Tekst Pawła Rabieja i Katarzyny Lubnauer o „współkonkurowaniu w opozycji” i „szkodliwym micie zjednoczenia” wywołuje od środy rano emocje wśród polityków PO. Grzegorz Schetyna na TT stwierdził, że walka wewnątrz opozycji to prezent dla PiS. W podobnym tonie wypowiadają się inni politycy PO.

Oto całość artykułu:

Współkonkurowanie w opozycji

Polska polityka wkracza w okres „bezkrólewia”. Rok rządów Prawa i Sprawiedliwości pokazał, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie jest zdolna do przeprowadzania skutecznych zmian. To początek ery „post-PiSowskiej”. Jak powinna wykorzystać ten moment opozycja?

Podsumowanie roku rządów PiS nie pozostawia wielu złudzeń. Rząd Beaty Szydło nie jest w stanie wdrożyć wiarygodnego planu rozwoju. Doprowadził do spadku zaufania do Polski w świecie. Zwiększył zadłużenie finansów publicznych i rozchwiał gospodarkę. Wstrząsnął podstawami państwa prawa i podzielił społeczeństwo. Gdzie nie spojrzeć – chaos, spory i niekompetencja.

Choć PiS szedł do władzy z hasłami zmiany, nie potrafi zmiany skutecznie przeprowadzić. Przyczyną nie są wcale jakieś kłopoty wizerunkowe. Jest nią kłopot z rzeczywistością. PiS jest zakładnikiem samego siebie. Potyka się o własne nogi: nietrafne diagnozy, fobie i lęki, nieprzemyślane rozwiązania. Partia Jarosława Kaczyńskiego prowadzi nieudany, partacki, toksyczny eksperyment ustrojowy.

Okazało się, że nie ma pomysłów na dobre rozwiązania – teczki rzekomo pełne ustaw okazały się puste. Nie ma też kadr, które mogłyby zaproponować sensowne pomysły. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana i niepodatna na propagandowe zaklęcia.

W efekcie PiS przeżywa największy od wyborów 2015 kryzys, który odbiera jej stopniowo legitymizacje do rządzenia. Do opinii publicznej dociera, że władza „nie daje rady”, król jest nagi, a ten rząd – to „rząd tymczasowy”.

Witajcie w erze „post-Kaczyńskiego”

To zapowiedź początku końca politycznej hegemonii PiS. Ostatnie wydarzenia pokazały, że społeczeństwo wyobraża sobie Polskę bez rządów PIS. Widzi, że to rząd incydentalny, demokratyczny wypadek przy pracy. Mimo swojej ewidentnej siły Jarosław Kaczyński traci kontrolę nad sceną polityczną. Zaczyna się okres bezkrólewia. Czas przejścia pomiędzy społecznymi ustaleniami, które się już wyczerpały, a tymi, które jeszcze nie zostały zdefiniowane.

Patrząc z szerszej perspektywy, nie sposób nie zgodzić się z niedawną diagnozą politologa Rafała Matyi. Bezkrólewie to efekt niemocy elit. Głównym obciążeniem rozwojowym w Polsce są dysfunkcjonalne w ten czy inny sposób elity i zablokowane tworzonym przez nie chaosem państwo.

Całe polityczne „pokolenie przełomu 1989” właśnie teraz ideowo dogorywa. Nie tylko nie ma już nic istotnego do zaproponowania. Teraz wręcz hamuje narodziny nowego. Elity „okrągłego stołu” nie są już wstanie zaprojektować przyszłości i przeprowadzić zmian, która przełożyłaby się na wzrost sprawności instytucji i odczuwalną poprawę jakości życia obywateli. Rządy Jarosława Kaczyńskiego to ostatni akord ich ery.

Między wieczną rewolucją a restauracją

Nowych rozwiązań nie można jednak oczekiwać zarówno od PO, jak i od PiS. Obie partie są zamknięte na pomysły i idee. PiS zaoferował Polakom chaos, spory, lęki, Misiewiczów i wieczne rozedrganie zamiast bezpieczeństwa i stabilizacji. To wizja chaotycznej rewolucji, której cel nie jest w stanie wznieść się ponad traumy Jarosława Kaczyńskiego – a jak wiadomo, głowa zawsze psuje się od góry.

