Polityczny thriller Michała Kamińskiego ukaże się w nadchodzącym tygodniu, w najbliższą środę, 11 października w Warszawie odbędzie się promocja książki i spotkanie z autorem. 300POLITYKA jest patronem medialnym książki. 

FRAGMENT 1

15 lutego
Również ta wizyta premiera Nowaka przygotowana była w najdrobniejszych szczegółach, a członkowie gabinetu premiera, Centrum Informacyjne Rządu i oczywiście BOR dysponowali rozpisanym dosłownie co do minuty harmonogramem. Plan dnia kończył się na godzinie 21.30 lapidarnym zapisem: „Czas do dyspozycji własnej”. Na papierze nie mógł bowiem zostać ślad, że po tej godzinie w małym hotelu pod Szczecinem Piotr Nowak ma się spotkać najbardziej poufnie jak to tylko możliwe z liderem opozycji.

Program wizyty w województwie zachodniopomorskim był bardzo bogaty. Zaczynał się już o 5.30 wylotem z Warszawy. O 4.50 wszystkie osoby towarzyszące premierowi musiały być gotowe i czekać na terminalu VIP warszawskiego lotniska Okęcie. Terminal ten to mały, ale komfortowy budynek znajdujący się w północnej części lotniska. Każdy, kto jedzie na Okęcie z centrum Warszawy, na ostatniej prostej, po prawej stronie, mija bramę, przy której zawsze stoi wartownik. Zaraz za bramą zaczyna się krótka asfaltowa droga prowadząca do rządowego terminala. To stamtąd, zarówno na wizyty krajowe, jak i zagraniczne, wylatują politycy, którym przysługuje lotniczy transport specjalny. Prezydent i premier najczęściej podróżują embraerami czarterowanymi od LOT-u, które w środku prawie niczym nie różnią się od zwykłych samolotów rejsowych oprócz kilku pierwszych rzędów, z szerszymi, wygodniejszymi fotelami przeznaczonymi dla najważniejszych pasażerów. Zwyczajowo prezydent lub premier przybywają na lotnisko ostatni, kiedy wszyscy inni uczestnicy wyjazdu siedzą już w samolocie. Tak było i tym razem. Po wypiciu kawy i krótkiej pogawędce w saloniku politycy, którzy mieli lecieć wraz z premierem do Szczecina, zostali zaproszeni na pokład samolotu, a teraz czekali na przyjazd swojego szefa. O 5.20 kolumna premiera podjechała pod czekający na pasie embraer. Wyraźnie niewyspany Nowak wbiegł po schodkach do maszyny. W tej podróży towarzyszyli mu tylko oficerowie ochrony, rzecznik rządu i osobisty asystent.

Zadzwoniła sekretarka, by zapowiedzieć ministra obrony narodowej. Czajka wszedł do gabinetu minister Zięby i zaczął poważnym tonem:

– Danusiu, bardzo ci współczuję, to wyjątkowe skurwysyny – minister obrony bez wątpienia odnosił się do dzisiejszej publikacji.

– No wiesz, rzeczywiście robią mi świństwo. Obawiam się, że temat może się rozlewać – odpowiedziała Zięba.
– Też się tego boję, Danusiu – kontynuował Czajka. – Jak wiesz, mam ludzi, którzy znają się na zarządzaniu kryzysowym, i myślę, że moglibyśmy ci pomóc. Zawsze możesz na nas liczyć.

Zięba doskonale zdawała sobie sprawę, że cyniczny, ale i diabelsko skuteczny Czajka może być kluczem do opanowania kryzysu, dlatego zapytała:

– Co proponujesz Mat?

Minister obrony w mgnieniu oka zmienił ton, ze współczującego od razu stał się rzeczowy.

– Jeszcze dziś przyjdą do ciebie moi ludzie i pomogą ci opracować strategię wyjścia z tego szajsu. Naprawdę wierzę, że damy radę. Za kilka miesięcy będziesz się z tego śmiała – przekonywał Czajka.

