wybory, po których następuje ustrojowy regres.
Przykłady obejmują przejście od Rosji Jelcyna do Rosji Putina, orbanizm na Węgrzech, opanowanie państwa przez Erdoğana w Turcji, peronizm w Argentynie, chavizm w Wenezueli. Nie ma oczywiście w tej książce miejsca na analizę poszczególnych przypadków. Mogę tu tylko powiedzieć, że wszystkie obejmowały silne ograniczenia lub wręcz zniesienie demokratycznej konkurencji, regres w poziomie praworządności oraz ograniczenie wolności gospodarczej przez wzrost zawsze upolitycznionego interwencjonizmu uprawianego przez rządzących polityków, włącznie z nacjonalizacją niektórych firm (Rosja, Argentyna, Wenezuela, Węgry). Taki ruch zaspokaja potrzebę władzy rządzących polityków, umożliwia obsadzanie stanowisk swoimi ludźmi, a wierzącym etatystom daje złudzenie, że umacniają wzrost gospodarczy.
Analizując wymienione przykłady, zastanawiam się, co decyduje o trwałości złych transformacji, tzn. o tym, jak długo gorszy ustrój się utrzyma. Samo rozpoczęcie złych przemian może wynikać ze splotu czynników, z których niektóre – tak jak w przypadku zwycięstwa w Polsce PiS – nie musiały się zdarzyć. Główne pytanie brzmi: jeśli zła transformacja się rozpocznie, to jak szybko da się ją zatrzymać i odwrócić?
Zastanawiając się nad tym pytaniem, dochodzę do wniosku, że długotrwałe złe transformacje wynikały ze splotu kilku czynników.
Po pierwsze, musi się pojawić i działać przez dłuższy czas jakiś uzdolniony i pozbawiony skrupułów demagog. Takim był np. Perón w Argentynie, a obecnie są Putin w Rosji, Erdoğan w Turcji czy Orbán na Węgrzech.
Po drugie, ów demagog musi zbudować silną i trwałą organizację. W najtrwalszych złych przemianach to organizacja żyje dłużej niż jej twórca, np. peronizm w Argentynie.
Po trzecie, musi istnieć duża baza społeczna – spora część społeczeństwa, które demagog i jego organizacja mogą zmobilizować, by demokratycznie zdobyć władzę, a następnie – niekoniecznie demokratycznie – ją utrzymywać. Mobilizacja jest – w różnych proporcjach zależnych od sytuacji – kombinacją agresywnej, nienawistnej propagandy skierowanej przeciw oponentom oraz rozdawnictwo posad i pieniędzy. Tak np. jeśli idzie o propagandę, to Orbán mobilizuje ludzi ze wsi i mniejszych miast przeciwko „establishmentowi” w Budapeszcie. Erdoğan politycznie zmobilizował bardziej konserwatywną – w sensie religijnym – ludność Anatolii i skierował przeciw mniej religijnemu establishmentowi dominującemu w tureckiej polityce od czasów Atatürka. Chávez w Wenezueli, wielbiciel Kuby, operował agresywną retoryką antykapitalistyczną i antyamerykańską z masowym socjalnym rozdawnictwem. Putin stawał się coraz bardziej antyzachodni, akcentował wielkość i suwerenność Rosji i – korzystając z wysokich cen ropy i gazu – dużo rozdawał poprzez budżet.
I wreszcie czwarty czynnik: rozszerzone rozdawnictwo musi być utrzymane, czyli mieć trwałe źródło finansowania, inaczej zdobyta klientela może się odwrócić od populisty.
Rozszerzonego rozdawnictwa nie da się utrzymać, jeśli było ono finansowane przejściowymi dochodami, które zwykle pochodzą z podbitych cen surowców eksportowanych przez dany kraj. Tak było w Rosji, Wenezueli czy Argentynie. Sytuacja rządzącego populizmu dodatkowo się komplikuje, jeśli jego polityka godzi w gospodarkę poprzez chaos, niepewność prawną, wzrost upartyjnionego interwencjonizmu i wrogość wobec zagranicznego kapitału.