PO nie zaproponuje nowych metod rozwiązywania problemów w miejsce starych. Jej światem jest przeszłość, a nie czytelna alternatywa nastawiona na stworzenie nowej wizji przyszłości Polski. PO pragnie restauracji, powrotu i zakonserwowania tego co było: ładu jako bezruchu, zaprzeczenia cywilizacyjnej zmiany, przewidywalności, która staje się w praktyce rządzenia rutyną i bezrefleksyjnego spokoju.

Polacy zauważyli, że PO nie zrealizowała swoich obietnic z 2007 roku, że nie żyjemy i nie pracujemy jak Europejczycy. Część wyborców poczuła się wręcz oszukanych odejściem PO od wszystkich ideałów. Inni nie mogą im wybaczyć, że pozwolili PIS dojść do władzy – nie potrafiąc ani zdefiniować, ani odpowiedzieć na aspiracje i potrzeby Polaków. Zabrakło im też determinacji w postawieniu winnych przed Trybunałem Stanu i nikt nie może mieć nawet pewności, że mieli taką wolę.

Jedni są przyzwyczajeni do destrukcji, drudzy – do dryfowania jak korek na fali. Obie partie się nie zmienią. Owszem, taktyczną koniecznością jest dziś odsunięcie PiS od władzy, ale czy naprawdę rozwiąże to problem jeśli na jej miejsce wróci PO? Dopóki Polska tkwi w okowach PO-PiS, dopóty nie ma szans na rozwój.

Dlatego jak sądzimy wiele osób postrzega Nowoczesną jako alternatywę dla tej rzeczywistości. Generacyjnie, jesteśmy partią „innego sortu”. Ukształtowały nas doświadczenia lat 90. i początku nowego millennium. W nas nie ma nostalgii za PRL, ani kompleksu zachodu. Patrzymy na świat inaczej. Wnosimy również do polityki nowe spojrzenie i nowe idee – a także odwagę, by wprowadzać je w życie. Nie jesteśmy niewolnikami starych konfliktów, okowy starych pomysłów z przełomu wieku nie ograniczają horyzontu naszego myślenia.

Wiemy jedno – Polacy chcą żyć w dobrze zorganizowanym państwie. Zbudować go może nowe pokolenie. Dla ludzi ’89 roku punktem odniesienia do oceny własnego dorobku jest schyłkowy PRL i czas transformacji. Dla nas to już za mało – chcemy więcej, i nie zadawala nas to co było i jest.

Mit wymuszonej współpracy

Siłą rzeczy walka rozegra się pomiędzy starym a nowym: to raczej nieuchronne. Właściwie z jakiego powodu Polacy mają być skazani na wybór pomiędzy PiS i PO? Konkurencja na rynku telefonii komórkowej i innych rynkach pokazała, że pojawienie się nowych „operatorów” zdecydowanie zmienia sytuację na lepsze – dla klienta. Czy oferta „wartości” w polityce nie rządzi się podobnymi prawami? W imię jakiego masochizmu obywatele mają wybierać ofertę kogoś, kto niewiele robi – bo obawiamy się, że zwycięży ktoś inny, kogo oferta też nas nie zadowoli? Nie chcemy być wiecznie skazani na wybór mniejszego zła.

A jednak wciąż wiele osób mówi o konieczności jednoczeniu się, opozycji, a nie o zdrowej rywalizacji na idee i poglądy. Zewsząd słychać głosy, że trzeba współdziałania opozycji, wspólnych list wyborczych, ścisłej koordynacji.

Mit o „pospolitym ruszeniu” przeciwko PiS, i przekonanie, że tylko jednoczenie się, KOD, PO, Nowoczesnej i innych sił może ocalić Polskę jest oczywiście atrakcyjny. Ale jak wiele mitów, ma on niewiele wspólnego z rzeczywistością. Pospolite ruszenie ładnie brzmi. Ale do zwycięstwa potrzebna jest zwarta, silna, dobrze wyszkolona, złączona wspólną wizją i wartościami armia.