„Chciałabym” – pomyślała Zięba, ale czuła, że pewnych strat nie da się już odrobić.

A przecież wszystko wydawało się takie proste. Znany tabloid, po kolejnym sondażu wykazującym rosnącą popularność Zięby, zwrócił się do niej z prośbą o wywiad z mężem. Szczepan Zięba nie był postacią anonimową, rzadko jednak pokazywał się w mediach, zdając sobie sprawę, że jego międzynarodowa sława wybitnego scenografa teatralnego musi przynajmniej w kraju pozostać w cieniu politycznej kariery małżonki. Mieli szczęśliwy związek już przez ponad dwadzieścia lat i to pomimo faktu, że początki ich miłości były naprawdę dramatyczne.

Pierwszym mężem Danuty był słynny piosenkarz, dużo od niej starszy, który jednak, co nierzadkie w jego zawodzie, zawrotną karierę przypłacił ciężkim alkoholizmem. Po dwóch latach Danuta, wtedy jeszcze Cichocka, po prostu uciekła od męża, a pocieszenie znalazła w objęciach początkującego, ale świetnie rokującego scenografa. Danuta nie zdążyła przeprowadzić rozwodu, bo jej pierwszy mąż zachorował i dość szybko odszedł z tego świata. Przyszła minister kultury już jako wdowa zalegalizowała związek ze Szczepanem, a przykre wspomnienia nieudanego małżeństwa odeszły w zapomnienie. Do czasu, gdy niczego niepodejrzewający Szczepan Zięba udzielił wywiadu o swojej żonie bardzo miłemu dziennikarzowi największego tabloidu. Rozmowa dotyczyła wielu tematów, a wątek początku ich związku był zupełnie marginalny. Marginalny podczas rozmowy z dziennikarzem, ale w gazecie proporcje się odwróciły.

W wydrukowanym tekście mąż Zięby przyznawał: Na ślub ze mną czekała do śmierci pierwszego męża. Sensacyjne szczegóły dotyczące tego, jak obecna minister kultury zdradzała umierającego piosenkarza, zajmowały całą pierwszą stronę w kolorowym dzienniku. Zięba po raz kolejny czytała o sobie: Szok! Szczepan Zięba (58 lat) ujawnił wreszcie bulwersujące szczegóły swojego romansu z minister kultury Danutą Ziębą (55 lat). Ich związek kwitł w najlepsze, gdy w szpitalnym łóżku w niewyobrażalnych cierpieniach kończył życie znany piosenkarz Andrzej Cichocki (+43 lata). Danuta nie tylko nie odwiedzała go w szpitalu, ale, jak cynicznie wyznaje teraz jej drugi mąż, czekała ze ślubem na śmierć ulubieńca publiczności i wykonawcę romantycznych szlagierów, które do dziś nuci cała Polska. Na dwóch stronach setki tysięcy czytelników gazety mogło się zapoznać ze zmanipulowaną od początku do końca historią. W centralnym miejscu artykułu znalazło się, opatrzone zdjęciem, wyznanie zbolałej staruszki, pierwszej teściowej pani minister: „Ta suka zabiła mojego syna. Jego serce nie wytrzymało zdrady” – mówi Leokadia Cichocka (82 lata). Nie miało oczywiście żadnego znaczenia, że przyczyną śmierci piosenkarza nie było bynajmniej serce, a zdewastowana wątroba, ale przecież Zięba zdawała sobie doskonale sprawę, że polemika w tej kwestii skazana była w konfrontacji z tabloidem na porażkę.

– Myślisz, że można coś w tej sprawie jeszcze zrobić? – zapytała zrezygnowana. Poczuła jednak wdzięczność do Czajki za to, że zainteresował się jej problemem i wykazał wolę niesienia pomocy.

– Powiedz tylko, o której możesz przyjąć Leona Miscikiewicza. On teraz dla mnie pracuje i na pewno ci pomoże – odpowiedział Czajka.