Skrajnym przypadkiem jest tu Wenezuela za czasów Cháveza i jego następcy – Maduro. Mniej skrajnym jest Rosja Putina, w której wzrost interwencjonizmu i własności państwowej doprowadził do stagnacji jeszcze przed agresją na Ukrainę oraz spadkiem cen ropy i gazu. Nawiasem mówiąc, plan Morawieckiego bardzo przypomina pod względem proponowanego wzrostu etatyzmu plan Putina. A teraz Putin przyciśnięty sytuacją może wznowić prywatyzację.
Oczywiście, w niektórych przypadkach rządzący populizm może próbować kompensować spadek rozdawnictwa rosnącą indoktrynacją poprzez kontrolowane przez siebie media oraz rosnącymi represjami według zasady: jeśli się nie da ludzi przekupić, to trzeba ich ogłupić i zastraszyć. W takim kierunku zmierza Rosja Putina i chyba też Turcja Erdoğana. Ale w krajach, gdzie aparat państwowy nie jest w pełni opanowany przez rządzący populizm i/lub społeczeństwo obywatelskie jest mocniejsze, strategii à la Putin nie da się zastosować. Świadczą o tym przegrane przez populistów w 2015 r. wybory w Argentynie i Wenezueli. Trzeba jednak dodać, że kilkanaście lat ich rządów doprowadziło oba kraje do ruiny.
Czytelnik dawno się domyślił, że powyższy szkic na temat złych transformacji pisałem z myślą o Polsce pod rządami PiS-u. Każdy może sobie wyrobić opinię, jak wyglądają i będą wyglądać w naszym kraju czynniki, od których zależy trwałość polskiej transformacji. Ja uważam, że – na szczęście dla Polski – wyglądają one dużo gorzej dla PiS niż odpowiednie siły np. w Turcji, Argentynie, Wenezueli, na Węgrzech, nie mówiąc już o Rosji Putina. Jarosław Kaczyński jest mniej uzdolnionym demagogiem niż np. Perón, Orbán czy Erdoğan. PiS nie musi być silną i trwałą organizacją.
Baza społeczna PiS-u jest mniejsza niż np. baza Erdoğana w Anatolii i bardziej chwiejna. I wreszcie, PiS nie może rozszerzać rozdawnictwa bez rosnących problemów w finansach państwa i/lub dużego wzrostu podatków. A to uderzyłoby w całe społeczeństwo, a w tym – w jego bazę.
Na to się nałożą rosnące problemy gospodarcze wynikające z zastępowania prorozwojowych reform antyreformami, zwłaszcza
rosnącym interwencjonizmem. Nie sądzę, by – na dłuższą metę – PiS zdołał skompensować brak dalszego rozdawnictwa rosnącą
indoktrynacją i używaniem aparatu państwa do zwalczania politycznych oponentów. Lepiej jednak założyć, że będzie próbować. Nie należy mieć złudzeń co do Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Antoniego Macierewicza, Zbigniewa Ziobry, Mariusza Kamińskiego czy Mariusza Błaszczaka. Wszelkie przypadki używania aparatu państwa przeciw oponentom muszą być nagłaśniane wraz z nazwiskami sprawców.
Z faktu, że trwała pisowska transformacja jest mało prawdopodobna, nie wynika, że można czekać z założonymi rękami na jej koniec.
Po pierwsze dlatego, że jest to tylko prognoza, a w naukach społecznych z prognozami różnie bywa, bo pewnych zdarzeń nie da się przewidzieć.
Po drugie dlatego, że im dłużej będzie ona trwać, tym gorzej dla Polski we wszystkich głównych wymiarach: państwa prawa, stabilizacji i rozwoju gospodarki, rzetelności mediów, poczucia bezpieczeństwa i komfortu w stosunkach z państwem, pozycji Polski w Unii Europejskiej i na świecie.
Dlatego, korzystając z wolności obywatelskich, trzeba działać – w zorganizowany, systematyczny i narastający sposób. A tych wolności trzeba bronić jak źrenicy oka.