Uważamy, że opozycja jest i powinna być różna – i ze sobą konkurować. Dlatego odrzucamy mit jednoczenia się, jako szkodliwy i asekurancki. To byłaby fałszywa jedność. Może służy ona wygodzie partii, ale na pewno nie poprawia jakości idei i rozwiązań w polityce. Nie ma sensu tworzyć sztucznej zgody tam, gdzie są ewidentne różnice. To nie rozwiązuje problemów, a tylko je konserwuje.

Jeśli nie jednoczenie się, to co?

Naszym zdaniem jedynym rozsądnym sposobem współżycia opozycji jest współkonkurowanie. Termin ten, stosunkowo mało znany w Polsce, opisuje „współpracującą rywalizację” (ang. coopetition). W rzeczywistym świecie wiele firm ze sobą zarazem rywalizuje i współpracuje. Konkuruje tam, gdzie może i współpracuje tam, gdzie musi.

Nie ma co ukrywać, że dwie największe siły opozycji – Nowoczesna i PO bardzo różnią się między sobą. Nowoczesna powstała jako sprzeciw wobec „polityki ciepłej wody w kranie”. Inaczej definiuje główne wyzwania rozwojowe. Ma inne wartości niż PO: odwagę, odpowiedzialność, otwartość, troskę i porozumienie. PO i Nowoczesną różnią sposób działania, doświadczenia, wizja świata i podejście do polityki. Dla posłów Nowoczesnej obok spraw gospodarczych szczególnie ważne są także swobody obywatelskie, prawa kobiet, rozdział Kościoła i państwa. Nie akceptujemy tego, że PO nie chce się oczyścić, i do dziś nie wyciągnęło wniosków ze swojej porażki.

To niestety też przykład, że doświadczenie nie zawsze musi być przewagą – bo często jest to złe doświadczenie. A kwestia różnicy zasobów obu ugrupowań, nic nie oznacza, bo w polityce to determinacja i wiara dają lepsze efekty niż nawet duże środki finansowe, których partia nie potrafi skutecznie wykorzystać.

Nie ma więc sensu budować sztucznej, a tym bardziej fałszywej jedności. Programy Nowoczesnej i PO powinny konkurować między sobą o poparcie wyborców, obie partie – o ich uwagę, a liderzy obu ugrupowań – o szacunek i zaufanie Polaków. Różnice nie muszą niszczyć. Mogą także wzmacniać i wzbogacać. Różnice programowe między nami pozwolą ludziom wybrać lepszą wizję postępowej Polski.

Rywalizacja i współdziałanie

Nowoczesna powinna konkurować z Platformą Obywatelską wszędzie tam, gdzie Polacy mogą wybrać tę partię, która skuteczniej przeciwstawi się niszczącej sile PiS. Tak, jak zaproponowaliśmy to przy akcji #Misiewicze. Ale proponujemy wspólne działania wszędzie tam, gdzie wymaga tego racja stanu i obrona państwa przed destrukcją obecnego rządu. Możemy wspólnie przeciwstawiać się niszczeniu edukacji, ochrony zdrowia, wymiaru sprawiedliwości. Tu wspólne działania będą bardziej skuteczne. W te działania powinniśmy włączać także inne podmioty: organizacje pozarządowe i ruchy społeczne.

Platforma Obywatelska i Nowoczesna różnią się od siebie. Współkonkurowanie może jednak być formułą, która pomoże wzmocnić obie partie i odsunąć PiS od władzy. „Bezkrólewie” czy też „próżnia władzy” stworzona dziś przez PiS to szansa na zaproponowanie przez polityków młodego pokolenia nowej, bardziej ambitnej wizji Polski w Europie. Szansa na nowe rozwiązania, sprawne instytucje, które stoją na straży nieprawicowej tożsamości i niefetyszyzowana gospodarka, która służy ludziom.

Wizja taka nie będzie łatwa do urzeczywistnienia – stare nie działa, a młode i nowe jeszcze nie zaczęło działać, ponieważ „Pokolenie 89” trzymają się kurczowo starych pomysłów i form. Ale bezkrólewie, jak każdy okres przejściowy, to także szansa przedstawienia własnej narracji i swojej wizji Polski. W czasie bezkrólewia rozglądamy się za nowym królem. Taki jest jego sens.

Katarzyna Lubnauer jest wiceprzewodniczącą Nowoczesnej, a Paweł Rabiej członkiem zarządu partii.

fot. Nowoczesna