Pani minister kultury szybko przejrzała kalendarz. Oprócz otwarcia wystawy obrazów znanego ukraińskiego artysty, na którą przybywał z Kijowa jej odpowiednik w rządzie sąsiedniego państwa, w rozkładzie dnia nie było niczego, czego nie dałoby się przesunąć.

– Właściwie mógłby przyjechać od razu – stwierdziła Zięba.

– To świetnie. Miscikiewicz będzie u ciebie za pół godziny, a ty do tego czasu nie rozmawiaj z żadnymi mediami – powiedział Czajka.

– Mat, jestem ci bardzo wdzięczna. To jest dla mnie naprawdę trudny moment.

„Wiem” – pomyślał minister obrony. – „Taki właśnie miał być”.

– Spokojnie. Zobaczysz, że z tego wybrniemy – powiedział, celowo używając liczby mnogiej.

Komunikat, który wypowiedział do słuchawki chwilę po spotkaniu z minister kultury, brzmiał jednak zupełnie inaczej. Jego instrukcje wypowiedziane przez telefon tonem nieznoszącym sprzeciwu jednoznacznie zmierzały do pogłębienia kryzysu, w którym znalazła się koleżanka z rządu.

– Dobrze byłoby, żeby Zośka napluła na nią jeszcze w jakimś programie telewizyjnym. A jej musisz doradzić, by udzieliła wywiadu, w którym postara się przedstawić swoją wersję, tak aby tabloid mógł jutro napisać, że bezduszna Zięba oskarża zmarłego męża, którego cynicznie zdradzała, o alkoholizm – mówił Miscikiewiczowi.

– Jasne – odpowiedział spin doktor. – Ja sam wystąpię dziś wieczorem w programie i będę jej oczywiście bronił, ale w ten sposób temat będzie istniał.

– Tak, tak – mówił wyraźnie zadowolony minister obrony – ale najważniejsze, żebyś namówił ją na proces sądowy. Dzięki temu temat będzie żył w czasie kampanii wyborczej i gówno przyklei się do niej na dobre.

– Rozumiem, że mam działać jak zwykle szybko i skutecznie. Ja zawsze…

– A teraz jedź już do niej, bo czeka na ciebie na Krakowskim – minister odprawił Miscikiewicza i zaczął szybko przeszukiwać kolejne portale internetowe, z przyjemnością konstatując, że sprawa przeszłości Danuty Zięby nie schodzi od rana z pierwszych miejsc w sieci.

Mimo że było jeszcze dość wcześnie, Czajka poprosił sekretarkę o lód i nalał sobie szklaneczkę bourbona. Rozpoczął właśnie proces eliminowania swoich rywali. Zięba była pierwsza na liście, ale w kolejce czekali już inni politycy, dla których rok wyborczy miał się okazać ostatnim w karierze.

Fragment 2

Była niedziela, więc budzik nie zadzwonił. Mateusz Czajka obudził się jednak o stałej porze. Zegar wskazywał godzinę 6.30. Ponieważ jego żona była na zdjęciach do serialu, który przynosił jej sławę i pieniądze, Czajka był w domu zupełnie sam. Nie zamierzał się z niego w ogóle ruszać. Chciał celebrować cudowną samotność w luksusowych wnętrzach swojego apartamentu. Były to dla Czajki rzadkie chwile prawdziwego szczęścia. Bez ludzi, bez pośpiechu związanego z napiętym kalendarzem, tylko błogie lenistwo. Mateusz wstał, założył jedwabny szlafrok i wolnym krokiem poszedł do kuchni. Wyjął z lodówki jogurt i trochę owoców, po czym w mikserze zrobił sobie koktajl, który nalał do dużej szklanki. Postawił ją na stoliku obok malutkiej filiżanki z aromatycznym espresso. Postanowił, że nie pójdzie tego dnia do kościoła. I tak był bez żony, a ponieważ liczne obowiązki powodowały, że rzadko chodził na niedzielną mszę do własnej parafii, to doskonale wiedział, że nikt nie zwróci uwagi na jego absencję.

Już od piątku czekał na niego „The Economist”. Częścią niedzielnego rytuału Czajki była lektura ulubionego tygodnika. Tym razem rozpoczął od artykułu poświęconego Polsce. Tekst chwalił dojrzałość naszej klasy politycznej, która, zdaniem autora, w przeciwieństwie do wielu krajów na Zachodzie nie uległa pokusie taniego populizmu. Mimo zaciętej walki przed wyborami, obie główne partie nie licytują się w antyimigranckiej polityce. Zgoda na humanitarną pomoc dla uchodźców wydaje się być wyjęta z politycznego sporu. Tego pragmatyzmu mogłyby się uczyć od Warszawy inne europejskie stolice – brzmiała konkluzja tekstu. Czajka miał nadzieję, że tym razem „The Economist” się myli i liczył, że zgodnie z ustaleniami przekona się o tym już za chwilę podczas programu Prosto z mostu, czyli cotygodniowej dyskusji reprezentantów głównych opcji, która wyznaczała polityczny rytm każdej niedzieli.

Do programu było jeszcze ponad godzinę czasu, Czajka przebrał się więc w sportowy strój i wjechał na ostatnie piętro swojego apartamentowca, gdzie mieściła się siłownia dysponująca świetnym sprzętem i jeszcze lepszym widokiem na miasto. Zawsze dziwiło go, że jego sąsiedzi, którzy za przywilej posiadania własnej siłowni na dachu płacili co miesiąc niemałe pieniądze, tak rzadko z niej korzystali. Minister założył bezprzewodowe słuchawki, skomunikował je ze smartfonem, w którym przechowywał ulubioną muzykę, i przy dźwiękach bossa novy rozpoczął intensywny godzinny trening. Ćwiczenia, zwłaszcza w pustej siłowni, były dla Mateusza nie przymusem, a prawdziwą przyjemnością, nie kłóciły się więc z leniwym planem na niedzielę. Trenując i zmuszając ciało do wysiłku, minister miał poczucie kontroli nad własnym życiem, kontrola zaś była kluczem do jego dobrego samopoczucia.

Po treningu i gorącym prysznicu Czajka już w apartamencie zrobił sobie kolejną kawę i włączył telewizor. Początkowo dyskusja dotyczyła spraw, które go nie interesowały. Rozmawiano o podatkach, propozycji zakazu handlu w niedzielę i propozycji jednej z partii, by w nadchodzących wyborach wszyscy kandydaci do sejmu i senatu poddali się obowiązkowym badaniom psychiatrycznym. Ostatnia część programu rozpoczynała się od krótkiego reportażu o kryzysie imigracyjnym w Europie. Prowadzący przytoczył na wstępie artykuł z „The Economist”, ten sam, który rano przeczytał Czajka. Jako pierwszy zabrał głos młody rzecznik rządu.
– Panie redaktorze, szanowni państwo – zaczął Radosław Więcek – to akurat bardzo pozytywnie odróżnia Polskę od wielu krajów Europy. U nas nie ma miejsca na głupi populizm i rozdymanie kompletnie nieuzasadnionych fobii. W czerwcu czeka nas szczyt Unii, który przyniesie decyzje w sprawie uchodźców, i mogę zapewnić, że rząd pana premiera Nowaka zachowa się w tej sprawie konstruktywnie, a także zgodnie z zasadą europejskiej solidarności. Jak pan wie, mamy zacięty spór z opozycją, której raczej nigdy nie chwalę, ale ostatni wywiad pana przewodniczącego Jana Szelągowskiego to dowód na to, że są kwestie, w których potrafimy się dogadać – zakończył rzecznik, uśmiechając się szeroko do siedzącego obok wicemarszałka sejmu Jerzego Sawickiego. Ten ostatni był zastępcą lidera opozycji i właśnie został mianowany na szefa kampanii wyborczej swojej partii.

– No właśnie – skomentował prowadzący program redaktor – przewodniczący Jan Szelągowski powiedział w tym tygodniu, zresztą w wywiadzie ze mną, że jeśli po wyborach zostanie premierem, to utrzyma stanowisko obecnego gabinetu w sprawie polityki imigracyjnej. 

Było to wyraźne zaproszenie do wypowiedzi reprezentanta opozycji.

„No ciekawe, czy dotrzyma słowa” – pomyślał Czajka, oczekując na wypowiedź wicemarszałka Sawickiego. Już pierwsze słowa, które usłyszał, przekonały go, że warto było poświęcić czas na spotkanie z panem Jerzym.

To nie było stanowisko uzgodnione z władzami partii – zaczął wicemarszałek.

W tej samej chwili uśmiech na twarzy rzecznika rządu momentalnie ustąpił miejsca zdziwieniu.

Nie sadzę, byśmy po pewnym, jak się wydaje, zwycięstwie utrzymali kapitulancką postawę wobec Europy. To nie my nawarzyliśmy piwa z uchodźcami i nie widzę powodu, byśmy to my, jako Polska, mieli je wypić – kontynuował Sawicki.

Również dziennikarz wydawał się być zszokowany nieoczekiwanym wystąpieniem wicemarszałka sejmu.

I to mówi pan, panie wicemarszałku, były europoseł i człowiek, który zawsze przedstawiał się jako przekonany Europejczyk? – pytał zaintrygowany prowadzący.

Sawicki nie dał się zbić z tropu.

Mówię to właśnie jako Europejczyk. Bo jestem z tego dumny, że mój kraj jest w Unii, ale jestem dumny również z kulturowej i cywilizacyjnej spuścizny naszego kontynentu, ponieważ także z jej powodu dołączyliśmy do wspólnoty. I trzeba sobie jasno powiedzieć, że zalew muzułmańskich fundamentalistów i wartości, które przynoszą z sobą, stanowią zaprzeczenie cywilizacji Zachodu. Mówię tu o tolerancji religijnej, prawach kobiet, szacunku dla demokracji – z przekonaniem powiedział wicemarszałek.
– Ale przecież pana szef wyraźnie stwierdził, że popiera rząd w tej kwestii – wciął się zdezorientowany Więcek.

Nie wiem, może popiera prywatnie – odpowiedział twardo Sawicki – ale powtórzę: partia nie dyskutowała jeszcze o tym, a moje stanowisko i stanowisko wielu naszych członków jest dokładnie takie, jak powiedziałem. „Nie” dla religijnych, muzułmańskich fundamentalistów na ulicach naszych miast. I kropka. 

Czajka szybko sięgnął po telefon i zadzwonił do swojego spin doktora Leona Miscikiewicza.

– Oglądam, kurwa, oglądam – od razu poinformował uradowany pijarowiec. – Kurwa, przewidziałeś to.

„Nie przewidziałem, a zaplanowałem” – pomyślał Czajka i poinstruował Leona: – Natychmiast dzwoń po dziennikarzach i spionuj o konflikcie w opozycji. Najlepiej, żeby Sawicki miał od jutra tour po mediach i kontynuował swoją linię.

– Tak jest, szefie – odpowiedział Miscikiewicz. – Ja już dziś wieczorem idę do radia komentować.

– Bardzo dobrze! Masz mówić, że Sawicki świetnie czyta nastroje społeczne, a jako człowiek, który dobrze zna Europę, wie, o czym mówi.

Mateusz odłożył telefon i zadowolony zauważył, że na pasku w telewizji cały czas wyświetla się informacja: „Konflikt w opozycji o imigrantów. Wicemarszałek Sawicki krytykuje przewodniczącego Jana Szelągowskiego”.